poniedziałek, 15 marca 2021

XVI. ZAYN!

- Wiesz, że on nie da ci szczęścia? - powiedział gorzko, wstając z krawędzi mojego łóżka.

- Wiesz, że niczego od niego nie oczekuję? - syknęłam.
Sean był osobą, która miała najmniej do powiedzenia w całej sprawie. Zachowywał się dziwnie, to całe zauroczenie mną, swoją kuzynką, Jezu. Przeprosił, to ważne. Ale na tym powinien zakończyć, nie potrzebowałam szczegółów. To było chore i on dobrze o tym wiedział.
Telefon nadal brzęczał w mojej dłoni, a ja nie wiedziałam czy powinnam odbierać przy Seanie. Postanowiłam zaczekać, aż ten opuści mój pokój i wtedy oddzwonię do Zayna, chociaż potwornie się o niego martwiłam. I równomiernie ze strachem o niego rósł strach o to, co przyniesie jutro. Już niczego nie byłam pewna:
- Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć, Sean? Jakieś błyskotliwe uwagi?
- Tak, chcę o coś zapytać. - brzmiał na urażonego. - Chcę wiedzieć co czujesz. Co czujesz względem mnie.
Nie spodziewałam się tego kompletnie. Co mam mu powiedzieć?
- W tej chwili? Jestem na ciebie wściekła. - fuknęłam. - Po co była ta cała nagonka? Po co były te wstrętne słowa? Po co ta bójka? Po co w ogóle wtrącasz się w moje sprawy?
Sean jedynie uśmiechnął się gorzko i bez słowa skierował się do wyjścia. Jednak kiedy stał we framudze drzwi odwrócił się jeszcze i powiedział:
- Ty naprawdę nie wiesz czym jest troska o drugą osobę, co? Już nawet odkładając na bok to co; cholera wie dlaczego; do ciebie poczułem. Jesteśmy rodziną, ja po prostu się o ciebie kurwa martwiłem. - i wyszedł.
O nie, nie będzie tak. Ruszyłam za nim głośno tupiąc w podłogę:
- Chcesz wiedzieć co się dzieje? Proszę bardzo; teraz jestem na ciebie wściekła, ale mimo stażu naszej zażyłości wiem, że jesteś moją rodziną. I jesteś dla mnie ważny. Ale nie mogę tolerować takich sytuacji jak ta, w której ranisz innych ludzi ważnych dla mnie równie mocno! Szczerze? Tak, Zayn jest dla mnie nawet ważniejszy od ciebie. Ale nie przez to, że żywię do niego głębsze uczucia, jak zasugerowałeś wcześniej. - może trochę minęłam się z prawdą, ale do sedna. - Zayn jest tu ze mną w zasadzie od początku. Jest moim przyjacielem, jesteśmy ze sobą każdego dnia. Ty jesteś w Londynie, Meredith była w Harrogate. Ja byłam tu kurwa sama. - zobaczyłam, jak otwiera usta, żeby się wtrącić. - I nie! - ubiegłam go. - Nie liczę teraz na żadne "przecież mogłaś pojechać ze mną do Londynu, mogłaś ze mną zamieszkać". Nie o to chodzi. Z resztą to byłoby bardzo niezdrowe, biorąc pod uwagę twoje uczucia co do mnie.
- Ale rozkochanie w sobie księdza było jak najbardziej na miejscu, tak? - powiedział nagle.
Kurwa mać.
Sean podszedł do mnie powoli i teraz dzieliło nas jedynie kilkanaście centymetrów.
- Spójrz mi w oczy i powiedz, że nic do niego nie czujesz.
- Nie mogę tego powiedzieć, przyjaźnimy się. Wiadomo, że czuję do niego sympatię.
- Inaczej: spójrz mi w oczy i powiedz, że go nie kochasz.
Zapadła grobowa cisza. Moje oczy znów wypełniły się łzami, a ja poczułam się słaba pod władczym wzrokiem Seana. Nawet taki poturbowany był silniejszy ode mnie. Również psychicznie:
- Popatrz mi w oczy i powiedz, że z nim nie spałaś.
- Jesteś świnią, Sean. - odepchnęłam go i wróciłam do swojego pokoju. - Zejdź mi z oczu.

Kiedy zamknęłam ze sobą drzwi, drżącymi rękami złapałam telefon i wybrałam numer do Zayna:
- Błagam, odbierz, odbierz, odbierz... - moje serce biło jak szalone.
- Lydia... - usłyszałam nagle i powietrze opuściło moje płuca wraz z głośnym szlochem.
Przyłożyłam dłoń do czoła, niedbale odsuwając z niego grzywkę. Chodziłam po pokoju i słuchałam jego ciężkiego oddechu. On wiedział. Wiedział, że wyjeżdża.
- Spotkajmy się, proszę.
- W porządku. Gdzie mam być? - pospiesznie wyjęłam sweter ze swojej szafy i wciągnęłam go na siebie. Wzięłam też parę tenisówek, które wsunęłam na stopy nie dbając o zasznurowanie ich.
- Idź w stronę kościoła, spotkamy się po środku drogi.
- W porządku, zaraz będę.
Wcisnęłam telefon w tylną kieszeń moich jeansów po czym wyszłam ze swojego pokoju. Tuż przed drzwiami stała Meredith i patrzyła na mnie w szoku:
- A ty dokąd idziesz? - zlustrowała mnie z góry na dół.
- Nie teraz, ciociu, później ci wszystko wyjaśnię. - popatrzyłam na nią przepraszająco i wyminęłam ją, zbiegając po schodach.
- Stój, nie możesz nigdzie iść! - krzyknęła. - Sean, łap ją!
Ale ja już złapałam swoją kurtkę z wieszaka i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zaczęłam iść w stronę kościoła, kiedy za drzewami usłyszałam krzyk Seana:
- Lydia!
Zadziałało na mnie jak zastrzyk adrenaliny. Moje nogi zaczęły poruszać się o wiele szybciej. Biegłam przez śnieg, który wsypywał się do moich tenisówek, ale nie przeszkadzało mi to za bardzo. Chciałam go już zobaczyć i powiedzieć jak okropnie mi przykro. Kiedy jednak byłam już dobry kawałek od domu, zobaczyłam za sobą światła samochodu. Jebany Sean, gonił mnie swoim autem. Miałam już skręcić do lasu, żeby nie był w stanie jechać w moją stronę, ale nagle usłyszałam przed sobą głos Zayna:
- Lydia!
Moje serce zamigotało boleśnie, a moje nogi wręcz paliły przez prędkość jaką udało mi się osiągnąć:
- Zayn! - krzyknęłam rozpaczliwie.
Jego sylwetka zarysowała się wyraźnie w świetle księżyca, a ja czułam, jak gorące łzy torują sobie drogę przez moje policzki. A myślałam, że już nie wycisnę z siebie ani kropli. Wtem dostrzegłam, że za Zaynem znajduje się jakaś postać, ktoś go gonił:
- Zayn, wracaj tu! - to był ksiądz Collins.
Otoczyli nas, jakbyśmy byli jakimiś przestępcami. Collins gonił Zayna, mnie gonił Sean. Po prostu świetnie.
Ale nie obchodziło mnie to zupełnie. Nie myślałam o samochodzie, który był już tylko kilkanaście metrów ode mnie. Nie myślałam o księdzu, który z wściekłością gonił za nami. Myślałam tylko o ciepłym uścisku Zayna, w który wpadłam z wielkim impetem. Jego ręce owinęły mnie tak szczelnie, że nie mogłam oddychać. Ale to również nie było ważne. Trzymałam go tak mocno jak tylko mogłam. Nie widzieliśmy się przez kilka godzin, a moje serce prawie pękło z tęsknoty. Być może potęgował to fakt, że prawdopodobnie nie zobaczymy się już więcej. Sama myśl sprawiała, że wszystkie siły opuszczały moje ciało. Szlochałam w ramionach Zayna, a jego kojąca dłoń gładziła tył mojej głowy:
- Przepraszam, Zayn. - udało mi się wydukać.
- Spokojnie, kochanie. - powiedział z trudem, przez co uświadomiłam sobie, że ma mocno poobijane żebra i prawdopodobnie robiłam mu krzywdę.
- Jezu, przepraszam. - poluźniłam uścisk.
- Nie! Trzymaj mnie tak. Po prostu mnie trzymaj. - usłyszałam, że jego głos też się załamał.
Zayn płakał w moje włosy. I chodź nie mogłam tego dostrzec, słyszałam to w jego smutnym głosie. Może nie byłam tylko odskocznią. Może Zayn naprawdę myślał o mnie w taki sposób, w jaki ja myślałam o nim. Przypomniało mi się jego sylwestrowe życzenie, które zdradził mi tamtej nocy na Bora Bora.
- Lydia! - usłyszałam za sobą głos Meredith i trzask drzwi.
Sean przywiózł ją ze sobą. Ja jednak nie odwróciłam się, tylko zacisnęłam uścisk wokół pasa Zayna.
- Zayn, skończ te wygłupy, do cholery! - warknął Collins.
Poczułam jak chwycił za ramię mężczyzny i próbował go ode mnie odciągnąć, jednak Zayn wyszarpnął je z jego uścisku, przez co lekko zatoczyliśmy się na śniegu.
- Zayn, powiedziałem coś!
- Zostawcie nas w spokoju, do kurwy nędzy! - wrzasnął mulat.
Sama aż podskoczyłam, ponieważ nie spodziewałam się takiej reakcji z jego strony.
- Lydia, chodźmy już, proszę cię. - tym razem to ja poczułam dłoń ciotki na swoim ramieniu.
- Meredith, 5 minut. Dajcie nam tylko 5 minut, proszę cię... - spojrzałam na nią cała zapłakana i przez światła reflektorów dostrzegłam jej wzrok.
Popatrzyła na mnie z miną, której nie widziałam u niej nigdy wcześniej. Jej twarz wyrażała ból, smutek, cierpienie... I współczucie. Meredith mi współczuła. Przeniosła wzrok ze mnie na księdza Collinsa i wpatrywała się w niego, kiedy jej dolna warga zaczęła drżeć. Ja z powrotem wtuliłam twarz w tors Zayna i poczułam jak składa on pocałunek na czubku mojej głowy:
- To nie może być koniec, Zayn. - zaszlochałam.
On jednak się nie odezwał, przez co odsunęłam się od niego, żeby zobaczyć jego twarz. Mimo wyraźnie opuchniętej wargi, rozcięcia na policzku oraz czole, sinego grzbietu nosa... Nadal był piękny. Był jak anioł, którego chciałam podziwiać przez resztę swojego życia:
- Nie wiem co mam ci na to odpowiedzieć, Lydia. - pojedyncza łza spłynęła po jego policzku.
- Ja też nie wiem co chcę od ciebie usłyszeć.
- A czy sama chcesz mi coś powiedzieć? Ten ostatni raz?
Moje serce przeszyło tysiące igieł. Były wbijane po kolei, jedna po drugiej. W końcu moje serce było już tak posiekane, że nie zostało z niego nic. Zbitek nic nie wartych włókien.
- Chcę, żebyś wiedział, że twoje marzenie się spełniło.
I wtedy nie dbaliśmy już o to, że nas obserwują. Co z tego, że Meredith stoi od nas tylko kilka kroków, że Collins wciąż trzyma Zayna za ramię, że Sean zasłania swoim ciałem jeden z reflektorów i wpatruje się prosto w nas. Po prostu chwyciłam w dłonie twarz Zayna, starałam się zrobić to delikatnie, żeby nie uszkodzić go jeszcze bardziej. W jego oczach zaświeciły się iskry, które tak bardzo kochałam. Nasze usta w końcu złączyły się w pełnym emocji pocałunku. Słony smak naszych łez uświadomił mi jak tragicznie przełomowa chwila następuje. Już nie będzie go przy mnie. Nie zrezygnuje z tego, co nazywa powołaniem. Nie wróci do mnie nigdy więcej. Nie ważne jest to, że go kocham. Jednak chciałam, żeby to wiedział. Chciałam, żeby był świadomy, że zajmuje szczególne miejsce w moim sercu i że nigdy go nie zapomnę, nieważne gdzie będzie i co będzie się z nim działo. Od pierwszego dnia, kiedy tylko się poznaliśmy, poczułam do niego sympatię. Uczucia rozwijały się z czasem, tak samo jak my rozwijaliśmy się przy sobie. Zayn zaoferował mi nie tylko swoje towarzystwo, ale też nauczył mnie jak żyć z drugim człowiekiem. Pokazał mi jak to jest kochać, a to chyba najcenniejsza lekcja dla kogoś, kto wychowywał się bez rodziców, bez rodziny. Czas spędzony z Zaynem to najlepsze co spotkało mnie w życiu i nie sądzę, żeby kiedykolwiek miało się to zmienić. Był dla mnie absolutnie wszystkim, a teraz zniknie z mojego życia. Jak najpiękniejszy sen, który nigdy nie powinien się kończyć, ale jednak rzeczywistość uderza cię prosto w twarz. I właśnie z tą myślą odsunęłam się od miękkich i spragnionych ust mężczyzny. Przetarłam jego twarz kciukami i jedyne co zdołałam powiedzieć, to:
- Nigdy cię nie zapomnę, Zayn.
- Ja ciebie też, Lydia. Moje marzenie zawsze będzie aktualne.
- I na zawsze będzie spełnione. - chwyciłam jego dłonie w swoje własne i ucałowałam jego pozbawione skóry knykcie.
Czułam się tak potwornie źle z tym, że muszę odejść. Ale nie mogę go trzymać wiedząc, że on chce od życia czegoś innego. Wtrąciłam się w jego plany. I choć jestem przekonana o prawdziwości jego uczuć, tak wiem, że Kościół i tak będzie stał ponad tym. Dlatego nie chciałam być osobą, która stoi na przeszkodzie. Powoli wypuściłam dłonie Zayna i odwróciłam się od niego, idąc w stronę Meredith. Spojrzałam na jej twarz, kiedy ta wciąż wpatrywała się w Collinsa. Z jej oczu płynęły łzy, a jej dolna warga wciąż drżała. Meredith chyba stanęła po naszej stronie. Spojrzałam wtedy na księdza, on również wpatrywał się w moją ciotkę. Jego usta były lekko rozchylone i przez jego urywany oddech wydobywała się z nich para. Co się właśnie dzieje? Popatrzyłam na Zayna, on zdawał się zauważyć to samo co ja. Popatrzyliśmy sobie w oczy z nadzieją, jednak wtedy ksiądz jakby wybudził się z transu. Odchrząknął i chwycił mocniej ramię Malika:
- Musisz dać temu spokój Zayn, chodźmy już.
- Doprawdy, Andrew? - usłyszałam nagle podłamany głos mojej ciotki. - Nie ma innej opcji?
- Nie zaczynaj, Edith.
Nie zaczynaj?
Edith?!
Ciotka podeszła nieco bliżej mężczyzn, prawdopodobnie w ogóle nie mrugała. Wyglądało to tak jakby łzy zamarzły w jej oczach, a ona wpatrywała się tylko w Collinsa:
- To, że tobie się nie udało nie oznacza, że musisz niszczyć życie innych.
Wow, dobra. Co?
- Zayn przyjechał tu w konkretnym celu. A tym celem jest posługa Bogu. Nie może się rozpraszać, rozumiesz? Kto jak kto, ale myślałem, że ty jesteś tego najbardziej świadoma.
- Też stałam po twojej stronie. Na początku. Ale spójrz na nich. - popatrzyła mi w oczy, a ja zamarłam. - Zayn. - zwróciła się do mulata. - Czy ty chcesz zostać księdzem?
Mężczyzna nie odpowiedział. Patrzył jej prosto w oczy, a ja nie potrafiłam odczytać jego emocji. Po prostu zastygł, a ja widziałam tylko jego nierówny oddech. Nagle dostrzegłam, że Collins zaciska mocniej rękę na kurtce Zayna, przez co ten odpowiedział:
- Przyjechałem tu po to, żeby być księdzem.
Wiem, że to nie była odpowiedź na pytanie Meredith. Była bardzo wymijająca. Ale i tak po moich policzkach ponownie potoczyły się łzy.
Od tamtej pory już nikt nic nie mówił. Zayn i ksiądz Collins odwrócili się od nas i udali się w stronę kościoła. Ja i Meredith stałyśmy tam jak wryte w ogóle się nie odzywając, tylko płakałyśmy. Poczułam, że moje stawy słabną, ciało nie jest w stanie utrzymać się na nogach. Uderzyłam kolanami o twardy śnieg i szloch coraz mocniej wstrząsał moim ciałem. Ciotka uklęknęła przy mnie i przyciągnęła mnie do mocnego uścisku. Ja jednak nie byłam w stanie podnieść rąk, żeby również ją objąć:
- Chodźcie już, jest naprawdę zimno. - usłyszałam słaby głos Seana. Zapomniałam o tym, że w ogóle tam był.
- ZAYN! - wrzasnęłam po raz ostatni, pozwalając rozpaczy przejąć kontrolę nad moim ciałem.
Jednak Zayn już się nie odwrócił. Szedł prosto i nie patrzył za siebie. Sean i Meredith pomogli mi wstać, kiedy moje ciało nadal było wiotkie. Usadzili mnie na tylnym siedzeniu w aucie i ruszyliśmy w stronę domu.
Ja i Zayn staliśmy się sobie obcy.

