poniedziałek, 9 lipca 2018

X. Może wtedy będziesz mniej do dupy.

Moje egzystowanie było żałosne. Kilka dni chodziłam jak struta, dzwoniąc do Meredith kilka razy dziennie. Uparta baba ciągle wmawiała mi, że wszystko jest okay, a lekarz przesadza. Jej zachowanie było niedorzeczne, a ja wiedziałam, że przez telefon nic nie załatwię. Napisałam maila do Seana i wspólnie gdybaliśmy o wyjeździe do niej w odwiedziny. Chociaż szczerze wolałabym, żeby ciotka spędziła święta z dala od ośrodka. Nie była z niego zadowolona, a ja ciągle plułam sobie w brodę, że nie wysłaliśmy jej do Bath. Może tam miałaby lepiej? Harrogate tym bardziej przestało mnie do siebie przekonywać, kiedy obejrzałam jakiś horror, którego akcja rozgrywała się w tamtejszym szpitalu. I wiedziałam, że to głupie, bo w horrorze był to szpital psychiatryczny, ale moja podświadomość przekonała mnie, że to dokładnie ta sama lecznica, w której znajduje się Meredith. Od tamtej pory byłam czujna jak nigdy.
Co do Zayna... Zjawiał się u mnie dosyć rzadko, głównie oglądaliśmy filmy i nie mieliśmy zajęcia poza tym. Nie byłam w stanie ogarnąć tego, co działo się w mojej głowie, kiedy leżał obok. Być może nasz kontakt ograniczył się tak dlatego, że ciężko przychodziło mi patrzenie na niego wyłącznie jak na kumpla. Patrzyłam na jego dłonie, kiedy trzymał je splecione na brzuchu, obserwowałam jego wargi, kiedy się uśmiechał, patrzyłam na jego skórę i wyobrażałam sobie, jak zmieniła się od ostatniego dotyku. Najgorsze w tym wszystkim było to, że to nie byłam ja. Gubiłam się w tych zachowaniach, bo były mi kompletnie obce. Ciepło rozlewające się po moich policzkach na jego widok sprawiało, że chciałam płakać, bo czułam się w tym taka nieporadna. Chciałam się tego pozbyć jak najszybciej, naprawdę. Przecież gdyby to, co dzieje się w moim wnętrzu wyszło na wierzch, straciłabym go. On za chwilę będzie księdzem, mówiłam sobie. To potrafiło mnie hamować, kiedy już totalnie zatapiałam się w myślach. Bo taka była prawda; kilka miesięcy dzieliło nas od rozłąki. Przerażała mnie myśl, że zaczęłam na nią czekać. Dlaczego? Bo chciałam skończyć z wyobrażaniem sobie Zayna przy swoim boku. To nie mogło mieć miejsca, Zayn nie był dla mnie. On już wybrał... I nawet klekotanie Samanthy na nic się tu nie zda. On wybrał i ja wybrałam. Koniec:
- Oglądasz? - ziewnął z uśmiechem Zayn.
- Tak, tylko się zamyśliłam. - przeciągnęłam się do pozycji siedzącej.
Naciągnęłam na siebie kołdrę i owinęłam się nią jak naleśnik. Zaczęłam rozglądać się po pokoju, żeby znaleźć coś, o czym moglibyśmy pogadać:
- Co jest, Mała? - zmarszczył brwi.
- Nic takiego. - puściłam oczko. - Chcesz może coś zjeść? Zrobię tosty.
- Czyli nie oglądasz. - zaśmiał się, zamykając laptop. - No już, spowiadaj się.
- Wczuwamy się, co? - wściubiłam palec w jego policzek i poczułam gęsią skórkę na ręce.
- Będziesz moją pierwszą ofiarą po święceniach, zapamiętaj sobie. A teraz mów, dlaczego taka jesteś.
- Jaka?
- No nie wiem... Nieobecna. Co z Meredith? Nadal mi nie wyjaśniłaś.