Kiedy byliśmy już na miejscu, Sean ruszył mi z pomocą, jednak odtrąciłam jego ramię:
- Pomóż matce, ja sobie poradzę.
Ostatkiem sił doczłapałam do salonu, gdzie położyłam się na kanapie i próbowałam zasnąć:
- Li, zdejmij chociaż kurtkę i buty. - powiedziała zmartwiona Meredith, głaszcząc mnie po głowie.
Zrzuciłam z siebie buty tuż obok kanapy, ale kurtka wciąż miała na sobie zapach Zayna. Chciałam, żeby został ze mną tak długo jak to możliwe:
- Dlaczego tak jest... - załkałam cicho. - Dlaczego nie mógł ze mną zostać.
- Och dziecko... Mówiłam ci, że z tej znajomości nic dobrego nie wyniknie.
- Ale mogłoby. - odwróciłam się w jej stronę. - Może gdybym bardziej się starała. Może, gdybym powiedziała mu wprost, że chcę, żeby ze mną został... Może wtedy nie byłoby całej tej sytuacji, a moje serce nie bolałoby tak potwornie...
- Niestety nie zawsze dostajemy od życia to czego chcemy. - westchnęła, siadając obok mnie tak, żebym mogła położyć głowę na jej kolanach.
- Co ty możesz o tym wiedzieć. - sapnęłam. - Masz piękny dom, miałaś kochającego męża, masz syna, twoje życie się jakoś potoczyło.
- I na jego koniec mam raka. - zaśmiała się delikatnie, ale to nie był dla mnie powód do śmiechu. Co więcej, zaczęłam płakać jeszcze mocniej. Moje oczy już prawdopodobnie wyglądały jak jebane śliwki. - Ale powiem ci, że wiem co czujesz... - zamyśliła się i zaczęła swoją opowieść.


Meredith, rok 1989

- Dokąd idziesz? - moja matka spytała wychodząc z kuchni.
Zlustrowała moją sylwetkę od góry do dołu i uniosła brwi.
- Idę na wieczorną mszę. - odparłam, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Tak ubrana?
- Jezu, tak, tak ubrana. - przewróciłam oczami. - Idę później z dziewczynami do baru, to chyba w porządku, prawda?
Miałam na sobie welurowy komplet: ołówkową spódnicę i marynarkę, wszystko w kolorze głębokiego szafiru. Założyłam do tego czarne rajstopy, błękitne rękawiczki i błękitne szpilki, żeby wszystko do siebie pasowało. Miałam również błękitną kopertówkę, w której ukryłam najpotrzebniejsze rzeczy. Może nie wyglądało to na strój do kościoła, ale miałam na później plan i chciałam wyglądać zjawiskowo.
- No dobrze. - powiedziała niezadowolona. - Ale wróć o przyzwoitej porze. Jutro obiad z rodziną Georga.
- Tak, mamo, pamiętam. - westchnęłam poirytowana, poprawiając fryzurę w lustrze.
- A tak w ogóle to jak się z tym czujesz? - oparła się o framugę drzwi, zaplatając ręce na swoich pokaźnych piersiach i uśmiechając się zawadiacko. - Dopadł cię już stres?
- Nie, jest całkiem w porządku. - wzruszyłam ramionami.
- Ach, pamiętam jak my z ojcem ogłaszaliśmy nasze zaręczyny... To było ze 20, może 30 lat temu, kompletnie inne czasy. Byłam wręcz przerażona, nie wiedziałam jak reszta rodziny zareaguje.
- Grunt, że wy już wiecie i się zgadzacie. - cmoknęłam ją w policzek i ruszyłam w stronę drzwi. - Nie czekajcie na mnie i nie zamykajcie mi drzwi na noc!
- Baw się dobrze. - uśmiechnęła się. - Czekaj czekaj! A nie chcesz, żeby Joshua cię podrzucił? Przy okazji zrobiłby małe zakupy.
- Uwierz mi, mamo; nie chcesz, żeby Joshua robił zakupy. To głąb, zabierze ci tylko kasę i tyle. - zaśmiałam się. - Pa!

Siedziałam w ostatniej ławce i z niecierpliwością czekałam, aż msza dobiegnie końca. Co chwilę sprawdzałam na zegarku czy aby na pewno zdążymy na czas. Być może przesadzałam, bo wiedziałam, że czasu jest mnóstwo, ale jednak długa droga przed nami. Musieliśmy wyruszyć z Sheffield za jakąś godzinę, żeby być w Manchesterze na ósmą. Akurat kiedy zaczęłam wyliczać sobie ten czas, nastąpiło końcowe błogosławieństwo. Następnie pieśń na zakończenie i ludzie powoli zaczęli opuszczać kaplicę. Ja jednak wcisnęłam się bardziej w kąt, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Sheffield to duże miasto i nie miałam się czego obawiać, jednak wolałam zachować ostrożność. Kiedy ostatnia staruszka przyklęknęła przed ołtarzem, wyszłam ze swojego bezpiecznego cienia. Patrzyłam jak światła w kaplicy gasnął, wszędzie pozostały tylko blask tlących się świec. Nagle zobaczyłam go; szedł śmiało w moim kierunku, poprawiając kołnierz swojej kurtki;
- Jednak przyszłaś. - uśmiechnął się szeroko.
- Tak jak się umawialiśmy. - puściłam mu oczko, po czym on podał mi klucze do swojego auta i wskazał mi drogę do wyjścia.
Jako pierwsza udałam się w stronę jego kremowego Chevroleta Bel Air. Rozejrzałam się dookoła czy aby nikt nie przygląda mi się zbyt ciekawsko, po czym wsunęłam się na miejsce pasażera. Czekałam na niego kilka minut, żeby zdążył zamknąć kościół. Kiedy już skończył i przyszedł do samochodu, zajął miejsce za kierownicą i zapiął pasy. Na jego twarzy wykwitł zagadkowy uśmiech, na co odpowiedziałam tylko:
- Już prawie szósta, w drogę, panie Collins.

Czas spędzony z Andrew był moją wspaniałą odskocznią od rzeczywistości. Wiem, że to było nie w porządku wobec mojej rodziny, a przede wszystkim wobec Georga. Z Georgem było w porządku, bardzo się lubiliśmy. Można było nawet powiedzieć, że mamy się ku sobie. Ale Georg nigdy nie był w stanie zapewnić mi tego, co zapewniał Andrew. Tylko on potrafił sprawić, że czułam się jak prawdziwa kobieta; był szarmancki, bardzo romantyczny, pomysłowy i zaradny. W dodatku był diabelsko przystojny i starszy ode mnie o 6 lat. Wszystkie okoliczne panny były w szoku, kiedy postanowił pójść do seminarium, łącznie ze mną. Jednak nas od samego początku znajomości łączyło coś niezwykłego. Byliśmy przyjaciółmi. Bardzo dobrymi. A jak to w takich zażyłych przyjaźniach damsko-męskich bywa, z czasem uczucia się pogłębiły. Jednak Andrew nie zrezygnował z Kościoła; oboje byliśmy swoim wzajemnym sekretem.

Często o tym myślałam i zastanawiałam się czy do końca dobrze się z tym czuję. Oczywiście wolałabym, żeby zrezygnował z kapłaństwa na rzecz małżeństwa. Widziałam się z nim w przyszłości; szczęśliwa rodzina, gromadka dzieci, dom z niewielką działką, na której bawiłby się nasz pies... Rozmawiałam z nim o tym. Zapytałam czy nie wolałby dla siebie takiego życia, niż ciągłe ukrywanie. To nie było w porządku. I nie było to zgodne z tym w co wierzył, byłam świadoma grzechu. Jednak Andrew uważał, że został powołany do bycia księdzem, a to co jest między nami pozwala mu nie zwariować. Cieszył się, że mamy chociaż tyle. Ale wiedziałam, że ta sielanka nie potrwa wiecznie, nie mogliśmy się tak ciągle ukrywać. Wiedziałam, że prędzej czy później każdy pójdzie w swoją stronę. Dlatego kiedy George na jednej z naszych randek zapytał mnie o rękę - zgodziłam się. Mam już 26 lat, a wciąż jestem sama. To nie wróży nic dobrego. Wolałam to, niż zostanie starą panną i patrzenie, jak Andrew rozwija swoje skrzydła.

Przyjechaliśmy na miejsce o czasie. Przy wjeździe na teren kina samochodowego Andrew kupił dla nas karmelowy popcorn i orzeszki w czekoladzie. Zaparkowaliśmy w dogodnym miejscu, więc mogłam już swobodnie zdjąć swoje szpilki i podkulić nogi, przysuwając się do mężczyzny. Ten objął mnie ramieniem w wspólnie oglądaliśmy premierę filmu "Stowarzyszenie Umarłych Poetów". Tak naprawdę niewiele pamiętam, gdyż byliśmy zbyt zaaferowani sobą nawzajem. Ciągłe skradanie sobie pocałunków, ukradkowe spojrzenia, szepty... Mogłam podziwiać go bez końca. Zaplanował dla nas naprawdę romantyczny wieczór. Kiedy film dobiegł końca, pojechaliśmy na wzgórze z widokiem na całe miasto. Było przepięknie; widzieliśmy świetliste neony nocnych klubów, diabelski młyn w wesołym miasteczku bijący swoim blaskiem w rytm uderzeń naszych serc, wszelkie banery, billboardy... Miasto tętniło życiem, a my siedzieliśmy w kompletnej dziczy, gdzie nie było ani jednego człowieka. Zajadaliśmy kanapki z ogórkiem, popijaliśmy je sokiem z granatu i po prostu cieszyliśmy się sobą. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się godzinami, a kiedy atmosfera nieco się ociepliła, udaliśmy się wspólnie na tył jego samochodu. Andrew pomógł mi pozbyć się moich fikuśnych ubrań, ja również rozpięłam jego koszulę, było idealnie. Całowaliśmy się namiętnie, szyby w samochodzie całkowicie zaparowały. Nasze nagie ciała splotły się w jedność, a ja marzyłam tylko o tym, żeby ten moment się nie kończył. Andrew ułożył się wygodnie, umieszczając sobie pod głową moją welurową marynarkę, ja tym czasem wyjęłam z kopertówki paczuszkę prezerwatyw. Seks z Collinsem był niesamowity, tak jakbyśmy w ogóle nie czuli zmęczenia. Mogliśmy to robić godzinami, kilka razy jednego wieczoru. Przy nim czułam, że korzystam z życia:
- Jesteś wspaniała, Edith. - jęknął, wijąc się pode mną z rozkoszy. - Idealna.
Kiedy moje ciało poruszało się coraz szybciej i czułam, że orgazm jest blisko, kiedy całe moje ciało oddawało się tej słodkiej rozkoszy, szepnęłam:
- Kocham cię.
W tym momencie Andrew również osiągnął swój szczyt, jednak na jego twarzy dostrzegłam zdezorientowanie. Nigdy wcześniej nie powiedziałam, że go kocham. Czułam, jak moje serce trzęsie się z niepokoju:
- Co takiego? - powiedział łapiąc oddech.
- Kocham to. - uśmiechnęłam się zadziornie mając nadzieję, że wybrnęłam z sytuacji.
Szeroki uśmiech uformował się również na twarzy Andrew, kiedy jedną z dłoni przeciągnęłam przez jego spocone włosy. Dźwignęłam się na swoich kolanach, żeby penis Collinsa mógł swobodnie wysunąć się ze mnie. I kiedy spojrzeliśmy w dół, coś nas zaniepokoiło. Włączyłam światło w samochodzie, tymczasem Andrew pospiesznie zdjął z siebie kondom i odwrócił go tak, żeby czubek wypełniony spermą zwisał do dołu. Zobaczyliśmy, jak z prezerwatywy ulatuje kilka kropel i spada wprost na dywaniki samochodowe. W tym momencie najlepszy wieczór w moim życiu zamienił się w najgorszy:
- Kurwa mać. - skwitował Andrew.

Później było już tylko gorzej. Wizyta u ginekologa, potwierdzenie ciąży, załamanie nerwowe. Oczywiście nie mogliśmy nikomu powiedzieć o tym, że zaszłam w ciążę z Andrew. On sam też nie miał możliwości mi pomagać, ponieważ byliśmy sekretem. I to właśnie ciąża stała się powodem, dla którego ostatecznie musieliśmy zrezygnować z siebie nawzajem. Wiedziałam, że to nastąpi, ale nie wiedziałam, że przyjdzie tak nagle. I boleśnie. Przyznałam się swojej matce, że jestem w ciąży, ale nie powiedziałam z kim. Wiedziała, że nie z Georgem, ponieważ ten z dumą prezentował katolickie wartości, m.in. "zero seksu aż do ślubu". Moja mama nie mogła pozwolić, żeby moje lekkomyślne poczynania splamiły nasze nazwisko i wpłynęły na decyzję; czy ślub się odbędzie, czy nie. Dlatego dwa tygodnie po całym zajściu ukartowałam plan; zabrałam swojego narzeczonego na tańce, wypiliśmy trochę więcej niż powinniśmy (a przynajmniej George myślał, że upijam się wspólnie z nim) i zaciągnęłam go do łóżka. Nie byłam z siebie dumna, że wrabiam kogokolwiek w dziecko, ale George i tak miał zostać moim mężem. A każde małżeństwo ma swoje tajemnice. Ja wybrałam szczęśliwą rodzinę, choć w moich myślach przy moim boku zawsze powinien być Andrew...

XV. Chcesz zrobić dla niego coś dobrego? Chociaż ten ostatni raz?

No co Wam powiem.. zjebałam XD
Ale mimo wszystko zapraszam do czytania! x

Kojarzycie ten moment, kiedy krew całkowicie odpływa z waszej twarzy, przed oczami robi się ciemno, w uszach słyszycie tylko pisk, a grunt spod waszych nóg gdzieś się ulatnia? Nie znajdę lepszego sposobu na opisanie tego, co działo się ze mną w tamtym momencie. Przeszywający, wręcz wściekły wzrok Seana wwiercał się we mnie i wiedziałam, że jestem w dupie. Totalnej dupie:
 - Co ty tu robisz, Sean? - pisnęłam przerażona, odpychając od siebie Zayna.
- Mieszkam. - prychnął. - Nie odzywasz się od tygodnia, nie ma z tobą żadnego kontaktu. Dzwoniłem, pisałem, pytałem nawet Sam. Była tutaj, ale powiedziała mi, że dom stoi pusty. Przypomniała sobie jednak, że nasz klecha w nocy zabierał swoje auto spod piekarni i od razu połączyliśmy kropki.
Poczułam, jak moje serce upada do żołądka. Moje dłonie były kompletnie spocone, ich drżenie wprawiało mnie w jeszcze większy niepokój:
- My tylko... - próbowałam coś powiedzieć.
- No dawaj; co wy tylko? - syknął, podchodząc do mnie i do Zayna. - Gdzie z nim byłaś przez pierdolony tydzień?!
- Hej. - Zayn zmarszczył brwi, robiąc krok do przodu i osłaniając mnie swoim ciałem. - Może nie tym tonem.
Sean zaśmiał się gorzko:
- Najlepiej byłoby dla ciebie, gdybyś się w ogóle nie odzywał. I najlepiej spierdalał stąd w podskokach.
- Zachowujesz się irracjonalnie. - fuknął Zayn. - Uspokój się i wtedy porozmawiamy.
- Nie, nie porozmawiamy. Porozmawiam ja z Lydią. Ty wracaj do kościoła, jestem ciekaw reakcji Collinsa.
- Sean, nie. - gwałtownie wciągnęłam powietrze. - Nie, proszę. Nie mów nic Collinsowi.
- On już wie.
Czas na moment się zatrzymał, a bicie mojego serca zwolniło maksymalnie.
- Jak to wie? Co niby wie?! - Zayn zmarszczył brwi.
- Wie, że wyjechaliście razem.
- Czyli wie całe gówno.
Sean uśmiechnął się podstępnie:
- Po paru oględzinach i po połączeniu kilku faktów wychodzi na to, że data Twojego wyjazdu z plebani a data wyjazdu spod piekarni Samanthy absolutnie do siebie nie pasują.
- Wciąż wie całe gówno. - upierał się Zayn.
- Dlaczego więc nie wróciłeś na plebanię, co? - szturchnął go dłońmi. - Może byłeś zbyt zajęty bzykaniem Lydii gdzieś na Bora Bora, hmm?
Zayn spojrzał na mnie ponad ramieniem.
- Skąd on wie o Bora Bora, Lydia? - jego głos lekko się podłamał.
- Zayn, ja nie mam poj...
- Zostawiła laptop z planem waszej wspaniałej wycieczki. - Sean zaplótł dłonie na piersi.
On i Zayn byli tego samego wzrostu i mierzyli siebie wzrokiem potwornie intensywnie. Jednak widziałam, że Zayn się z tego wycofuje, Sean powoli dopinał swego:
- Grzebałeś w moich rzeczach? - ledwo wydusiłam.
- Czy grzebałem w twoich rzeczach? - zmarszczył brwi, odsuwając Zayna i pochylając się nade mną. - Do kurwy nędzy, Lydia. Szukałem cię. Nie było cię w całym Ashingdon, szukałem jakichkolwiek poszlak. Poinformowałem o wszystkim co wiem Meredith, wraca dziś wieczorem.
Widziałam, jak Zayn przeczesuje dłonią włosy i odwraca się do wyjścia. Patrzyłam na niego z uchylonymi wargami i nie wiedziałam co się dzieje. Obraz przede mną stał się zbitkiem kilku rozmytych plam, łzy nieprzyjemnie szczypały pod moimi powiekami. Zayn odwrócił się do mnie i nie powiedział ani słowa, był tak samo przerażony jak ja:
- Idź już, proszę. - wydukałam.
Widziałam, że moje słowa go dotknęły. Uchylił wargi, żeby coś powiedzieć, ale nie potrafił. Widziałam przeszywający go strach, ale sama czułam to samo. Byliśmy w głębokiej dupie.
- Idź, ja to załatwię.
- Nic nie załatwisz, Lydia. - usłyszałam głos Seana obok siebie. - A mogłaś to tak dobrze rozegrać, wiesz? Mogłaś wybrać mądrze, spędzić ten czas ze mną, a nie z tym ścierwem w sutannie. - splunął gorzko.
- Nie masz prawa tak o nim mówić. - warknęłam, czując przeszywający ból. - Naprawdę myślisz, że nie przyjechałam do ciebie bo to ukartowaliśmy?
- Myślę, że mogłaś przeczekać śnieżycę i do mnie przyjechać. Tak jak udało ci się wyjechać na Bora Bora. Najwyraźniej bardzo się co do ciebie pomyliłem; widziałem cię nawet przy swoim boku w przyszłości.
Zmarszczyłam brwi, bo... Co do chuja?
- Ale najwyraźniej swędziała cię cipa i szukałaś okazji. - prychnął oschle.
Wtedy już wszystko działo się bardzo szybko: usłyszałam zza pleców jedynie "jesteś takim kutasem" i bok Zayna popchnął mnie w stronę szafy, a jego pięść wylądowała pod szczęką Seana. Brunet zatoczył się do tyłu w szoku, jednak nie pozostał dłużny Mulatowi i z całej siły uderzył go łokciem w brzuch. Zayn jęknął przeraźliwie, ale po chwili znów okładał twarz Seana ciosami. Przewrócili się na podłogę i tam każdy z nich walczył o dominację. Ja jedynie stałam obok cała zapłakana i prosiłam, wrzeszczałam, błagałam, żeby przestali. Jednak mieli mnie kompletnie gdzieś, przez co zmuszona byłam zadzwonić na policję, gdyż sama bałam się choćby do nich zbliżyć. Zayn dociskał Seana do ziemi i raz za razem ciskał w niego swoje uderzenia. Sean w większości się przed nimi bronił, ale niektóre dosięgły jego twarzy. W pewnym momencie chwycił Zayna za materiał swetra i teraz role się odwróciły; Sean górował nam Zaynem i wymierzał w niego ciosy. Fala strachu zalewała moje ciało, moje gardło wręcz parzyło od gorzkiego szlochu i przeraźliwego krzyku. Kiedy tylko próbowałam się do nich zbliżyć i zareagować, od razu byłam odtrącana przez czyjś wymach czy kopnięcie. Funkcjonariusze jednak przyjechali już po bójce, kiedy stałam pomiędzy poobijanymi, zakrwawionymi mężczyznami i wciąż płacząc błagałam ich, żeby przestali na siebie krzyczeć. To wszystko to był jeden wielki koszmar; widziałam jak skuwają ich obu i wsadzają ich do dwóch różnych radiowozów. Kiedy auta odjeżdżały z naszego podjazdu, zobaczyłam Collinsa i Meredith, wysiadających z jego samocchodu.
Boże, co ja narobiłam...

- Lydia, wyjdź proszę. - usłyszałam zza drewnianej powłoki. - Chyba musimy o czymś porozmawiać.
Po moim trupie, kurwa. Jak dziecko uciekłam do swojego pokoju i zamknęłam się w nim, bez absolutnie żadnego planu. Wszystko zaczęło do mnie docierać; uwiodłam mojego kumpla, który miał zostać księdzem i uciekłam z nim gdzieś na koniec świata myśląc, że "co na Bora Bora, zostanie na Bora Bora". Jak głupia byłam myśląc, że to się nie wyda? A jak głupia musiałam być, zakochując się w moim przyjacielu - księdzu?
- Lydia, nie mogę się denerwować. Wyłaź, do jasnej cholery! - uderzyła w drzwi.
- Nie... - zaszlochałam. - Nie mogę z tobą o tym rozmawiać.
- Masz mi natychmiast wyjaśnić co to wszystko ma znaczyć. - brzmiała na bardzo złą. - Mówiłam ci, że to całe... "coś" między wami jest niezdrowe. Wiedziałam, że to się źle skończy. Wiedziałam, że nie mogę ci zaufać.
- Collins już poszedł? - pociągnęłam nosem, opierając się o framugę drzwi i siadając na podłodze.
- Nie, Andrew siedzi na dole i czeka na ciebie.
- Nie wyjdę.
- Jeśli będę musiała, to go tu zawołam i on wyważy te drzwi. - zagroziła.
- Meredith, nie rób tego. - gorące łzy uniemożliwiały mi normalną mowę. - Jeśli będziecie mnie zmuszać do tej całej konfrontacji, to przyrzekam ci, że to jest nasza ostatnia rozmowa. Albo i nawet nasze ostatnie spotkanie.
- Chyba nie myślisz, że tak to kurwa zostawię!
- Ciociu, proszę... Powiem wszystko, tylko nie dziś. Dajcie mi spokój.
Przez chwilę panowała między nami cisza. Wiedziałam jednak, że Meredith wciąż stoi na korytarzu. Z jednej strony dobrze było ją w końcu zobaczyć, bo przez te kilka sekund, mając ją przed oczami, poczułam się bezpiecznie. Jakby kamień spadł mi z serca albo jakbym wypuściła długo wstrzymywany oddech. Naprawdę mi jej brakowało i od razu do mojej głowy przyszła myśl o raku, który zaatakował kości Meredith. Ciarki przebiegły mi po plecach, a moim ciałem ponownie wstrząsnął szloch. Jedynie przysparzam jej kłopotów i zmartwień. Na chuj mi to było?!
- Nie, Lydia. Już wystarczająco narozrabiałaś, nie mogę ci teraz ustąpić. Wychodź w tej chwili albo załatwimy to inaczej.
- Obiecuję, że jutro porozmawiamy. - jęknęłam żałośnie. - Nie mam na to siły, jest mi słabo.
- Lydia...
- Zaraz zemdleję.- przerwałam jej. Poczułam, jak ciemność zasnuwa mi widok.
- Lydia, przysięgam na Boga, że...
- Pomocy. - westchnęłam czując, jak powietrze ulatuje z moich płuc i już nie słyszałam więcej wołań Meredith.