Zaklęłam w myślach. Faktycznie, zapomniałam go poinformować o sprawach. Nie chciałam go stresować, a wiedziałam, że dowiadując się o chorobie ciotki będzie chciał pojechać ze mną za wszelką cenę. Powinien się przygotowywać do święceń, tak? Święcenia kapłańskie to dla niego priorytet, wiedziałam to:
- Ostatnio czuje się nieco gorzej. Ale spokojnie, będzie dobrze. - moja warga zadrżała nieznacznie.
- Na pewno nie ma się o co martwić? - przekrzywił głowę.
- Zobaczysz, będzie dobrze. - powtórzyłam, bardziej do siebie.
Zayn zamknął laptop i usiadł przede mną po turecku. Milczeliśmy przez chwilę, patrząc w pustą przestrzeń między sobą, aż w końcu Zayn odchrząknął:
- Jesteśmy ostatnio jak stare dziady, wiesz?
Parsknęłam śmiechem na jego nagłą uwagę:
- Stare dziady?
- No wiesz...Kapcaniejemy, jakby nie patrzeć. Mamy po 20 parę lat, a nie robimy tak naprawdę nic.
- Ja pracuję, ty przygotowujesz się do święceń.
- I to ssie, Moja Droga.
Uniosłam brwi. Zayn bardzo rzadko używał tego typu zwrotów. Na co dzień uwielbiał przemawiać, jakby słuchał go cały świat. A byłam tylko ja:
- Wow, czemu zawdzięczam tę obsceniczność?
- To nie było obsceniczne. Poza tym nie zmieniaj tematu, to ważne.
Poprawiłam się spokojnie na miejscu i oparłam brodę na splecionych dłoniach.
- Mamy po tam 20 i trochę lat. Siedzimy w domach, spotykamy się na herbatę i oglądanie głupich filmów. Ty pracujesz, ja czytam Biblię. To jakbyśmy mieli po 50 lat, wiesz?
- Przeszkadza ci czytanie Biblii? - zmarszczyłam brwi.
- Serio, babo? Tylko to zostało ci w głowie?
- No co, to dziwne.
- Nie przeszkadza mi czytanie Biblii! - jęknął, opadając na plecy.
Przyczołgałam się w jego stronę i leżałam na brzuchu tuż obok niego. Zayn wpatrywał się w sufit i kontynuował:
- Po prostu szybko się nudzę, męczę, nie wiem... Pismo Święte mogę ci już recytować, rozumiem je. Ale chcę odpocząć. Chcę wyjechać. Mówiłaś, że zawsze chciałaś odwiedzić Rio de Janeiro, nie? Ja marzę o Bora Bora. - uśmiechnął się zadowolony. - To dopiero musi być chillout. Leżysz sobie na białej, czystej plaży. Wokół ciebie woda tak błękitna i rozległa, że nawet nie jesteś sobie w stanie tego wyobrazić. Praży słońce, ludzie imprezują gdzieś na tratwie, nikt ci nie przeszkadza. - spojrzał na mnie. - No zamknij oczy i wyobraź sobie.
- Mówiłeś, że nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. - zaśmiałam się głupkowato.
- Jesteś chodzącą tragedią. - zachichotał, po czym przywalił mi poduszką i również odwrócił się na brzuch, przyciągając do siebie laptop.
- Wracamy do kapcanienia i oglądania głupich filmów?
- Nie, pokażę ci trochę fajnych rzeczy. Może wtedy będziesz mniej do dupy.
- Nie poznaję cię, Zayn. - zaśmiałam się z uniesionymi brwiami.
Przez kolejne kilkanaście minut podziwialiśmy możliwości techniki i dosłownie gwałciliśmy opcję "Street View" w Google Maps. Bora Bora było naprawdę pięknym miejscem, a Zayn idealnie do niego pasował:
- Dlaczego nie wyjedziesz? - zapytałam po kilku minutach podziwiania bezkresu wód.
- A jak ty to sobie wyobrażasz? - parsknął. - Nie rzucę teraz wszystkiego.
- Niby dlaczego?
- Jestem za daleko w przygotowaniach do święceń i ogólnie...
- To najgłupsza wymówka na świecie, wiesz? - zmarszczyłam brwi. - Kręci cię to w ogóle? Coraz rzadziej mówisz mi o tych sprawach; w kółko tylko "muszę się uczyć", "Collins każe mi czytać Biblię".