Ocknęłam się na kanapie w salonie. Moje ciało było okryte kocem, w kominku tlił się ogień, a moja głowa pulsowała z bólu. Zamrugałam kilkukrotnie i spróbowałam udźwignąć się na łokciach, ale przysięgam, tył mojej głowy miał wszczepiony najsilniejszy magnes, a druga część wmontowana była w poduszkę. Boże...
- Proszę, weź to. - usłyszałam męski, bardzo głęboki głos.
Jak oparzona podskoczyłam w miejscu i spojrzałam na nikogo innego, jak Collinsa. Trzymał w jednej ręce szklankę wody, a w drugiej dwie tabletki:
- Co to?
- Paracetamol, na ból głowy. Powinnaś też coś zjeść, nie wiadomo dlaczego zemdlałaś.
Widziałam, że był spokojny. Nie mogę powiedzieć, że mnie to zrelaksowało, bo dalej czułam ogromny strach na myśl o tym, co teraz będzie. Co z Zaynem, z Seanem, gdzie jest Meredith. Niepewnie wzięłam od niego lek i popiłam go sporym łykiem wody. Po chwili opróżniłam całą szklankę, ponieważ Jezu... Nie piłam nic od kilkunastu godzin, moje gardło to czysta Sahara. I nagle wrócił do mnie obraz zakrwawionego Zayna; rozcięty łuk brwiowy, spuchnięta warga, rozcięty policzek, krew sącząca się z nosa, rozpruty sweter przy kołnierzu... To wszystko moja wina:
- Musimy porozmawiać, Lydia. - przysunął fotel bliżej kanapy i spojrzał na mnie ewidentnie zmartwiony.
- Gdzie jest ciocia? - spróbowałam zmienić temat.
- Uwierz mi, wolisz rozmawiać ze mną niż z nią w tej chwili. - zaśmiał się gorzko, spuszczając wzrok.
Meredith musi być na mnie piekielnie wściekła. Nigdy nie słyszałam, żeby tak przeklinała i świadomość tego, że to ja doprowadziłam tą biedną, schorowaną kobietę do takiego wytrącenia z równowagi sprawiła, że skuliłam się w sobie. Na pewno żałuje, że przygarnęła mnie z sierocińca. 
- Jest u siebie. Nie mogliśmy cię dobudzić przez dwie godziny, kazałem jej pójść odpocząć i się nie martwić.
- Bardzo się bała?
- Była przerażona. - przyznał. - Musieliśmy wyważyć twoje drzwi, przez co dodatkowo dostałaś nimi w głowę. - och, to stąd ten ból.
- Nie wierzę, że tak narozrabiałam...
Ksiądz Collins nie odezwał się, tylko wpatrywał się we mnie wyczekująco. Chciał, żebym kontynuowała, a ja tylko poczułam łzy cisnące mi się do oczu. Ja właśnie zniszczyłam komuś życie:
- Co jest między tobą a Zaynem, Lydia? - zapytał spokojnie, marszcząc brwi w skupieniu.
- Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. - pociągnęłam nosem.
- Przyjaciółmi? Tylko przyjaciółmi? I nic więcej?
- Kim więcej mielibyśmy być? Zayn wkrótce zostanie księdzem.
Mężczyzna westchnął ciężko:
- Cieszę się, że o tym pamiętasz, moja droga. Jednak skoro to wypiętnowałaś to od razu wnioskuję, że chciałaś czegoś więcej od tej znajomości. Pewnie oboje chcieliście, jednak Kościół powstrzymuje was przed tym, co mogło się wydarzyć... Bądź już się wydarzyło. - uniósł brew.
Nie mogłam odpowiedzieć. Gula w moim gardle urosła do takich rozmiarów, że przez duszność jedynie wylewałam z siebie łzy, nie byłam w stanie nic z tym zrobić:
- Lydia, jesteś młodą i mądrą kobietą. - wstał z fotela i podszedł do kominka, żeby dorzucić do niego drewna. - Doskonale wiesz o tym, że to co zrodziło się między wami jest kompletnie niewłaściwe. Nie powinno się nigdy wydarzyć. Wiesz o tym, prawda? - odwrócił się w moją stronę i tak po prostu stał.
Jedynie pokiwałam głową. Nie mogłam nawet spojrzeć mu w oczy:
- Na pewno też wiesz, że to nie może się więcej powtórzyć. Nie można dopuszczać do takich sytuacji. Zayn wytyczył sobie ścieżkę życia, przeszedł już taki kawał... - zaplótł ręce na piersi.- Nie może się teraz poddać. Jako jego przyjaciółka to wiesz, prawda? Wiesz, że potrzebuje wsparcia, otuchy, modlitwy. A nie rozproszenia. Zayn musi się skupić, zostało mu tak niewiele, Lydia.
Moja twarz wykrzywiła się z bólu. Jeszcze gęstsze łzy lały się po moich policzkach, już w ogóle nie wiedziałam co dzieje się dookoła, mój świat powoli się rozsypywał:
- Teraz będziemy musieli podjąć radykalne kroki. Wiem, że to pewnie dla ciebie trudne, tak samo jak dla Zayna. Nie znam szczegółów waszej relacji, pewnie wcale nie chcę znać. - westchnął ciężko i usiadł na kanapie tuż obok mnie. W ciszy wpatrywaliśmy się w ogień trzaskający w kominku. - Powiedz mi tylko co skusiło cię do postąpienia tak, a nie inaczej. Przecież widziałaś, że Zaynowi bardzo zależy na sprawie. Widziałem was w kościele. Wiem, jaka pasja w nim drzemie, jak potrafi oddać się czemuś całkowicie.
- Boże, to takie powierzchowne. - tępy szloch w końcu rozerwał moje obolałe gardło i zaczęłam wylewać z siebie swoje żale. - Nic ksiądz o nim tak naprawdę nie wie! Faktycznie, Zayn oddaje się temu co dla niego ważne. Ale ksiądz zna go tylko od strony wiary. Nie wie ksiądz o nim nic; nie wie ksiądz, jakie książki lubi czytać. Nie wie, jakie filmy go interesują. Nie wie, jak utalentowany muzycznie jest, jakie ma hobby, jakie ma marzenia, jakie były jego ambicje przed seminarium, pewnie nadal są. Nie wie ksiądz, jaki udział w tym miała jego wymagająca rodzina, jak przytłoczony był tym wszystkim. Nie wie ksiądz, z jaką pasją Zayn oddaje się najprostszym rzeczom. Nie wie ksiądz, jak się szczerze śmieje, jak cierpi, jak kocha, nie wie ksiądz nic. Widzi ksiądz w nim tylko materiał na kolejnego księdza, nic więcej. A to jest tylko człowiek. Wspaniały człowiek, który też ma marzenia i który się ciągle gubi, popełnia błędy. Ale robi to co uważa za słuszne, co podpowiada mu serce.
Ksiądz Collins popatrzył na mnie zamyślony i nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Nagle jednak odchrząknął:
- Przez ostatnie kilka lat umysł Zayna kierował się wyłącznie rozumem i rozsądkiem. Znacie się tylko kilka miesięcy, nie zabijesz w nim tego, co kiełkuje tam przez lata. Zayn ma wyznaczoną drogę. I jeśli nie potrafisz go w tym wspierać, a właśnie utwierdziłem się w przekonaniu, że jest to dla Ciebie niemożliwe... Oczywiście nie zrozum mnie źle, nie mam ci tego za złe. Wiadomo, że jesteśmy tylko ludźmi. Zayn też jest tylko człowiekiem, jestem tego świadomy. Ale mimo tego co powiedziałaś, uwierz mi. On wie, że Kościół to jego przyszłość. A kontakt z tobą to dla niego odskocznia od codzienności. Każdy z nas ma chwile słabości w swojej posłudze, doskonale o tym wiem. Ale brnąc w to skończycie w cierpieniu, Zayna dopadnie uczucie niespełnienia i nikt nie będzie wtedy szczęśliwy... Wracając; jeśli nie potrafisz go wspierać, a dobrze wiesz, że wasza relacja nie podda się temu, Zayn będzie musiał zostać przeniesiony do innej parafii. Nie poinformuję o tym biskupa ani seminarium, nie chcę robić temu chłopakowi więcej problemów niż już ma. Całą papierologię załatwię ja, jego przeniesienie będzie tajemnicą. To co stało się między wami obciąży jego sumienie na zawsze, ale nie chcę, żeby to zrujnowało mu życie. Dlatego zrozum, że musimy to jak najszybciej zakończyć. Ksiądz z parafii, do której trafi Zayn jest wtajemniczony w sprawę. Będzie miał go na oku, wasz kontakt zostanie całkowicie ograniczony.
- Gdzie go zabieracie? - moja twarz była cała opuchnięta od płaczu, a głos łamał się po każdym słowie.
- Nie mogę ci tego powiedzieć. Zaryzykowałbym waszymi potajemnymi spotkaniami. Zaym musi się skupić, Lydia.
- Będę mogła go chociaż zobaczyć, zanim odjedzie? Będę mogła się z nim pożegnać?
Collins westchnął ciężko i pokręcił przecząco głową. moje serce upadło do żołądka i już wiedziałam, że zaraz nim zwymiotuję.
- Chcesz zrobić dla niego coś dobrego? Chociaż ten ostatni raz? - spojrzał mi w oczy.
Kiwnęłam energicznie głową. Zrobię wszystko, żeby chodź raz nie nawalić:
- Pomódl się za niego. Życz mu w tej modlitwie jak najlepiej. Może Bóg zdoła mu wybaczyć ten haniebny wybryk. To wszystko, co możesz mu od siebie teraz dać. Zayn wyjeżdża jutro rano, to wszystko, co mogę powiedzieć na ten temat.

~~~

Siedziałam u siebie w pokoju i patrzyłam przez okno na płatki śniegu spadające w słabym świetle księżyca. Nie mogłam  uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę. Co ja sobie myślałam, że jak go pocałuję, to rzeczywistość zniknie? Że jak razem wyjedziemy, to już nie będziemy musieli wracać? Co takiego zadziało się w mojej głowie, że w ogóle pomyślałam, że to wszystko ma sens. Im głębiej wwiercały mi się w głowę słowa Collinsa tym bardziej zaczynałam myśleć, że byłam dla Zayna takimi wakacjami od życia. Taką chwilową ucieczką. W końcu faktycznie nigdy nie powiedział, że dla mnie zrezygnuje z bycia księdzem. Nigdy. A mi nigdy nie przeszłoby przez myśl poprosić go o coś takiego. Czyli jednak podświadomie wiedziałam, że ta historia ma swój koniec, jednak nie wiedziałam, że tak drastyczny i bolesny. Boże, dlaczego taka jestem? Dlaczego nie myślę? Dlaczego popełniam takie głupie błędy? Spojrzałam na wielki płatek śniegu, który delikatnie powiewał na wietrze i upadał coraz niżej. Nagle zniknął mi z pola widzenia, ale tuż za nim zobaczyłam policyjny radiowóz parkujący pod naszym domem. Odwieźli Seana. A ja nie jestem pewna czy jestem gotowa na rozmowę z nim. Ponownie podeszłam do swoich drzwi i zamknęłam je na klucz. Meredith nadal spała u siebie, więc jedyne co mógł zrobić Sean to pójść do pokoju gościnnego na dole i odłożylibyśmy tą burzliwą dyskusję na rano. Jednak kiedy stałam przy drewnianej powłoce usłyszałam kroki mężczyzny na schodach. Szedł tutaj, szedł po mnie. Moje serce nerwowo kołatało w piersi, a ja powoli cofałam się do okna, nie spuszczając wzroku z drzwi:
- Li, wpuść mnie. - powiedział ochryple, a ja aż wzdrygnęłam się na jego słowa.
Nie odezwałam się, tylko czekałam aż uzna, że zasnęłam:
- Wiem, że nie śpisz, widzę u ciebie światło. Z resztą widziałem cię w oknie jak wchodziłem do domu.
- Zostaw mnie w spokoju, Sean.
- Nie zrobię ci krzywdy, obiecuję. Chcę tylko porozmawiać, póki nie ma z nami mamy.
Zawahałam się na chwilę, jednak podeszłam do drzwi:
- Nie ufam ci, nie chcę, żebyś tu był.
- Daj mi 10 minut, później zostawię cię w spokoju.
- Czego chcesz?
- Chcę tylko porozmawiać.
Zagryzłam dolną wargę i przekręciłam kluczyk w drzwiach. Spojrzałam na mężczyznę i moja twarz znów wykrzywiła się w cierpieniu przez jego widok. Zasłoniłam usta i pozwoliłam kilku łzom spłynąć po moich policzkach. Miał potargane włosy, jego biała koszula była pokryta licznymi śladami krwi, lewe oko było okropnie opuchnięte i wręcz czarne dookoła. Miał sine i opuchnięte uszy, jedno było wręcz naderwane przy płatku:
- Wyglądasz... Strasznie. - wydusiłam w końcu robiąc mu miejsce.
- I kto to mówi. - uśmiechnął się krzywo. - Masz twarz jak balon.
- Ciekawe przez kogo. - fuknęłam. - Masz 5 minut. Lepiej się pospiesz.
Sean usiadł na brzegu mojego łóżka i oparł dłonie o swoje kolana. Zauważyłam, że jego knykcie były całkowicie obdarte ze skóry. Byłam przerażona:
- Chciałem cię przede wszystkim przeprosić.- patrzył mi prosto w oczy. - To było głupie, wręcz dziecinne, nie powinnaś być świadkiem takiej sytuacji.
- To było głupie. Bardzo. Co ci strzeliło do głowy, żeby się tak zachowywać? Żeby informować o tym wszystkich dookoła?
Mężczyzna spuścił wzrok i  splótł swoje palce:
- Ja nie mogłem tego znieść, wiesz? Kiedy zobaczyłem, że nie ma cię w domu, że nie ma cię w mieście, panowała ta okropna śnieżyca... Miałem same najczarniejsze scenariusze w głowie. A zależy mi na tobie. Ewidentnie bardziej niż powinno. Wiem, ledwo się znamy, nie wiemy o sobie za dużo...
- I jesteśmy kuzynami przede wszystkim. - zmarszczyłam czoło zezłoszczona. - Co ty do chuja sobie myślałeś? Że przyjeżdżając tutaj złapię cię za rękę i pobiegniemy w świat śpiewając "Sweet Home Alabama"?
- Daj mi dokończyć, proszę. - podrapał się w tył głowy, było mu wstyd. - Nie chciałem tego. Nie wiem dlaczego tak się stało. Po prostu w momencie, w którym pierwszy raz cię zobaczyłem... No kurwa, w mojej głowie nie było "wow, to moja kuzynka", tylko "Boże, ona jest piękna". A później się odezwałaś. Nieco zagubiona, może trochę przestraszona, ale mimo wszystko biła od ciebie jakaś taka pewność siebie i mądrość. Wiedziałem wtedy, że jesteś inna. Wiedziałem, że jesteś wyjątkowa.
Przejechał językiem po opuchniętej wardze, po czym kontynuował:
- Byłem przerażony, kiedy odkryłem, że nie ma cię w domu. Ale nie było też części twoich ubrań, nie było twojej torby, nie było telefonu. Był tylko ten jebany laptop, a zaraz po jego uruchomieniu pokazała się strona z odprawą. 2 miejsca w samolocie na Bora Bora. I wtedy coś ucisnęło moje serce. Wiedziałem, że to był on. Wiedziałem, że wyjechaliście razem. I poczułem się tak okropnie oszukany, wiesz? Nie mogłaś spędzić ze mną głupich świąt. I wiem, że to nie jest argument, który miałem wtedy w głowie, ale jesteśmy rodziną, tak?- no kurwa, nie wierzę w niego. - A ty postawiłaś go ponad nas.
- Sean, była śnieżyca. Widziałeś ją do cholery. Wiesz, że nie dało się tu dojechać. Siedziałam w święta tutaj, wyjechałam dopiero na Sylwestra.
- Którego też mogłaś spędzić ze mną. Mogliśmy zgłębić naszą relację...
- Dobra, kurwa. - przerwałam mu. - Ja wiem, że nie czujemy między sobą specjalnie rodzinnej więzi, ale fakty to fakty. A to co mówisz powoli wprawia mnie w obrzydzenie, przepraszam.
- Wiem, wiem. - westchnął. - Ja po prostu czułem się potraktowany nie fair, okay? Nie powiedziałaś, że wylatujesz. Nie odbierałaś ode mnie. Nie napisałaś gdzie jesteś, nic nie wyjaśniłaś. Meredith zrezygnowała z leczenia, żeby pomóc w poszukiwaniu ciebie. Dopiero jak znalazłem ten laptop zrozumiałem, że jesteś z tym... - zrobił obrzydzoną minę.
- Z Zaynem. Byłam z Zaynem. - popatrzyłam na niego przytłaczająco jednocześnie starając się odpędzić falę płaczu na myśl o biednej Meredith.
- Wybrałaś go zamiast mnie.
- Nikogo nie wybrałam, Sean! Jesteś moim kuzynem, a on zaraz będzie księdzem! Ja nikogo nie wybrałam, tylko się przyjaźnimy! - ponownie gula urosła w moim gardle.
- Nie... Nie tylko się przyjaźnicie. Ty go kochasz, Lydia.
I wtedy zadzwonił mój telefon.
To był Zayn.

niedziela, 3 lutego 2019

XIV. Jesteś rozkoszna, kiedy jesteś pijana.

- Okay. - zmrużyłam oczy. - A gdybyś miał taki wybór: jeść tylko jedną rzecz do końca życia, jakieś jedno wybrane danie. Co by to było?
Zayn zrobił swoją typową zamyśloną minę, po czym wziął łyk herbaty i odstawił kubek na parapet przy wannie:
- Zdecydowanie skrzydełka z kurczaka w sosie BBQ. - przysunął kolana bliżej klatki piersiowej, przez co lekka fala wody zmoczyła moją szyję.
- Poważnie? Zwykły kurczak? - prychnęłam. - Masz to jeść do końca życia! Wymyśl coś lepszego.
- Kiedy ja lubię kurczaka.
- Ale wcinać go do śmierci? Dla mnie jest nudny, kiedy jem go częściej niż dwa razy w tygodniu.
- Mnie nie nudzi, okay? - uśmiechnął się lekko i chlusnął we mnie wodą, na co groźnie zmarszczyłam brwi.
Cóż, przynajmniej wydawało mi się, że wyglądam groźnie.
- No dobra, panie Ramsay. Co Ty byś wybrała?
- Sushi, to oczywiste.
Zayn odchylił głowę i zaśmiał się gardłowo, za co dostał kopniaka pod udem.
- Auć!
- I co w tym śmiesznego?
- Surowa ryba nie jest nudna, tak?
- Wiesz co? Tylko ty jesteś tutaj nudny. - wyciągnęłam się w jego stronę, żeby złożyć delikatny pocałunek na jego wargach, po czym chwyciłam go za kostki i szarpnęłam mocno, w efekcie czego
ześlizgnął się całkowicie pod wodę.
Zaczęłam się potwornie głośno śmiać widząc, jak panicznie szamocze się pod wodą i po dwóch sekundach się z niej wynurza:
- Chyba całkiem zwariowałaś! - krzyknął ewidentnie wkurzony, lecz kiedy spojrzeliśmy sobie w oczy jego wzrok złagodniał, a on sam owinął ręce wokół mojej talii i przytulił się do mnie. - Kiedyś mnie zabijesz.
- Powybijamy się nawzajem. - uśmiechnęłam się lekko.
- Co racja. - odchylił się, żeby na mnie popatrzeć. - To racja. - położył dłonie na czubku mojej głowy i wcisnął mnie pod taflę wody, na co nie zdążyłam się przygotować i woda dostała się do mojego nosa.
- Zayn! - krzyknęłam kaszląc i opluwając się przy okazji.
- Karma, Słońce. - zaśmiał się delikatnie, podając mi ręcznik. - Swoją drogą; to było obrzydliwe.

Był 28 grudnia, śnieg w końcu przestał padać. Drogi jednak wciąż były nieprzejezdne, a my nadal byliśmy zamknięci w mieszkaniu Meredith. Zayn już wiedział o wyjeździe na Bora Bora i wiedziałam, że nie był zachwycony moim pomysłem. Bał się, widziałam to po nim. Bał się ucieczki ze mną, bał się konsekwencji, bał się wszystkiego, co mogło się stać. Ale to miał być nasz czas, tak? Przygotowałam się na to mentalnie i nie zamierzałam odpuścić.
Tego wieczora zamierzaliśmy wyruszyć. Torba Zayna była spakowana w zasadzie odkąd do mnie przyszedł, mój plecak również stał przygotowany w kącie salonu. Tymczasem my beztrosko leżeliśmy w wannie i rozmawialiśmy o głupotach. Uwielbiałam to w naszej relacji. Mimo oczywistych rzeczy, które działy się między nami, my dalej potrafiliśmy się z tego śmiać i żyć ponad wszystkim. Jakby to nas nie dotyczyło.
Pokochałam Zayna. Byłam tego pewna jak własnej śmierci. Zayn z kolei potrzebował miłości, choć nie wiem czy czuł względem mnie to samo. Wiedziałam, że coś czuł, ale nie wiedziałam ile mocy miało to w sobie. Mówiąc szczerze; nie chciałam wiedzieć. W końcu ja też mam prawo do strachu...
Tamtego dnia, kiedy Zayn niemal rozpaczliwie poprosił mnie bym sprawiła, że poczuje się kochany, włożyłam w to całe serce. Kochaliśmy się długo i namiętnie, skradając sobie spragnione pocałunki i tworząc dookoła niemal magiczny nastrój. Nie było to zwykłe pieprzenie, jak każdy kolejny raz. Tamta chwila była na swój sposób wyjątkowa i sprawiała, że chciałam unieść się nad ziemią i wykrzyczeć do niego z góry, żeby odleciał ze mną i zapomniał o wszystkim, co przyziemne. To nie była kwestia ciał, a raczej dwóch dusz, które swawolnie uleciały i zaciągnęły się w najpiękniejsze zakamarki umysłów.
Zbliżała się godzina 17, na zewnątrz było już kompletnie ciemno. Zayn akurat ubierał swoje buty, a ja biegałam po mieszkaniu i sprawdzałam czy wszystkie urządzenia są odłączone od prądu, który włączyli dwa dni wcześniej. Po upewnieniu się, że żadna świąteczna lampka nie spali mieszkania, zeszłam do ubranego już Zayna:
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - poprawił szalik.
- Jak niczego na świecie. - uśmiechnęłam się przebiegle, naciągając czapkę na uszy. - Myślę z resztą, że to najlepszy pomysł w moim życiu. Więc tego nie spierdolmy, dobra?
- Jesteś wariatką, Li. - zaśmiał się lekko, całując moją skroń. - No to w drogę.

Tak naprawdę jedynym motywem, dla którego postanowiliśmy wyruszyć po zmroku był fakt, że ksiądz Collins wciąż był w kościele, a nie chcieliśmy zostać zauważeni. Kiedy przechodziliśmy obok jego "rewiru" widzieliśmy, że światło na plebani jest włączone, a sylwetka proboszcza kręciła się przy kuchennym zlewie (Zayn powiedział mi, że to okno od kuchni). Poza tym nie mieliśmy planu. Liczyliśmy na jakiegoś wariata ze spychaczem, który podrzuci nas choć nieco bliżej Londynu, a później jakoś byśmy sobie poradzili. Lot mieliśmy dokładnie za dwadzieścia cztery godziny i musieliśmy dać radę.
Jak wielkim zaskoczeniem był fakt, że kiedy tylko wyszliśmy z lasu, w którym znajdował się dom Meredith, zobaczyliśmy czarną, odśnieżoną drogę. Okazało się, że tylko o naszym kawałku świata zapomniano. Popatrzyliśmy na siebie zdziwieni i uzgodniliśmy, że spróbujemy złapać stopa, jednak po kilkunastu minutach i trzech nieudanych próbach Zayn doznał olśnienia:
- Li... - westchnął, mocno zaciskając oczy.
- Co jest? - potarłam dłonie, które wręcz zamarzały z zimna.
Być może moglibyśmy to lepiej zaplanować.
- Wiesz, że jestem idiotą, prawda?
- Coś tam zauważyłam. - zaśmiałam się lekko. - A o co chodzi tym razem?
- Bo... - potarł swój kark. - Ja przecież zaparkowałem samochód przy piekarni.

Oczywiście Zayn zostawił klucze w naszym domu, więc musieliśmy po nie wrócić, a sam samochód wymagał odśnieżania przez dobrą godzinę. Byłam jednak szczęśliwa, że udało nam się znaleźć jakąś drogę i ostatecznie siedzieliśmy ramię w ramię w cieplutkim samochodzie przy cichych dźwiękach muzyki.
Droga zajęła nam dobre trzy godziny, ponieważ warunki pogodowe wciąż nie były najlepsze. Zatrzymaliśmy się w motelu niedaleko Londynu, żeby nieco odpocząć i zaplanować parę rzeczy. Czekało na nas spędzenie około trzydziestu godzin w samolocie, w związku z czym bylibyśmy na miejscu dokładnie na Sylwestra (Bogu dzięki za strefy czasowe).

Jak się później okazało; Zayn nienawidzi latać samolotami. Przez cały lot każdy najdrobniejszy hałas był dla niego alarmem o zbliżającej się tragedii, przez co stewardessy miały prawdopodobnie 3 razy więcej pracy niż zwykle, gdyż co chwilę musiały go zapewniać, że "to był tylko dźwięk drzwi do toalety". Dodatkowo przytłoczył go lot helikopterem bez drzwi z lotniska w Papeete na samą wyspę Bora Bora:
- Lydia, nie żartuję. Zostaję tu na zawsze. - zaplótł ręce na piersi i próbował zgrywać twardziela, podczas gdy kilka minut wcześniej całował ziemię. - Zbiję sobie jakiś szałas z desek i liści, będę łowił ryby i "jadł sushi do końca życia", ale na pewno więcej nie wejdę do tej maszyny śmierci.
- Obawiam się, że będziesz musiał, Zaynee. - zaśmiałam się delikatnie, ciągnąc go za ręce. - Chodź, chcę już zobaczyć tą wyspę!
- Oh tak, musimy ją obejrzeć. Muszę znaleźć sobie jakąś skromną działeczkę na przyszłe życie.
- Zyskujesz tytuł Królowej Dramatu, wiesz?
- Znajdę jakieś canoe i tym spróbuję wrócić do domu.
- Zayn! - jęknęłam. - Chodźmy odłożyć bagaże i pozwiedzamy troszkę.
- Skąd masz w sobie tyle energii? Jest jakaś... - spojrzał na wyświetlacz. - 6 rano. Lecieliśmy dobre trzydzieści godzin.
- Większość czasu przespałam.
- To wspaniale! - wyrzucił ręce w powietrze. - Jednak kiedy niektórzy sobie smacznie spali, inni musieli czuwać i czekać na śmierć, która latała sobie w powietrzu jak jakiś pieprzony komar. Zrobisz jak chcesz, Lydia, ja idę się przespać.
Zmarszczyłam brwi.
- Co cię ugryzło?
- Nic mnie nie ugryzło. Po prostu jestem wyczerpany i chcę odpocząć.
- A ja myślę, że dostałeś jakiegoś "męskiego okresu" i musisz się wychillować, co?
Zayn już się nie odezwał, tylko wgapiał się we mnie tępo. Stwierdziłam, że nie będę się już z nim kłócić, po czym wezwałam taksówkę, która zawiozła nas na wybraną plażę.
Na miejscu przywitał nas przemiły Polinezyjczyk Kāne, który opowiedział nam co nieco o wyspie, pokazał gdzie możemy coś zjeść, gdzie najlepiej wpaść na drinki, a na końcu zaprowadził nas do naszego domku na wodzie. Miejsce było lepsze, niż mogłam to sobie wyobrazić. Woda była tak czysta, że mogłam dokładnie widzieć dno oceanu. Podłoga w całym domu była przeszklona i ukazywała różnorakie gatunki ryb pływające tuż pod naszymi stopami. Wnętrze było bardzo jasne i przytulne, choć miejsca nie było zbyt wiele. Ale wystarczająco, jak na naszą dwójkę. Meble w środku wykonane były w większości z jasnego drewna, na podłogach znajdowały się ciepłe dywaniki, ściany zdobiły rysunki roślin... Było jak w bajce. Widziałam, że Zaynowi również się to podoba, bo szczerzyliśmy się do siebie jak idioci:
- W razie gdybyście czegoś potrzebowali; będę na plaży. - Kāne uśmiechnął się do nas promiennie i zniknął za drzwiami.
Popatrzyłam na Zayna z nieukrywaną radością i z cichym piskiem wskoczyłam mu na ramiona. Okręcił nas w miejscu kilka razy i po prostu... Byliśmy szczęśliwi. Kiedy tak przeczesywałam jego włosy palcami i patrzyłam mu w te piękne, lśniące oczy wiedziałam, że jestem na miejscu. Idealne miejsce, idealna pogoda, idealny nastrój, idealny mężczyzna obok. Pochyliłam się lekko, żeby go pocałować, ale oboje uśmiechaliśmy się tak szeroko, że jedynie zderzyliśmy się zębami, nie mogąc połączyć ze sobą warg. Zayn zaniósł mnie do sypialni i delikatnie położył mnie na plecach, a sam ułożył się obok. Łóżko wyglądało na wygodniejsze niż było w rzeczywistości, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało:
- Jest nieziemsko. - Zayn westchnął, splatając dłonie pod swoją głową.
- Prawda? - spojrzałam na niego pod ukosem. - Już nie mogę się doczekać, aż pójdziemy popływać. Albo wybierzemy się w góry. Albo...
- Shh... - dłoń Zayna znalazła się na moich ustach i wtedy zobaczyłam, że jego powieki są przymknięte. - A ja nie mogę się doczekać, aż zrobimy sobie drzemkę.
- Naprawdę chcesz teraz spać? - odwróciłam się na brzuch i uniosłam się na łokciach, ale już nie usłyszałam odpowiedzi.
Przyznam, że nie podobał mi się nastrój Zayna. Wiedziałam, że nie był przekonany co do tej wyprawy, w dodatku lot samolotem był dla niego koszmarem. Zaczęłam się zastanawiać co zrobić, żeby poprawić mu humor, a pozwolenie mu spać absolutnie nie wchodziło w grę. Z przebiegłym uśmiechem na ustach osunęłam się nieco w dół i zabrałam się za rozpinanie rozporka Zayna:
- Co robisz, Skarbie? - mruknął cicho.
- Shh, śpij. - szepnęłam w jego stronę i z trudem pociągnęłam jego spodnie wraz z bokserkami do połowy jego ud.
- Cokolwiek kombinujesz; nie ma szans. Jestem kurewsko zmęczony.
- Przecież nic nie robię. - uśmiechnęłam się pod nosem i wzięłam jego miękkiego penisa do ręki.
- Nic z tego nie będzie. - mruknął nieco ciężej.
Już wiedziałam, że czuje.
- Możesz spokojnie spać, ja znajdę sobie jakieś zajęcie. - cmoknęłam główkę jego członka i poczułam, jak delikatnie zadrżał w mojej dłoni.
- Dobranoc. - sapnął cicho.
- Dobranoc. - uśmiechnęłam się szeroko i wzięłam go do ust.
Widziałam, jak ścięgna na jego szyi się napinają, ale on sam nie wykonał żadnego ruchu. Polizałam go od podstawy w górę i schowałam końcówkę między wargami, żeby lekko ją zassać. Usłyszałam, jak wciąga powietrze przez zaciśnięte wargi, a jego klatka piersiowa zaczęła wyraźniej się unosić i opadać. Umościłam się wygodnie między jego nogami, przerzucając ramiona przez jego uda. Lewą dłoń wczepiłam w jego biodro, żeby zapewnić sobie stabilizację, palcami prawej ręki masowałam podstawę jego penisa, po chwili przenosząc ją na jego jądra. Ścisnęłam je lekko, jednocześnie zasysając jego główkę mocniej. Uda Zayna wyraźnie zadrżały, a ja poczułam, jak on sam rośnie i twardnieje w moich ustach.
Czuje.
Uniosłam wzrok na jego twarz i zobaczyłam, że przypatruje mi się z rozchylonymi wargami. Popatrzył na moment w górę, żeby zlokalizować jakąś poduszkę, po czym chwycił jedną z tych twardszych i podłożył ją sobie pod głowę, żeby lepiej mi się przyglądać z tym swoim leniwym, a jednocześnie chytrym uśmieszkiem. Bezczelny.
Ponownie splótł ręce pod swoją głową i zamglonym wzrokiem obserwował moje poczynania. Poczułam się nieco skrępowana jego wzrokiem, bo na litość boską, robiłam loda pierwszy raz w życiu. Wyjęłam jego penisa z pomiędzy swoich warg i wytarłam wierzchem dłoni ślinę, która zgromadziła się w kąciku moich ust:
- Miałeś spać. - wzruszyłam niewinnie ramionami.
- Nie drocz się ze mną. - zawadiacko uniósł brew.
- Nie zamierzam. - uniosłam się na swoich kolanach, po czym pociągnęłam za rąbek swojej koszulki i przeciągnęłam ją przez moje ciało.
Przełożyłam nogi po obu stronach jego ciała tak, że klęczałam tuż nad jego twardym członkiem. Wzrok Zayna pociemniał, kiedy przeciągałam materiał między palcami, żeby w końcu zarzucić go na jego głowę. Mężczyzna zaśmiał się delikatnie, po czym zabrał koszulkę ze swojej twarzy i uniósł się na łokciach, żeby znaleźć się na równi z linią moich piersi. Sięgnął dłońmi do zapięcia mojego stanika i rozprawił się z nim po kilku sekundach. Położył dłonie pod moim biustem i kciukami delikatnie pocierał moje sutki, przez co poczułam się wilgotna:
- Miałeś spać. - powtórzyłam czując, że powietrze wokół gęstnieje.
- Miałaś się ze mną nie droczyć. - polizał jeden z moich sutków, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
- Było mi po prostu gorąco.
- Dlatego włożyłaś mojego kutasa do ust? - parsknął śmiechem.
- Cóż... - czułam, że się czerwienię. - To było zanim powiedziałeś, że mam się z tobą nie droczyć.
- Cóż. W takim razie dobranoc. - położył się z powrotem i przymknął powieki, ale na jego ustach wciąż majaczył uśmiech.
Ponownie osunęłam się w dół, przy okazji ocierając piersiami o jego członka, po czym wzięłam go do ręki i zaczęłam pocierać go w górę i w dół:
- Hej, co jest? - Zayn ponownie spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem.
Przez kąt, pod którym musiał na mnie patrzeć, pod jego brodą uformował się podbródek. Z uśmiechem wściubiłam w niego palec, na co Zayn automatycznie wyprostował szyję:
- A co ma być?
- Miałaś się ze mną nie droczyć.
- Przecież nic nie robię. - ucałowałam główkę jego penisa.
- Nic?
- Jedynie kończę to, co zaczęłam. - uniosłam brwi, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Uniosłam się jeszcze na moment, kiedy zorientowałam się, że moje włosy mogą mi odrobinę przeszkadzać. Szybko związałam je w wysoki kucyk i ponownie zanurzyłam jego męskość w swoich wargach. Ciche pomruki, które z siebie wydawał pozwoliły mi myśleć, że robię to dobrze. Chciałam spróbować czegoś nowego, dlatego zrobiłam kółeczko językiem dookoła jego główki, przez co Zayn zaczął się niespokojnie wiercić. Powtórzyłam czynność, jednocześnie zaciskając palce na jego jądrach, na co mężczyzna szarpnął biodrami i warknął, odchylając głowę do tyłu. Spróbowałam wziąć go głębiej kilka razy, aż w końcu poczułam, jak dotyka ścianek mojego gardła, co nie było zbyt przyjemne. Jednak w tym momencie Zayn chwycił mnie za kucyk i docisnął moją głowę na tyle mocno, żebym zakrztusiła się jego penisem. Moje oczy zaszły łzami i zakasłałam wciąż mając go w środku. Szybko odsunęłam głowę i zobaczyłam, że Zayn mocno zaciska powieki, a jego oddech jest mocno postrzępiony:
- Przepraszam. - sapnął ciężko. - To było... Kureswko dobre.
- Pozwól, że dziś ja zdecyduję, co dla ciebie dobre.
- Naturalnie, Pani. - głośno przełknął ślinę z podniecenia.
Uniosłam się na kolanach i wyszarpnęłam pasek ze szlufek jego spodni, po czym chwyciłam jego dłonie i zacisnęłam na nich pas. Nie wiedziałam jeszcze gdzie je przymocuję, gdyż łóżko nie miało odpowiedniego do takich celów wezgłowia, ale zauważyłam, że tuż nad nim wisi obrazek. Zayn z zaciekawieniem obserwował moje działania, ja w tym czasie zdjęłam rysunek ze ściany i z uśmiechem zauważyłam, że był on zawieszony na wkręconym haczyku. Przełożyłam go przez jedną z dziurek w pasku i szarpnęłam na próbę. Powinno wytrzymać.:
- Dobra, to robi się ultra gorące. - wydyszał.
- Dopiero teraz? - uniosłam brew i pocałowałam jego skrępowane nadgarstki. - Wszystko robię dobrze?
- Robisz to idealnie, Skarbie.
Uśmiechnęłam się drapieżnie i wróciłam do swoich zajęć.
Ponownie wzięłam go do ust i starałam się sięgnąć jak najdalej, jednak tym razem trzymałam dłonie na biodrach Zayna, żeby znów mnie nie zaskoczył. Przyspieszyłam swoje ruchy, kiedy usłyszałam, że mężczyzna oddycha coraz ciężej, a z jego ust wydobywały się mrukliwe jęki. Boże, to zdecydowanie mnie podniecało. Chwyciłam jego podstawę w jedną dłoń, a drugą masowałam i ściskałam jego jądra. Moje palce wychodziły na przeciw ruchom moich warg coraz szybciej i szybciej:
- Za chwilę dojdę, Lydia. - sapnął ciężko.
Chciałam spróbować, jak smakuje, dlatego nie wyjęłam go z ust, a umieściłam w nich jedynie jego główkę, pracując dookoła niej językiem. Moja dłoń wciąż mocno pompowała jego penisa, palce drugiej ręki masowały jego jądra, a sam Zayn wił się pode mną z rozkoszy. Byłam z siebie niezwykle dumna, ponieważ to ja sprawiłam, że się tak czuł:
- Lydia... - jęknął gardłowo w momencie, w którym jego penis wystrzelił wewnątrz moich ust. Poczułam, jak ciepła gorzkawa ciecz oblepia mój język, a ciałem mężczyzny wstrząsa orgazm. Otworzyłam oczy i nie mogłam nadziwić się temu, jak piękny był w tej chwili; jego włosy były wspaniałym bałaganem, usta były wilgotne i rozchylone, oczy zaciśnięte z przyjemności, mięśnie brzucha mocno zarysowane pod koszulką... Był wykończony:
- Muszę przyznać. - wydyszał. - To było coś.
- Co takiego? - niewinnie wydęłam błyszczące od spermy wargi.
Wytarłam ją kciukiem i zassałam swój palec pod czujnym okiem Zayna:
- Czy wszystko co robisz musi być tak cholernie seksowne? Niemal obsceniczne?
- Mogę zacząć teraz bekać, jeśli taka wersja mnie ci przeszkadza. - zaśmiałam się rozwiązując jego ręce, na których powstał czerwony ślad.
- Jestem w takim stanie, że nawet twoje bekanie mogłoby mnie podniecić. - uśmiechnął się szeroko i całkowicie zdjął swoje spodnie, po czym pozbył się również koszulki i wskoczył pod kołdrę. - Dołączysz do mnie?
- Nadal zamierzasz spać? - jęknęłam, odchylając głowę do tyłu.
- Czego się spodziewałaś, Li? Wyssałaś ze mnie całą energię. Dosłownie! - zaśmiał się gardłowo, na co prychnęłam, kręcąc głową.
- Jesteś taki głupi, Zaynee.
- Cały Twój. - znowu splótł ręce pod głową i przyglądał mi się z dołu. - A teraz się rozbieraj i chodź tu do mnie, może jeszcze coś zdziałamy.

Zayn spał do godziny 19, a ja w tym czasie wypakowałam nasze walizki, zrobiłam coś do jedzenia i nawet wyszłam na chwilę na plażę, żeby zorientować się czy odbędzie się tam jakaś sylwestrowa impreza. Kāne poinformował mnie, żebyśmy wpadli do baru z drinkami o 20, a o północy cała wyspa wypuści lampiony do nieba. Zayn musiał to zobaczyć.
Wróciłam do naszego domku, gdzie mężczyzna siedział nieco zdezorientowany na łóżku:
- Dobry wieczór, Śpiochu.
- Która jest godzina? - opadł na poduszki i zamknął oczy.
- 19. Wyspałeś się?
- Ani trochę. - mruknął, uchylając jedno oko. - Mogę przespać Nowy Rok?
- Tylko spróbuj. Wtedy zobaczysz, co ci zrobię. - uniosłam brwi, splatając ręce na piersi.