Zayn spuścił głowę na swoje dłonie i milczał:
- Zee, jeśli tego nie czujesz, to tego nie rób, tak? Olej to jak dużo pracy w to włożyłeś, skoro nie sprawiała ci ona przyjemności. W ogóle nie dociera do mnie fakt, że ojciec kazał ci być księdzem. Przepraszam, że to mówię, ale żaden z ciebie ksiądz, Zayn. Nie dostałeś powołania. Jesteś za ambitny na kogoś, kto w wolnym czasie będzie siedział zamknięty w kaplicy i pisał kazania. To nie jesteś ty, wiesz?
- A ty skąd możesz to wiedzieć? - burknął urażony. - Nie znasz mnie na tyle, nie możesz mnie oceniać.
- Znam cię na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że sam z siebie nie chciałeś iść w tym kierunku. Po prosu to rzuć i leć ze mną na to pieprzone Bora Bora. - wzruszyłam ramionami, a Zayn jedynie uśmiechnął się słabo.
- Nie mogę tego tak po prostu rzucić.
Po tych słowach wiedziałam, że dalsza walka jest bez sensu. Westchnęłam jedynie ciężko i wygramoliłam się z pościeli, żeby skorzystać z toalety.
Kiedy wróciłam do pokoju, zobaczyłam Zayna stojącego przy oknie i gapiącego się na niebo. Oczywiście. Patrzyłam na jego smutny wyraz twarzy i zrobiło mi się przykro, że tak na niego naskoczyłam z tym wszystkim. Kwestia wiary i powołania to jego sprawa, a ja nie powinnam się wtrącać, choćby nie wiem co. Moje głupie zauroczenie też nie ma tu nic do gadania, bo to mija, prawda? Postanowiłam nieco rozładować tą napiętą od dłuższego czasu sytuację, więc zakradłam się do chłopaka od tyłu i potarłam wilgotnymi dłońmi jego zarośnięte policzki:
- Fuj, dlaczego twoje ręce są takie mokre?! - zrobił zdegustowaną minę i zaczął wycierać twarz rękawem.
- Bo sikałam.

---

Połowa grudnia minęła zdecydowanie szybko, a ja wciąż nie czułam nadchodzących świąt. Dom był pusty, nie znosiłam do niego wracać. Chciałam go jakoś przyozdobić, by choć odrobinę poczuć tę magiczną atmosferę, ale nie wiedziałam czy Meredith jest "tego typu osobą" i czy w ogóle posiada bombki i łańcuchy. Zaczęłam też myśleć o wyjeździe do Seana, w związku z czym zadzwoniłam do mężczyzny:
- Sean? - zapytałam słabo.
- Lydia, cześć! Co słychać? Jak się czujesz przed Gwiazdką?
- Aktualnie siedzę w pracy i myślę o wyjeździe do Ciebie.
- Nie mogę się już doczekać pierwszych wspólnych świąt. - zaśmiał się radośnie. - To super ekscytujące!
- Jesteś dzieciątkiem, Sean, przysięgam. - przewróciłam oczami uśmiechnięta. - Tak sobie pomyślałam... Może moglibyśmy załatwić coś w rodzaju przepustki dla Meredith? Chciałabym spędzić święta razem z nią, pewnie teraz bardzo nas potrzebuje...
- Niestety obawiam się, że to niemożliwe. - westchnął. - Mama przechodzi teraz przez setki zabiegów i robią jej mnóstwo badań. Byłem u niej w zeszłym tygodniu.
- Mówiła mi, rozmawiałam z nią wczoraj.
- Jest bardzo słaba, widać to po niej... Ciężko na to patrzeć.
- Mimo wszystko chciałabym ją zobaczyć. Tęsknię za nią potwornie.
Po drugiej stronie słuchawki nastąpiła długa cisza:
- Sean? Jesteś tam? - zmarszczyłam brwi.
- Jestem, jestem. Po prostu tak sobie myślę... Załatwienie przepustki dla Meredith może być problematyczne, ale nikt nie powiedział, że my nie możemy odwiedzić jej!