Zayn zmarszczył czoło:
- Teraz już nie wiem kiedy mi grozisz, a kiedy chcesz mnie podniecić. - uniósł kołdrę i spojrzał na swoje krocze. - Jednak podnieciłaś.
- Nic z tego, ziomuś, dziś idziemy na imprezę.
Mężczyzna jęknął żałośnie, przez co zaśmiałam się, jednocześnie wybierając coś z szafy.
- A nie możemy zrobić sobie takiego leniwego Sylwestra? Weźmiemy wino, odpalimy jakiś film, spędzimy razem trochę czasu..
- Ojej, Zayn. - przesadnie mrugając, chwyciłam się za serce. - To brzmi jak... - teatralnie zaczęłam rozglądać się dookoła w poszukiwaniu najlepszej odpowiedzi. - To brzmi jak ostatni tydzień w domu Meredith. Nie bądź kluchą, tylko załóż coś fajnego i chodźmy się dobrze "zrobić".

Po wysłuchaniu setek narzekań ze strony Zayna i po małej sprzeczce, w której oznajmiłam mu, że może sobie zostać, a ja jakoś sobie poradzę, w końcu udało nam się wspólnie wyjść do plażowego baru. Zayn postawił na zwykły czarny T-shirt, ciemne dopasowane jeansy i vansy typu old skool. Ja wybrałam dla siebie czarną beanie, okulary lennonki, szerokie jeansowe shorty z wysokim stanem, luźną białą bokserkę z kieszonką z lewej strony, siatkowy stanik z iksami zakrywającymi sutki oraz czarne trampki za kostkę. Wyglądaliśmy trochę jak para badassów. Całkiem to fajne.
Będąc na miejscu wypiliśmy kilka shotów dla rozluźnienia. Poznaliśmy grupę Brytyjczyków, którzy przylecieli tam poimprezować oraz parę Francuzów, którzy mieszkali tam na stałe. Ludzie byli niezwykle serdeczni i sprawili, że czuliśmy się tam jak u siebie. W rytmie soulowych kawałków powoli sączyliśmy drinka za drinkiem, aż w końcu Zayn chwycił mnie za biodra i popchnął w stronę parkietu. Przecisnęliśmy się przez kilkanaście ciał, aż w końcu znaleźliśmy się w samym środku tego kotła. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam jak pięknie tam było: plac baru był ogrodzony lampkami w kształcie żarówek, co kilka metrów rozstawione były wysokie pochodnie, których ciepłe światło padało na radosne, lekko pijane twarze ludzi. Niebo nad nami było całkowicie jasne od gwiazd, mimo tak później pory.  Za moimi plecami był bar chowający się pod słomianym dachem, ozdobiony kolorowymi świecidełkami jak choinka. Przede mną stał Zayn. Uśmiechał się do mnie, jego wzrok był lekko zamglony, ale wciąż szczęśliwy. Pochylił się, żeby pocałować moją szyję, po czym ułożył dłonie na moich biodrach i razem kołysaliśmy się w rytmie piosenki Redbone. Do północy została godzina, Kāne wcześniej przyniósł nam jeden lampion, ponieważ jako jedyni byliśmy nieprzygotowani:
- Zrobimy dziś parę głupot, Li?
- Co masz na myśli? - zachichotałam nieco wstawiona.
Zdjęłam swoje okulary z nosa i założyłam je Zaynowi. Nawet w nich wyglądał seksownie.
- Keith mówi, że załatwił na dziś trochę zioła.
- Będziemy palić skręty? - zarzuciłam ręce na szyję mężczyzny i głęboko zaciągnęłam się jego zapachem.
- A będziemy? - zaśmiał się dźwięcznie.
- A będziemy? - powtórzyłam czując, jak alkohol uderza w moją potylicę.
- Jesteś rozkoszna, kiedy jesteś pijana.
- Ty jesteś rozkoszny. Po prostu. Cały czas. - zaczęłam cmokać go w usta po każdym zdaniu.
Zayn jedynie zachichotał, po czym podniósł mnie do góry i przerzucił sobie przez ramię, jak worek ziemniaków.
- Narzygam ci na plecy, Panie Rozkoszniaczku. - zakomunikowałam, klepiąc go po pośladkach.
- Lydia w to wchodzi! - zawołał Zayn i widziałam tylko, że kierujemy się w stronę morza.
Postawił mnie nagle na miękkim piasku, przez co upadłam na pośladki i zaczęłam się potwornie śmiać. Zayn zawisł nade mną i ucałował moje usta, po czym wszyscy dołączyli do nas i ostatecznie siedzieliśmy w kółku. Ryan wpadł na pomysł, żeby rozpalić ognisko, na co wszyscy radośnie przytaknęli. Zayn wraz z kilkoma chłopakami z Anglii udali się po drewno, ja natomiast zostałam z André i Vincentem, którzy mieszkali parę kilometrów dalej. Postanowiliśmy znaleźć jakiś patyk i załatwić ogień z pochodni przy barze, co ostatecznie nie okazało się być najmądrzejszym pomysłem w tamtej chwili, ponieważ kawałek żaru z pochodni poleciał na Vincenta i przypalił jego koszulkę, ale jemu samemu nic się nie stało. Dostarczyliśmy ogień na stosik drewna , obłożyliśmy go dookoła kamieniami znalezionymi na plaży i w końcu usiedliśmy dookoła, żeby móc podzielić się skrętami przyniesionymi przez Keitha.
Wieczór nie mógł być lepszy. Leżałam na plecach przy samym brzegu morza, z Zaynem tuż obok. Czekaliśmy na fale, które przykrywały nasze ciała jak ciepły kocyk (pomijając fakt, że w nocy woda była lodowata), podczas gdy nasi znajomi skakali dookoła ognia śpiewając szanty albo piosenkę z czołówki Spongeboba:
- Chciałbym, żeby te fale mnie zabrały. - zaśmiał się Zayn.
- Tak? I co wtedy?
- Wtedy nauczyłbym się żyć z rybami. Wykształciłbym w sobie skrzela, płetwy, może mój własny kształt zrobiłby się bardziej opływowy. Mógłbym napęcznieć od wody, nie? Zacząłbym składać ikrę, łączył się w ławice z innymi pływającymi Zaynami... A na końcu złowiłby mnie jakiś zjeb i sprzedał Collinsowi na targu w Ashingdon.
- Byłbyś dobrym śledziem, Zayn. - pogłaskałam go po włosach, kiedy kolejna fala porwała moją beanie. - Ratuj ją! Ratuj ją szybko! - krzyknęłam dusząc się śmiechem.
Zayn zerwał się na równe nogi i wskoczył do wody za moją czapką. Zobaczyłam, jak trzymając ją w zębach próbuje wyczołgać się z wody, mając ręce "przyklejone" do boków ciała:
- Byłbyś szprotką. Tresowaną szprotką. - odebrałam od niego czapkę i wciągnęłam ją z powrotem na głowę.
- Zayn! Lydia! Została minuta! - krzyknął André.
Zayn ponownie wstał z prędkością błyskawicy, po czym chwycił moją dłoń i podnosząc mnie do góry znowu przerzucił mnie przez swoje ramię. Podbiegliśmy do baru odebrać nasz lampion, a następnie wszyscy ustawili się wzdłuż brzegu morza. Zayn chichocząc jak głupek próbował odpalić lampion zamoczoną zapalniczką, aż w końcu Kāne się nad nami zlitował i odpalił go swoimi zapałkami:
- Masz już jakieś życzenie? - zapytałam, spoglądając przez ramię na przyklejonego do moich pleców Zayna.
Narkotyk powoli opuszczał mój organizm, alkohol też zaczynał ze mnie wyparowywać i dopiero teraz czułam, że jest zimniej niż mi się wydawało.
- Coś tam sobie wymyśliłem. - uśmiechnął się tajemniczo, po czym cmoknął mnie w czubek głowy, przez co woda z mojej beanie rozlała się po moim czole.
10...
9...
8...
7...
6...
5...
4...
3...
2...
1...
- Szczęśliwego Nowego Roku! - wykrzyknęliśmy wszyscy razem, po czym Zayn chwycił lampion razem ze mną i unosząc go do góry, jednocześnie go puściliśmy.
Były ich setki, jak nie tysiące. Wyspa zaświeciła jasnym blaskiem, jakby słońce znalazło się tuż nad ziemią. Patrzyliśmy na to jak zahipnotyzowani, w myślach wypowiadając swoje marzenia, mocno zaciskając kciuki, jakby to miało spotęgować moc tamtego wieczoru. Odwróciłam się przodem do Zayna i patrząc na niego z dołu widziałam jego twarz na tle tych wszystkich świateł... Wyglądał jak cud. Był cudem. Był moim własnym cudem, który miałam przy sobie tu i teraz. Przytuliłam go mocno, całując jego klatkę piersiową, po czym chwyciłam go za szyję i przyciągnęłam go do noworocznego pocałunku. Nie był idealny, mogę nawet powiedzieć, że był dosyć niedbały, ponieważ dookoła było pełno bawiących się ludzi, którzy tańczyli obok nas, skakali, śpiewali i po prostu cieszyli się chwilą. Ale ten pocałunek na pewno był specjalny i niezwykle ważny dla mnie. Był dla mnie swego rodzaju obietnicą, ale jeszcze wtedy nie wiedziałam, czego mogła dotyczyć.
Ludzie zaczęli się rozchodzić koło 3 w nocy. Naszych znajomych nie było już dawno, ponieważ imprezę przenieśli do mieszkania Vincenta. Plaża powoli pustoszała, jedynie ja i Zayn nie planowaliśmy się jeszcze nigdzie wybierać:
- Czego sobie życzyłeś? - zapytałam, leżąc na jego udach i bawiąc się palcami jego prawej ręki.
Zayn patrzył w gwiazdy zamyślony, przeplatając między palcami moje zlepione piachem i słoną wodą włosy. Z niego już też wszystko zeszło i teraz mogliśmy spokojnie porozmawiać:
- Nie mogę ci powiedzieć, bo się nie spełni.
- Zaynee, one i tak nigdy się nie spełniają. - westchnęłam. - No dalej, ja ci powiem czego sobie życzyłam.
- Wolałbym jednak, żeby się spełniło. - uśmiechnął się leniwie w moim kierunku.
- Wiem, że to nierealne... Ale życzyłam sobie, żeby dzisiejszy dzień trwał już zawsze. Żeby ten nasz wyjazd już nigdy się nie skończył. Zostalibyśmy w naszym domku z czterema parami skarpetek, nie musiałbyś więcej wsiadać do samolotu... - oboje zaśmialiśmy się.
- To naprawdę piękne życzenie, Lydia. Dziękuję, że o mnie pamiętasz. - mruknął leniwie.
- No to teraz powiedz mi, czego ty sobie życzyłeś.
- Nie wiem czy to dobry pomysł. - westchnął.
- Ej, umowa to umowa. Znasz moje życzenie, teraz twoja kolej.
Usłyszałam, jak Zayn głośno przełknął ślinę, przez co zmarszczyłam czoło. Denerwuje się?
- Życzyłem sobie... Życzyłem sobie, żebyś pokochała mnie tak mocno, jak ja kocham ciebie.

Następnego dnia obudziłam się dosłownie bez głosu. Byłam kompletnie chora i mentalnie tłukłam się za to po dupie, bo sama to sobie zrobiłam. W mokrej czapce spędziłam cały wieczór, poza tym bawiłam się w jakąś pieprzoną syrenkę czekającą na przypływ. Mimo tego nie chciałam, żeby choroba zepsuła mi wyjazd. W dodatku bardzo pomocny był Zayn, który od razu udał się do Kāne po jakieś leki i po prostu się mną zaopiekował.
Jego wyznanie tamtej nocy ogromnie mnie zaskoczyło. Jednak nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Wciąż bałam się rozmów na ten temat, ponieważ oboje wiedzieliśmy dokąd to zmierza. Zayn nie zrezygnuje ze święceń, a ja nie zamierzam stawać mu na drodze. To jego decyzja. I chociaż wiedziałam, że kocham go nad życie, to jednak zdrowy rozsądek musiał stanąć nieco wyżej niż uczucia. Tak po prostu trzeba było zrobić.
Pomieszkiwaliśmy na Bora Bora przez kolejne 5 dni. Zdążyłam się nieco wykurować, jednak Zayn i tak niechętnie zgadzał się na moje wyprawy. Udało mi się wyciągnąć go na wycieczkę w góry, oglądanie żółwi w rezerwacie,  raz nawet namówiłam go na nurkowanie, czemu sprzeciwiał się najbardziej, ponieważ nie chciał, żebym znowu wchodziła do zimnej wody. Jednak chciałam wykorzystać ten wyjazd w stu procentach.
Zachowywaliśmy się tak, jakby wypowiedzenie tych szczególnych słów w tą sylwestrowo - nowo roczną noc nie miało miejsca. Obudziliśmy się następnego dnia z uśmiechami, wspólnie zjedliśmy śniadanie, rozmawialiśmy jak gdyby nigdy nic. Zapomnieliśmy o tym, jak niespokojna była to noc. Zapomnieliśmy o łzach, którym udało się wypłynąć i o bólu, który przeszył nasze serca, kiedy myśl o rzeczywistości czekającej w Anglii wróciła na ułamek sekundy. W końcu zapomnieliśmy też o tym, że Zayn zostanie księdzem, a ja zostanę sama z ciotką. Zapomnieliśmy o wszystkim, nie myśląc o konsekwencjach. I choć dookoła otaczał nas istny raj, te ostatnie chwile ciągnęły za sobą cień smutku, którego żadne z nas nie miało odwagi wyciągnąć.

Jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy.
Tak samo przyszedł 5 stycznia, dzień wyjazdu. Siedziałam na mostku przy naszym domku i moczyłam stopy w chłodnej wodzie, popijając wódkę z tonikiem:
- Znowu się przeziębisz, Skarbie. - Zayn otoczył moje ramiona kocem.
- Dzięki. - odpowiedziałam, uśmiechając się słabo.
Mężczyzna wziął ode mnie szklankę i wziął łyk.
- Nie pij tego, mogę jeszcze zarażać...
- Wytrzymałem tyle dni, jeden łyk mi nie zaszkodzi. - pocałował moje ramię. - Musimy się zbierać.
- Nie chcę. - szepnęłam niemal piskliwie.
- Ja też nie chcę... - westchnął ciężko. - Moglibyśmy kupić ten domek i zostać tu na zawsze, prawda?
- Wiesz, że moglibyśmy. - podniosłam na niego wzrok i przełknęłam gulę, która momentalnie utworzyła się w moim gardle.
Wywaliłam to.
- To nie takie proste, Lydia.
- Masz rację. - wylałam zawartość szklanki do wody. - Trzeba się zbierać.
- Lydia... - zamknęłam za sobą drzwi.

Kiedy siedzieliśmy w samolocie, Zayn był dziwnie spokojny. Wiedziałam, że robi to ze względu na mnie, ponieważ nie chciał dalszych kłótni. Wiedziałam, że wewnątrz jest przerażony. Z resztą jego szczęka była zaciśnięta tak mocno, że żyły na jego szyi w każdej chwili mogły pęknąć. Nie chciałam, żeby się bał. Nie w tych ostatnich chwilach, kiedy możemy być po prostu sobą.
Widziałam, jak mocno ściśnięte dłonie ma pomiędzy swoimi kolanami; jego knykcie były w zasadzie białe. Wysunęłam rękę w jego stronę, żeby mógł ją chwycić. Zayn popatrzył na nią nieco skonsternowany, ale po kilku sekundach niepewnie wsunął w nią swoją własną. Potarłam wierzch jego dłoni kciukiem i uśmiechnęłam się do niego lekko. Widziałam, że powoli się odpręża. Odpięłam swój pas i przerzuciłam jego ramię wokół mojego tułowia, żeby móc wtulić się w jego bok:
- Na miłość Boską, Li. Zapnij ten cholerny pas.
- Shh. - przytknęłam palec do swoich ust. - Nie potrzebuję go.
- Tak, potrzebujesz. - jego dolna warga zaczęła drżeć. - Lydia, proszę, posłuchaj mnie. Chociaż przy starcie.
- Proszę pani. - odezwała się stewardessa stojąca obok mnie. - Proszę o zapięcie pasów, samolot za chwilę startuje.
Zignorowałam ją i mocniej wtuliłam się w bok Zayna.
- Lydia...
- Mam ciebie, Zayn. Teraz to ty mnie chronisz. - spojrzałam na niego, a w jego oczach zamajaczyło coś, czego nie potrafiłam zdefiniować.
Zacieśnił swój uścisk wokół mojej sylwetki i ucałował czubek mojej głowy. Przez cały start nie odsunął ust ani o milimetr. Wiedziałam, że robi to równie ze strachu jak i z troski o mnie. Nie wyobrażałam sobie tego, że wracamy do Ashingdon i już wkrótce wszystko ma być po staremu; koniec pocałunków od Zayna, koniec nazywania go moim Skarbem, moim Słońcem, koniec pieszczot, koniec tej typowej dla nas troski, koniec przypominania sobie bez słów, że jednak mimo wszystko... My się kochamy... Bałam się powrotu Meredith. Nie wiedziałam kiedy wraca, ale to byłoby równoznaczne z powyższymi końcami. Bałam się też święceń Zayna. One przekreślą wszystko, nawet naszą przyjaźń. Znaliśmy się zaledwie kilka miesięcy i może to głupie, że po takim czasie stać mnie na tak głębokie stwierdzenia, ale ja to poczułam. To szczególne uczucie ma się tylko raz, przynajmniej ja w to wierzę. Zayn był moim "czymś". I już wkrótce miałam to pogrzebać.
Przez kolejne trzydzieści godzin byłam tak blisko, jak to tylko możliwe. Szczerze nie wiedziałam co będzie po powrocie. Wrócimy i będziemy to ciągnąć? Czy stopniowo będziemy się oddalać? A może od razu rzucimy nasze losy i każde pójdzie w swoją stronę? Te myśli przyprawiły mnie o ból głowy, dlatego w połowie lotu po prostu zasnęłam.

- Wiesz, z jednej strony cieszę się, że wróciliśmy.
- Naprawdę? - bąknęłam.
- Odrobinę stęskniłem się za śniegiem. - uśmiechnął się lekko.
- Z tobą od początku było coś nie tak, Malik. - odpowiedziałam unosząc brew z uśmiechem.
Zayn popatrzył na mnie wyraźnie szczęśliwszy. Bardzo zależało mu na tym, żeby poprawić mi humor i póki co zawsze mu się to udawało. Był bardzo dobrym przyjacielem.
Kiedy wjechaliśmy do Ashingdon, nasza rozmowa znów wędrowała wokół mało ważnych tematów. Stwierdziłam, że to chyba urok tego miejsca, tutaj wszystko jest mało ważne. Niby.
Kiedy wjechaliśmy do lasu, zauważyłam, że coś jest nie tak. Co prawda droga wciąż nie była dobrze odśnieżona, jednak było widać, że jest uczęszczana. Na początku myślałam, że ludzie po prostu przyjeżdżali samochodami na mszę, ale ślady nie kończyły się przy kościele. W końcu dotarło do mnie, że to pewnie sprawka listonosza, który nie miał jak dostać się do nas od paru ładnych dni.
Zatrzymaliśmy się przed domem, wszystko wyglądało tak, jak to zostawiłam, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że wszystko jest w porządku. Wzięłam plecak z tylnego siedzenia i razem z Zaynem udaliśmy się do mieszkania. Kiedy weszłam do środka zobaczyłam, że Zayn nie idzie za mną:
- Nie wejdziesz? - zmarszczyłam brwi, kiedy mężczyzna nie zamknął za sobą drzwi.
- Nie, Skarbie. Muszę iść do Collinsa, postaram się wpaść wieczorem, jeśli to nie problem.
- Doskonale wiesz, że to nie problem. - z uśmiechem pociągnęłam nosem, ponieważ ten pieprzony mróz już przyprawił mnie o katar.
Kiedy byłam w trakcie zdejmowania drugiego buta, Zayn odwracał się w stronę wyjścia:
- Hej.
- Tak? - spojrzał na mnie.
- Wiem, że to tylko na chwilę, ale możesz się ze mną pożegnać, prawda? - posłałam mu nieśmiały uśmiech.
Zayn jedynie pokręcił głową, kiedy jeden z kącików jego ust powędrował ku górze:
- Dziękuję ci za wspaniały czas, Lydia. Naprawdę wspaniale się z tobą bawiłem i chcę, żebyś wiedziała, że nie żałuję niczego co się stało. Ani niczego, co powiedziałem. - chwycił moją twarz w obie dłonie i mocno wpił się w moje wargi.
- To są kurwa jakieś jaja. - usłyszeliśmy nagle głos dochodzący z salonu.
Sean.

poniedziałek, 10 września 2018

XIII. Pozwól mi poczuć się kochanym.

Spędziliśmy na tej kanapie całą noc, której z resztą praktycznie nie przespaliśmy. Długimi godzinami rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym tak naprawdę. I przyznałam sobie w duchu, że to był najlepszy czas mojego życia. Może wyszłam na aspołeczne ścierwo, ale nic nigdy nie dało mi tyle radości i poczucia bezpieczeństwa, co uwięzienie w domu w środku lasu wraz z moim najlepszym przyjacielem. Chociaż czy tak właśnie powinnam nazywać to, co jest między nami? Przyjaźń? Ponieważ zasadniczo powiedzieliśmy sobie wzajemnie co czujemy i czego oczekujemy. Ale Zayn nie powiedział, że rzuci to wszystko co jest związane z kapłaństwem. Zayn ani razu nie wspomniał o tym, że zrezygnuje ze święceń dla mnie. I to powoli rozpruwało moje serce. Nie ma chyba nic gorszego niż świadomość, że jesteś w kimś zakochana, ta osoba być może czuje to samo... Ale ona i tak odejdzie i o tobie zapomni.
Około czwartej nad ranem usłyszałam ciche pochrapywanie Zayna, więc uznałam, że chyba najwyższa pora pójść spać. Ciągle zastanawiałam się też jak mężczyzna wytrzymał mój ciężar na sobie przez tyle czasu. Chciałam delikatnie zsunąć się z niego i ułożyć tuż obok, jednocześnie nie spadając z kanapy, lecz gdy tylko moje ciało niezdarnie ześlizgnęło się z jego skóry, ten szybko wyciągnął rękę i uchronił mnie przed upadkiem. Przycisnął mnie mocno do swojej piersi i nic nie mówił ani nie otworzył oczu. Po prostu zasnęliśmy tak, wtuleni w siebie.
Obudziłam się około 11. Powoli otworzyłam oczy i zobaczyłam, że wciąż jestem naga, ale owinięta swoim białym kocem. Zayna nie było przy mnie i przez moment pomyślałam, że może to wszystko mi się przyśniło. Jednak delikatny ból w pachwinach uświadomił mi, że to z pewnością nie był sen. Uniosłam się delikatnie na łokciach, żeby wyjrzeć przez drzwi prowadzące na taras i zobaczyłam, że burza śniegowa wciąż trwa. Nie byłam w stanie stwierdzić czy zdołałabym chociaż otworzyć drzwi przez prawdopodobnie metrową zaspę śniegu tuż przed nimi.
- Dzień dobry - usłyszałam za sobą.
Zayn był w kuchni i zmierzał w moją stronę, a ja zaczęłam się zastanawiać jak mogłam go nie usłyszeć:
- Cześć, Zee. - przeciągnęłam się na kanapie.
- Mam nadzieję, że lubisz płatki owsiane?
- Zrobiłeś mi owsiankę? - mój brzuch jak na zawołanie zaburczał.
- Tak jakby. To płatki owsiane z jogurtem, suszoną żurawiną, odrobiną miodu i jakieś tam nasionka. - postawił przede mną miseczkę.
Ciekawe czy na co dzień też jada tak zdrowo.
- Czy możemy zostać tu na zawsze? - praktycznie jęknęłam, wpychając sobie pierwszą łyżkę jedzenia do ust.
- Obawiam się, że nie, Kochanie, zapasy jedzenia wkrótce się skończą. - mrugnął do mnie, upijając łyk herbaty, a ja popatrzyłam na nią jak na garniec złota, więc ze śmiechem przysunął swój kubek w moją stronę.
- Dlaczego ty nie jesz? - wzięłam spory łyk, jak się okazało, bardzo gorącego napoju i zaczęłam bardzo nieatrakcyjnie kaszleć.
- Powoli, panno Craven! - zabrał ode mnie kubek i przytulił go do siebie, bo hej, zbezcześciłam jego herbatę. - Wstałem trochę wcześniej niż ty, zdążyłem już coś zjeść.
- I co będziemy dziś robić?
- No nie wiem... Muszę zadzwonić do mamy i powiedzieć, że utknąłem. Pasowałoby też poinformować Collinsa, że w ogóle żyję.
- Ja chyba też powinnam zadzwonić do Seana, co? - przechyliłam głowę.
- Jak uważasz. - zmarszczył brwi i wziął łyk herbaty.
- Dobra. - odstawiłam pustą miskę na stolik. - O co chodzi z tobą i Seanem? Dlaczego zachowujecie się jak dzieci?
- Zacznijmy od tego, że to on zaczął.
Przewróciłam oczami, bo to było jeszcze bardziej dziecinne niż celowe mylenie imienia mojego kuzyna.
- Jego odzywka była zbędna. Nawet jeśli nie wiedział, że byłem tam z tobą, nie powinien się tak wyrażać. To było po prostu chujowe z jego strony.
- Naprawdę aż tak cię to ruszyło?
- Tak, Lydia. A on zrobił to celowo i po prostu... Nie lubię go, okay? Jest w nim coś dziwnego, nie podoba mi się to. Już nawet nie chodzi o nazywanie mnie "klechą". - zrobił nawias w powietrzu.
- O czym ty mówisz, Zee?
- Nie wiem, może się mylę. Ale sądzę, że Sean ma coś do ciebie. Nie lubię sposobu, w jaki na ciebie patrzy.
Zmarszczyłam brwi na słowa Zayna. Przecież to była kompletna bzdura!
- Zayn, to jest mój kuzyn.
- Ta, ale wiecie o swoim istnieniu dopiero kilka miesięcy. Czujesz z nim w ogóle jakieś więzi rodzinne?
I teraz mogłam tylko milczeć, bo w zasadzie... Sean był dla mnie bardziej jak kolega niż jak członek rodziny. Ale co to miało do rzeczy?
- Pamiętam, kiedy przyjechałem po ciebie, żeby zabrać cię do pracy i Sean siedział tutaj w kuchni. Jak poszłaś na górę po telefon, on powiedział coś w  stylu "Nie wiem na co liczysz, młody, ale to na marne. Ona w końcu przejrzy na oczy i pójdzie ze mną.". Naprawdę nie wiem co miał wtedy w głowie, ale to wywołało we mnie niepokój.
Siedziałam z rozchylonymi ustami i patrzyłam na Zayna w szoku, bo co on właśnie powiedział? Co powiedział Sean?! Przecież ja nigdy nie dałam mu nawet powodu do myślenia, że między nami może się coś zadziać!
- Żartujesz. - wykrztusiłam.
- Chciałbym. - spuścił wzrok na swój napój, a mi zaschło w gardle, dlatego wzięłam od niego kubek i opróżniłam jego zawartość do końca.
To, że byłam w szoku, było niedopowiedzeniem. Czułam strach, złość i zniesmaczenie jednocześnie. Dlaczego Sean powiedział coś takiego? Jakim prawem mówił takie rzeczy? Co pozwoliło mu myśleć, że wie co dla mnie najlepsze?
Ale najgorzej czułam się z faktem, że powiedział to do Zayna. Bo co on mógł sobie o mnie myśleć?Na jego miejscu pewnie sądziłabym, że Sean nie mógł wyssać sobie tego z palca. Ale tak właśnie było! Czułam się okropnie i zachciało mi się płakać. Jakim prawem...
- Hej, Mała, no przestań. - otulił mnie ramieniem i ucałował moje włosy. - Nie powinienem ci tego mówić.
- A właśnie, że powinieneś. Tylko powinieneś zrobić to od razu.
- Zepsułem święta? - zamruczał niewyraźnie.
- Nie, masz rację. Nie powinniśmy w ogóle o tym rozmawiać. - westchnęłam, podciągając koc pod szyję. - Rozmówię się z nim kiedy indziej.
- Wolałbym, żebyś mu o tym jednak nie wspominała. - odchrząknął, a ja zmarszczyłam brwi.
- Chyba sobie żartujesz. Wyrwę mu jaja po tym, co powiedziałeś.
- Lydia...
- Cicho, już o tym nie mówmy. - podniosłam na niego wzrok. - Zaynee?
- Tak?
- Chciałabym się ubrać. Przyniesiesz mi jakieś ubrania?
- Pewnie. Są w twoim pokoju?
- Tak, znajdziesz coś w szufladzie albo w walizce. - spojrzał na mnie pytająco. - Jeszcze wczoraj myślałam, że wyjeżdżam, tak? Później ty się zjawiłeś.
Pogłaskał moje kolano z uśmiechem i wstał, udając się na górę. A ja nie mogłam powstrzymać się od patrzenia, jak mięśnie jego nagich pleców napinają się przy każdym ruchu. Zayn tak dobrze wyglądał, przemierzając mój dom w samych obcisłych, czarnych spodniach i białych bokserkach wystających zza ich linii. Zdecydowanie mój ulubiony widok.
Wzięłam mój telefon leżący na stoliku i wybrałam numer do Seana:
- Cześć, Sean. - przełknęłam głośno ślinę.
- No cześć, Li. Jak sytuacja?
- Odcięli mi prąd, także niedługo padnie mi bateria i nie będziemy mieli kontaktu.
- Żartujesz... Boże, jadę po ciebie!
- Sean, nawet nie otworzę ci drzwi, bo są zasypane. - westchnęłam ciężko. - Jeśli masz możliwość, jedź do Meredith. Tylko o to cię proszę. Ja prawdopodobnie przesiedzę tu do Nowego Roku. - podrapałam się po głowie i nagle coś mi zaświtało. - Muszę kończyć, żeby oszczędzać baterię.
- Lydia, wszystko dobrze? Martwię się.
- Czym się martwisz?
- Byłaś bardzo przejęta tymi świętami, a teraz jakby nigdy nic mówisz, że posiedzisz sama jeszcze w Sylwestra.
- Utknęłam tu, Sean.
- Mogę wezwać pomoc; straż pożarną, policję...
- Nie ma takiej potrzeby, dobrze sobie radzę. Nie chcę tylko, żeby Meredith była sama w święta. - nie czekając na jego odpowiedź wcisnęłam czerwoną słuchawkę.
W trakcie rozmowy z Seanem wpadł mi do głowy pewien szalony pomysł. Uruchomiłam więc przeglądarkę internetową w telefonie i wyszukałam stronę linii lotniczych. Po wejściu w zakładkę z promocjami okazało się, że przez ostatnie anomalie pogodowe lotnisko oferuje bardzo tanie bilety na wybrane loty w okresie Sylwestrowym. Cóż, najwyraźniej założyli, że pogoda ma się poprawić w tym czasie. Oczywiście szybko sprawdziłam prognozy na najbliższy tydzień i faktycznie, za jakieś dwa dni miało przestać padać. Wróciłam na stronę lotniska i zobaczyłam coś, przez co moja twarz praktycznie rozerwała się na pół przez uśmiech. Cena była w zasadzie śmieszna, a ja i tak nie mogłam narzekać na brak gotówki, której w zasadzie nie miałam na co wydawać. Zadowolona z siebie wypełniłam wszystkie potrzebne informacje i pstryk! Kupiłam nam bilety na Sylwestra na Bora Bora.
Zayn wrócił do salonu trzymając ułożone w kostkę ubrania i zmarszczył brwi spoglądając na mnie:
- Dobrze się czujesz? - zapytał.
- Wyśmienicie. - wydęłam dolną wargę z uśmiechem. - Dlaczego pytasz?
- Bo uśmiechasz się jak psychopata, Kochanie. - delikatnie trącił moją brodę palcami, przez co zarumieniłam się nieznacznie. - Ubieraj się.
Przyjrzałam się rzeczom, które przyniósł mi Zayn i uniosłam brew ku górze. W zasadzie do mnie należała jedynie bielizna, z czego i tak wybrał prawdopodobnie tą najbardziej "śmiałą"; czarne koronkowe stringi i siateczkowy czarny stanik, w którym całkowicie było widać moje piersi:
- A gdzie reszta MOICH rzeczy? - zapytałam z rozbawieniem.
- Wolę, kiedy zakładasz moje rzeczy. - rozsiadł się w fotelu na przeciwko i oblizał dolną wargę, jednocześnie skubiąc swoją brodę palcami, na co zmarszczyłam brwi.
- Okej, w takim razie poproszę cię o opuszczenie tego pokoju... No wiesz, skoro mam się ubrać.
- Nie ma mowy. - zaśmiał się delikatnie. - Dałaś mi wolną rękę, jeśli chodzi o wybranie twojej garderoby. Teraz chcę cię zobaczyć. - puścił mi oczko, co okej.
Poczułam gorąco rozprowadzające się po całym moim ciele i kumulujące się w moim podbrzuszu.
- Widziałem cię już nago, Li, nie masz się czego wstydzić.
- Ja wiem, że nie, Zayn.- wciąż tylko siedziałam i jak zahipnotyzowana patrzyłam wprost w jego oczy.
- Więc o co chodzi?
W moich źrenicach prawdopodobnie zatlił się ogień, kiedy wstałam z kanapy i chwytając ubrania leżące obok mnie, zaczęłam powoli do niego podchodzić. Koc z każdym krokiem odsłaniał coraz więcej fragmentów mojego ciała, a uśmiech na mojej twarzy poszerzał się wraz z ilością adrenaliny w moich żyłach. Zayn patrzył na mnie z lekkim zaskoczeniem, ale z jego oczu wciąż biło pożądanie i coś, czego nie mogłam do końca zidentyfikować. Nazwałam to po prostu uwielbieniem:
- Mam nadzieję, że mi pomożesz. - opuściłam koc na ziemię stając przed Zaynem całkowicie nago.
Rzuciłam w niego ubraniami trzymanymi w ręce i wyszeptałam:
- Zaczynaj.
Mężczyzna chwycił mnie za tył ud i delikatnie przyciągnął mnie do siebie tak, abym stanęła pomiędzy jego nogami. Złożył miękki pocałunek tuż nad moim pępkiem i chwycił majtki leżące obok niego. Wplotłam palce w jego włosy, żeby utrzymać równowagę, na co otrzymałam ciche mruknięcie z jego ust. Wiedziałam, że to lubił. Już wiedziałam.
Koronka drażniła moją skórę, kiedy Zayn wręcz boleśnie powoli wciągał ją na moje biodra. Gdy materiał ułożył się na swoim miejscu, mężczyzna pochylił się do mojej kobiecości i ucałował ją przez koronkową powłoczkę, po czym przyłożył do niej płasko swój gorący język. Gwałtownie wciągnęłam powietrze i lekko szarpnęłam za jego włosy. Zayn uniósł na mnie spojrzenie, przez co głośno przełknęłam ślinę i zamrugałam kilkukrotnie, kompletnie oczarowana jego długimi rzęsami. Powoli odwrócił mnie tyłem do siebie i nagle poczułam, jak zatapia zęby w moim lewym pośladku:
- Zayn! - pisnęłam zaskoczona, czując podniecenie zalewające moje ciało.
Mężczyzna wstał i zaczął w tym czasie obdarowywać pocałunkami mój kręgosłup oraz kark. Sięgnął do tyłu po stanik spoczywający na fotelu i wciąż stojąc za mną, wsunął moje ręce w ramiączka bielizny. Nie zapomniał oczywiście o krótkim i zbyt krótkim (jak dla mnie) masażu piersi, na który zareagowałam cichutkimi jęknięciami. Zayn w odpowiedzi ułożył dłoń na mojej kobiecości i docisnął moje pośladki do swojego krocza, dając mi tym znać, że jemu też się podoba. Odwróciłam się do niego z zalotnym uśmiechem i pchnęłam go na fotel, następnie siadając na nim okrakiem:
- Co pan wyprawia? - ułożyłam dłoń na jego twardym penisie i ścisnęłam go przez spodnie.
- Za-zapytałbym o to samo. - z fascynacją obserwował moje dłonie między naszymi ciałami.
- Czy tak jest dobrze? - szarpnęłam nieco mocniej w dół, na co Zayn jęknął przeciągle i odchylił głowę do tyłu, przez co miałam idealny podgląd na jego drżące jabłko Adama.
- Z tobą mi dobrze, Lydia. - sapnął ciężko, na co zarumieniłam się lekko i nie mogłam już dłużej się powstrzymywać.
Chwyciłam jego twarz w dłonie i złożyłam na jego ustach pełen pasji i namiętności pocałunek. Mężczyzna mocno chwycił za moje pośladki i masował je swoimi miękkimi dłońmi, jednocześnie chcąc wytworzyć nieco tarcia między nami. Moja łechtaczka ocierała się o zgrubienie w jego spodniach, a materiał koronki jedynie potęgował odczucia. Czułam, że ciemnieje mi przed oczami, krew płynie jakoś szybciej i głośniej, jednocześnie kumulując się w mojej kobiecości, która wręcz domagała się Zayna. Każda pieprzona komórka mojego ciała wrzeszczała, że potrzebuje Zayna i to natychmiast, a ja nie mogłam nic na to poradzić, rzeczy po prostu się działy.
Nagle z ust mężczyzny padło zdanie, którego nie zrozumiałam:
- Mógłbyś powtórzyć, Zee? - zapytałam, delikatnie całując jego ucho i szczękę.
- Pytałem... Prosiłem w zasadzie... - odsapnął ciężko. - Proszę... Pozwól mi poczuć się kochanym, Lydia. Chociaż dzisiaj.

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

XII. Chcę ciebie.

Nie rozmawiałam z Zaynem o tym, co miało miejsce przy moim video chacie z Seanem. Czułam, że muszę wyjaśnić tą sprawę z jednym i drugim, ponieważ to było dosyć dziwne. Nie podobało mi się nazwanie Zayna "klechą", ale on sam zachował się później wrednie względem Seana. Skąd takie dziecinne zachowanie u dwójki dorosłych mężczyzn? Postanowiłam, że jak tylko mój kuzyn zjawi się pod domem, od razu zacznę temat.
Siedziałam w swoim pokoju i kończyłam pakowanie. Ustaliliśmy, że Zayn nie będzie musiał mnie podwozić i sam uda się do Bradford. Sean miał pojawić się około godziny 16, a była dopiero 9 rano. Chciałam jednak być przygotowana. Stwierdziłam, że nie będę jeszcze pakować kosmetyczki, makijaż nałożę tuż przed przyjazdem chłopaka. Mając tak dużo czasu nie wiedziałam do końca, czym się zająć. Zayn już pewnie był w drodze do Londynu i nagle poczułam wyrzuty sumienia, że nie dałam mu jakiegoś świątecznego prezentu; czegoś, co przypominałoby mu o mnie podczas świąt z rodziną, w czasie których prawdopodobnie znów będzie miał kiepski humor. Przypomniałam sobie jego wyraz twarzy, kiedy mówił o tym, jak wyglądają te coroczne spotkania z rodziną. Nie znając jego ojca mogłam stwierdzić, że był okropny. Tak naprawdę skazał go na pójście do seminarium, pozbawiając go wszelkich ludzkich przyjemności i doświadczeń, a teraz, kiedy Zayn zaszedł tak daleko (za chwile będzie miał święcenia, ciągle musiałam to sobie uświadamiać), miał to prawdę mówiąc w dupie. Kiedyś odwiedzę jego rodzinę i wygarnę im wszystko.
Ubrałam się w czarną bluzkę z długim rękawem, która miała wycięcia na ramiona oraz spraną czarną jeansową spódnicę. Kółeczko w płatku nosa zamieniłam na prosty labret, a na nogi założyłam ciepłe zakolanówki, również w czarnym kolorze. Nieco mrocznie jak na czas świąteczny.
Udałam się do pokoju Meredith, żeby pooglądać telewizję. Akurat leciał maraton Teorii Wielkiego Podrywu, więc uznałam, że to idealny zapychacz czasu. Pobiegłam szybko do kuchni po puszkę Pepsi i paczkę prażynek, którą zachomikowałam w szafce nad blatem. Kiedy leżałam rozłożona na łóżku ciotki naszła mnie ochota na napisanie do Zayna, ale uznałam, że albo prowadzi, albo jest w samolocie i i tak nie odczyta, albo jest już z rodziną i nie ma sensu zajmować mu czasu. To dziwne nie być w pracy i nie mieć go obok siebie.
Około godziny 13 mój telewizor zaczął strasznie śnieżyć, a ja poczułam, że moje ciało się zastało i muszę rozprostować kości. Po wyłączeniu odbiornika wzięłam koc Meredith, opatuliłam się nim szczelnie i zeszłam na dół. Otworzyłam drzwi wejściowe i... dosłownie zamarłam. Nie było widać dosłownie niczego; ani drzew, ani ścieżki, ani nawet schodków przed wejściem. Na zewnątrz panowała tak wielka śnieżyca, że z trudem zamknęłam drzwi. Spanikowana wzięłam kilka głębszych wdechów i pobiegłam na górę, żeby zadzwonić do Seana:
- Lydia? - odezwał się po kilku sygnałach i słyszałam, że miał zaspany głos.
- Sean? Ty śpisz?
- Tak. Nie byłem dziś w pracy, muszę wypocząć przed świętami. - zaśmiał się ochryple. - Po co dzwonisz? Spóźniam się?
- Nie, nie... Po prostu wyszłam na zewnątrz i nie widzę dosłownie niczego. Jest okropna zamieć.
- O czym ty... O kurwa. - zachłysnął się powietrzem. - Właśnie wyjrzałem przez okno.
- No właśnie. Nie wyjedziesz po mnie w taką pogodę, Sean.
- Co? Przyjadę, przestań.
- Chyba zwariowałeś. - fuknęłam. - Nawet nie wsiadaj do auta.
- Nie zostaniesz sama w domu w święta. Nie ma mowy.
- Sean! - zaczął mnie denerwować. - Zostajesz w Londynie, rozumiesz? Przyjedź po mnie jak wszystko się uspokoi, jutro pewnie będzie lepiej.
- A jak nie będzie? - jęknął.
- To przyjedziesz pojutrze. Nic się nie dzieje, naprawdę.
- Jesteś pewna?
- Tak, jestem. Zobaczymy się wkrótce, uważaj na siebie.
- Ty też, Li.
Hmm, nie przywykłam do tego, że nazywał mnie zdrobniale.
Opadłam na łóżko zrezygnowana i przez kilkanaście minut gapiłam się w sufit. Jest sens się rozpakowywać? Chyba tak, bo nawet jeśli zamieć ustanie, tego śniegu nie odśnieżą przez tydzień. Władze Ashingdon nie były aż tak przychylne mieszkańcom, to zdążyłam zaobserwować. Poszłam do swojego pokoju i po kolei wyjmowałam rzeczy z torby, aż nagle coś mnie tknęło.
Co się dzieje z Zaynem?
Co jeśli leciał samolotem i rozpoczęła się burza?
Takie sytuacje pogodowe są raczej wcześniej przewidywane, powinni odwołać loty.
A może jest już w domu?
Wspięłam się na łóżko kładąc się na brzuchu i z powrotem chwyciłam swój telefon. Wybrałam numer Zayna i czekałam na jego odzew, nerwowo skubiąc krawędź puszystego koca. Niestety, po kilkunastu sygnałach włączała się poczta głosowa, więc spróbowałam jeszcze 4 razy, lecz bezskutecznie. Niepokój ogarnął całe moje ciało, a ja nie mogłam zrobić dosłownie nic, bo jak? Pomyślałam, żeby zadzwonić do księdza Collinsa, ale co by mi to dało. Zadzwoniłam jeszcze do Meredith informując ją o zaistniałej sytuacji, co oczywiście zepsuło jej nastrój, przez co czułam się jak jeszcze większe gówno.
Nagle w całym mieszkaniu zgasł prąd. Wszędzie panował półmrok, ponieważ burza szalejąca za oknem przysłoniła niebo, czyli jedyne źródło światła:
- Kurwa mać! - wrzasnęłam, bo poważnie: gorzej być nie mogło.
Schowałam telefon do kieszeni spódnicy, włożyłam laptop pod pachę i owijając się kocem jak naleśnik udałam się do salonu na dole. W kominku wciąż palił się ogień, ale zauważyłam, że drewna jest coraz mniej. Musiałam udać się do piwnicy, więc odłożyłam laptop na kanapę i wzięłam ze sobą wiklinowy koszyk. Przez słabe światło latarki w telefonie piwnica Meredith wyglądała naprawdę upiornie, ale to był chyba najgorszy czas, żebym do swojej wybuchowej mieszanki emocji i uczuć dodała jeszcze strach. Kiedy kosz był już pełen po brzegi, a ja z trudem targałam go po schodach na górę, usłyszałam jakiś łomot nad głową. I, okej, jednak się bałam.
Dźwięk nie dochodził z domu, ktoś był na ganku. Położyłam koszyk przed wejściem do piwnicy i zaklęłam w myślach, bo dlaczego Meredith nie zainwestowała w drzwi z judaszem?! Głośno przełknęłam ślinę stojąc przed drewnianą powłoką. Nagle ów ktoś mocno uderzył w drzwi, przez co pisnęłam przerażona i podskoczyłam w miejscu. Łomot powtórzył się jeszcze kilka razy, a ja nerwowo położyłam dłoń na klamce i powoli przekręciłam klucz. Kto wychodzi na zewnątrz w taką pogodę?!
Kiedy delikatnie uchyliłam drzwi i wyjrzałam przez nie, zobaczyłam zarys wysokiej postaci. Przez zawieruchę nie widziałam twarzy ani żadnych szczegółów, była to po prostu wysoka, ciemna plama. Patrzyłam na "nią" przerażona i nie mogłam się ruszyć. Nie byłam w stanie zamknąć drzwi ani otworzyć ich szerzej, po prostu patrzyłam na człowieka przede mną i byłam sparaliżowana. Nagle ręka tej osoby pchnęła drzwi, na co krzyknęłam:
- Stop!
I postać faktycznie się zatrzymała, jednak drzwi pozostały szerzej otwarte, ukazując mnie w całości. Do mieszkania wdarło się mnóstwo śniegu, mrożąc moje stopy, które były chronione jedynie przez zakolanówki. Wtedy nieznajomy zrobił coś, czego się nie spodziewałam; chwycił mnie w talii i wdarł się ze mną na rękach do wnętrza domu. Zaczęłam krzyczeć i kopać, kiedy mężczyzna (jak się domyśliłam) zamknął drzwi i po chwili postawił mnie przed sobą. Stałam jak wryta i szukałam dłonią za sobą czegoś, czym mogłabym go uderzyć, ale za mną była jedynie ściana. Mężczyzna opuścił swoją torbę na ziemię, zdjął kaptur i zaczął odwiązywać szalik opatulony wokół całej jego twarzy, a moje serce się zatrzymało.
Zayn.
Bez uprzedzenia z powrotem wskoczyłam mu na ręce i owinęłam swoje ramiona wokół jego szyi:
- Ty pieprzony kretynie, prawie umarłam ze strachu! - załkałam.
- Z-zdecyduj się, Ly-Lydia. Najpierw mnie b-bijesz, później przytulasz... - zaśmiał się, a ja słyszałam, jak jego zęby szczękają.
Kiedy zeszłam na ziemię chwyciłam jego twarz w dłonie. Jego broda była pokryta przez warstwę lodu, tak samo oszronione były jego włosy, brwi i rzęsy:
- Czyś ty całkiem oszalał? Zebrało ci się na misje samobójcze?!
- Możemy po-pogadać o tym za chwilę? Chyba odmroziłem sobie s-stopy. I dłonie. I-i uszy.
Pomogłam mu zdjąć rękawice, kurtkę i buty. Jeszcze raz przyciągnęłam go do ciepłego uścisku i zaprowadziłam go do salonu. Po drodze wzięłam kosz z drewnem i postawiłam go przy kominku. Przyciągnęłam jeden z foteli bliżej ognia i wcześniej owijając Zayna swoim włochatym kocem, poleciłam mu, żeby usiadł i się ogrzał. Pobiegłam do kuchni i nastawiłam wodę na herbatę, w duchu dziękując Meredith, że posiadała kuchenkę gazową. Nie umrę z głodu.
Kiedy wróciłam do pokoju, Zayn miał głowę ułożoną na oparciu fotela, a jego powieki były przymknięte. Zasnął. A ja tylko przez chwilę stałam i gapiłam się na niego jak psychopata. Może kilka chwil.
Podeszłam do kominka i wrzuciłam do ognia kilka polan drewna, a gdy odwróciłam się w stronę chłopaka, ten patrzył na mnie z rozmarzonym uśmiechem i po chwili odezwał się:
- Dzięki, że nie dałaś mi zamarznąć.
- Żaden problem. - uśmiechnęłam się, siadając na drugim fotelu. - Ale chyba masz mi coś do wyjaśnienia.
- Ej, chodź tu. - odsłonił kawałek koca. - Mi wciąż jest zimno.
Pokręciłam głową, bo jak mogłabym mu odmówić? Wygodnie usadowiłam się na jego kolanach, przerzucając nogi przez jeden z podłokietników, a Zayn wtulił twarz w moje włosy:
- Jesteś jak bryła lodu, Zaynee.
- Szedłem tutaj aż z piekarni, nic dziwnego.
Odsunęłam się, żeby spojrzeć na niego jak na idiotę:
- Jak to kurwa aż z piekarni?
- Wiem, w ogóle nie powinienem wyjeżdżać... Ale jak stanęła mi przed oczami wizja spędzenia świąt z Collinsem, aż się we mnie gotowało. - odchrząknął. - No więc z samego rana, kiedy jeszcze nie było aż takiej zamieci, spakowałem wszystko do samochodu i stwierdziłem, że pojadę autem do samego Bradford, bo nie było szans na start jakiegokolwiek samolotu. Nie miałem ze sobą żadnego jedzenia na drogę, więc stwierdziłem, że zatrzymam się na chwilę u Sam. - uśmiechnął się pod nosem, na co zmrużyłam oczy. - Zagadałem się tam, w dodatku Samantha zrobiła mi kawę, ogólnie było całkiem miło. I kiedy chciałem już jechać, otworzyłem drzwi piekarni i nie byłem w stanie chociażby zlokalizować samochodu. Sam proponowała, żebym został u niej, ale stwierdziłem, że wrócę do Collinsa. Zabrałem z samochodu torbę i ruszyłem na piechotę. I kiedy już byłem przy kościele, coś mnie tknęło. W prawdzie nie mówiłaś mi o której wyjeżdżasz, ale pomyślałem, że Ciebie też coś mogło zatrzymać. - uśmiechnął się, omiatając wzrokiem moją twarz. - I jesteś.
- Ty też jesteś. I to głupi jak but, Zayn. Trzeba było zostać u Samanthy, mogłeś nabawić się jakiejś choroby.
- Ale nic mi nie jest, tylko przemarzłem.
- Zobaczymy jutro. - popatrzyłam na niego z wyrzutem i udałam się do kuchni po herbatę.
Postawiłam na stoliku obok dwa kubki z parującym napojem i z powrotem usiadłam na kolanach Zayna. Wtuliłam się mocniej w jego tors i westchnęłam głośno:
- Jesteś głupi.
- Tak, już to mówiłaś. - uśmiechnął się.
Podniosłam na niego wzrok i nagle spostrzegłam, jak blisko siebie są nasze usta. Powietrze okropnie zgęstniało, a ja nie mogłam nic poradzić na to, że perfidnie gapiłam się na jego wargi. Po prostu nie mogłam. Lecz kiedy jego głowa pochyliła się w moją stronę o kilka milimetrów, jęknęłam:
- Zayn, nie. Tak nie można.
- Wiem. - westchnął ciężko. - Przepraszam, to było głupie. - poprawił się pode mną niezręcznie, a ja pomyślałam, że dobrym pomysłem byłoby usiąść na własnym fotelu. - Hej, co robisz?
- Przesiadam się.
- Ej, nie! Już nie będę, obiecuję! - jęknął, robiąc smutną minę.
- Obiecujesz?
- Tak, głupku, siadaj tu.
- Ale już chyba nie jest ci zimno. - zmrużyłam oczy.
- W zasadzie nie. Ale lubię mieć cię blisko.
Moje serce przyspieszyło kilkukrotnie i jestem pewna, że Zayn to poczuł. Uśmiechnął się leniwie i ucałował moją skroń, ale nie powiedziałam nic na ten temat... Bo tego chciałam. I prawdopodobnie gdyby ponownie spróbował mnie pocałować, nie protestowałabym:
- Wprowadzasz chaos w mojej głowie, Zayn.
- Ty w mojej też, Mała.
- Nie wiem czy mi się to podoba, wiesz? - odchyliłam głowę, żeby na niego spojrzeć, na co on chwycił mnie w talii i odwrócił tak, że miałam nogi przerzucone po obu stronach jego ciała i siedziałam twarzą do niego.
- Chciałbym w końcu na spokojnie o tym porozmawiać, wiesz?
- Ja też, wiesz? - przyznałam prawie szeptem, uśmiechając się.
- Więc... Chcesz zacząć? - zapytał nieśmiało.
- Nie, ty pierwszy.
- No dobrze. - odwrócił wzrok w stronę ognia. - Nie wiem czy potrafię to wszystko wyjaśnić, ale odkąd cię poznałem... Wszystko jest nie tak, jak być powinno.
Zmarszczyłam brwi, ponieważ zabrzmiało to źle.
- Byłem tak ogromnie przekonany do kapłaństwa, naprawdę. Wszystko szło zgodnie z planem; dostałem się do seminarium, egzaminy zdawałem z powodzeniem, uczę się w parafii Collinsa... Za chwilę mam zostać księdzem. Wszystko wygląda tak dobrze, jestem tak blisko... I nagle pojawiłaś się ty, Lydia. - spojrzał mi w oczy, a ja poczułam się jakbym była w sądzie i czekała na wyrok śmierci. - I ja już nic nie wiem. Dobrze mi tutaj, rozumiesz? Dobrze mi przy tobie. Czuję z tobą coś w rodzaju takiej... Mocnej nici porozumienia. Bo ty mnie rozumiesz, Li. Z tobą jest tutaj tak łatwo, naprawdę. Zapominam, że za chwilę założą mi koloratkę na stałe, nie myślę o tym, że wyjadę. Teraz jest tak dobrze, tak spokojnie i tak... Tak naprawdę czuję, że tak jak jest teraz, tak powinno być już zawsze. Myślę, że ja i ty... Że to jest w porządku, na miejscu. Tylko boję się tego, wiesz? Boję się, bo to co jest między nami to nie tylko przyjaźń. Czasami myślę, że jesteśmy jakby jednością? Tak myślę. Kurwa, jakie to ckliwe. - zaśmiał się gorzko, a ja przełknęłam ślinę, bo co do cholery? - Nie, nie potrafię tego wytłumaczyć. Może jeszcze raz, tym razem prościej. - westchnął, odchylając głowę do tyłu, po czym ponownie na mnie spojrzał, a ja poczułam, że okropnie się boję.
- Boję się, Zayn.
- Poczułem coś do ciebie, Lydia. I to okropnie niepoprawne w obecnej sytuacji.
Moje gardło zawiązało się w supeł. Oczy zaszły łzami. A ja nie byłam w stanie stwierdzić czy to z radości, czy z żalu.
- Błagam, powiedz coś. - mocniej zacisnął palce na moich biodrach i uświadomiłam sobie, że milczę już kilka minut.
- J-ja... Ja nie wiem co powiedzieć.
Zayn jedynie przyciągnął mnie bliżej i oparł moją głowę o swój obojczyk. Cieszyłam się, że zrozumiał, że nie potrafię patrzeć mu w oczy, ale nie w złym sensie. I wtedy dotarło do mnie, że Zayn rozumie mnie bez słów:
- Powiedz mi, co czujesz względem moich słów, Kochanie. - szepnął.
- Boję się twoich słów, Zee. Boję się tego, co nadchodzi.
- Ale dlaczego się boisz?
- Bo ja też coś do ciebie poczułam...
Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku i spadła na szyję Zayna, na co od razu zareagował. Odsunął mnie od siebie i wytarł kciukiem moją twarz:
- Hej, dlaczego płaczesz?
- Bo to złe, Zayn. Czuję, że zniszczyłam ci życie...
- Lydia, to nie tak. - westchnął, przytulając mnie ponownie. - Ujmę to tak: ja też się boję i to bardzo. I kompletnie nie wiem, co teraz wyprawiam, ale w ogóle nie przeszkadzają mi nasze uczucia. Komplikują wiele rzeczy, to prawda, ale... Boże, ja się cieszę. Naprawdę się cieszę. Nie masz prawa mówić, że zniszczyłaś mi życie, bo spójrz: jestem tu i jest mi dobrze. Jestem szczęśliwy. Jestem tu z tobą, jesteśmy w tym razem, tak?
Odważyłam się spojrzeć mu w oczy:
- Więc co z tym zrobimy? Pewnie teraz namącę ci jeszcze bardziej, ale Zayn... Nie wiem co dalej. Czuję, że chcę więcej i to mnie przeraża. Chcę ciebie. Chcę tak cholernie mocno i nawet nie wiesz, jak bardzo chcę cię teraz pocałować i zakończyć tą rozmowę. I po prostu żyć dalej w tej błogiej beztrosce, ale życie jest pojebane. Ja chyba chcę być z tobą, wiesz? - moja warga zadrżała.
- Ja też chcę być z tobą, Lydia. Tylko... Kurwa, dlaczego poznaliśmy się tak późno? Zdecydowanie za późno...
Spuściłam wzrok na swoje dłonie, które splecione spoczywały na brzuchu Zayna. Łzy niebezpiecznie balansowały w kącikach moich oczu, a ja nie chciałam dać im wypłynąć. Ta chwila nie zasługiwała na łzy. Westchnęłam głośno, przygryzając wargi aż do krwi. Byłam strasznie rozbita:
- Mam pewną myśl, Zayn. - szepnęłam, a on uniósł palcami mój podbródek.
- Jaką?
- Moglibyśmy... Moglibyśmy uczynić te święta nieświadomymi.
Zayn przekrzywił głowę:
- Co to znaczy?
- To znaczy, że na czas świąt moglibyśmy zapomnieć o wszystkim. Zapomnieć o twoich święceniach, o Collinsie, o twojej rodzinie, o Seanie i Meredith, o mojej pracy, o zamieci... Możemy spędzić te święta tutaj, razem. Być ze sobą i dla siebie.
Widziałam delikatny uśmiech formujący się pod jego wąsami:
- Chcesz, żeby było jak tamtego wieczora?
Wróciłam pamięcią do nocy, w której oboje się upiliśmy i skończyliśmy w łóżku, przez co moje policzki oblała szkarłatna czerwień:
- Bardzo bym tego chciała. Wtedy byłeś całkowicie moim Zaynem... Takiego lubię najbardziej. - uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Tylko obawiam się, że teraz nie mamy alkoholu. - zaśmiał się dźwięcznie, przez co moje serce poszybowało do nieba.
- Nie chcę alkoholu, Zee. Chcę ciebie.
Nie byłam w stanie określić tego, co wyrażała jego twarz. Wzrok był pełen czegoś w rodzaju uwielbienia, a uśmiech jaki mi posłał był po postu darem od Boga. Gdybym miała taką możliwość, oprawiłabym to w ramkę i powiesiła nad łóżkiem. I temu obrazkowi powierzałabym co wieczór swoje myśli.
I w tamtej chwili nie liczyło się już nic, gdyż sytuacja między nami była czysta: Zayn czuje coś do mnie. Ja czuję coś do Zayna. Jesteśmy zamknięci w moim domu przed światem i nic poza nami się nie liczy. Dlatego nie czułam żadnych oporów, kiedy chwyciłam jego twarz w dłonie i zatopiłam się w jego ustach. To był... To był bardzo spragniony pocałunek. Włożyliśmy w niego wszystko, co ciążyło nam na sercach. Wolniejsze muśnięcia warg oddawały błogość panującą dookoła i mówiły całemu światu, że gdzieś na ziemi dwójka ludzi schowała się przed Bogiem, przed ludźmi i przed wszystkim co negatywne, żeby być dla siebie i okazać sobie odrobinę uczucia. Tylko sobie. Te namiętne, łapczywe i momentami brutalne pocałunki były pełne żaru między nami. Były jak krzyk za cały ten czas, kiedy nie mogliśmy być ze sobą tak, jak powinniśmy. Te wszystkie chwile, kiedy powinniśmy być bliżej, kiedy pragnęliśmy siebie tak mocno, ale coś w głowach ciągle mówiło, że tak nie można. Ocieranie się o siebie języków, przygryzanie warg, głośne cmoknięcia, ciche jęki, pomruki, westchnięcia... Tyle pragnienia i namiętności nagromadziło się między nami przez ten czas. Ale w końcu daliśmy się ponieść, uwolniliśmy to wszystko. I kiedy leżeliśmy nago na kanapie czując wzajemne ciepło, kiedy moje ciało przykryło jego własne, a nasze nogi splotły się razem, kiedy moja głowa leżała na jego piersi i słuchała spokojnego bicia jego serca, ja wiedziałam, że tak powinno być już zawsze. I wiedziałam też, że Zayn czuje to samo. Jedna z jego dłoni pocierała moje plecy, a druga bawiła się moimi włosami. Podniosłam na niego wzrok i uśmiechnęłam się czule dając mu do zrozumienia, że jest dobrze. W końcu jest dobrze:
- Zayn? - odezwałam się po kilku chwilach.
- Słucham, Kochanie.
Moje serce wyskoczyło z piersi.
- Herbata ci wystygła. - zaśmiałam się cicho, na co on wyjął poduszkę z pod głowy i uderzył mnie nią w tyłek.
- Wszystko psujesz, głupku. - zaśmiał się radośnie.
A ty mi wszystko wybaczysz.