poniedziałek, 10 września 2018

XIII. Pozwól mi poczuć się kochanym.

Spędziliśmy na tej kanapie całą noc, której z resztą praktycznie nie przespaliśmy. Długimi godzinami rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym tak naprawdę. I przyznałam sobie w duchu, że to był najlepszy czas mojego życia. Może wyszłam na aspołeczne ścierwo, ale nic nigdy nie dało mi tyle radości i poczucia bezpieczeństwa, co uwięzienie w domu w środku lasu wraz z moim najlepszym przyjacielem. Chociaż czy tak właśnie powinnam nazywać to, co jest między nami? Przyjaźń? Ponieważ zasadniczo powiedzieliśmy sobie wzajemnie co czujemy i czego oczekujemy. Ale Zayn nie powiedział, że rzuci to wszystko co jest związane z kapłaństwem. Zayn ani razu nie wspomniał o tym, że zrezygnuje ze święceń dla mnie. I to powoli rozpruwało moje serce. Nie ma chyba nic gorszego niż świadomość, że jesteś w kimś zakochana, ta osoba być może czuje to samo... Ale ona i tak odejdzie i o tobie zapomni.
Około czwartej nad ranem usłyszałam ciche pochrapywanie Zayna, więc uznałam, że chyba najwyższa pora pójść spać. Ciągle zastanawiałam się też jak mężczyzna wytrzymał mój ciężar na sobie przez tyle czasu. Chciałam delikatnie zsunąć się z niego i ułożyć tuż obok, jednocześnie nie spadając z kanapy, lecz gdy tylko moje ciało niezdarnie ześlizgnęło się z jego skóry, ten szybko wyciągnął rękę i uchronił mnie przed upadkiem. Przycisnął mnie mocno do swojej piersi i nic nie mówił ani nie otworzył oczu. Po prostu zasnęliśmy tak, wtuleni w siebie.
Obudziłam się około 11. Powoli otworzyłam oczy i zobaczyłam, że wciąż jestem naga, ale owinięta swoim białym kocem. Zayna nie było przy mnie i przez moment pomyślałam, że może to wszystko mi się przyśniło. Jednak delikatny ból w pachwinach uświadomił mi, że to z pewnością nie był sen. Uniosłam się delikatnie na łokciach, żeby wyjrzeć przez drzwi prowadzące na taras i zobaczyłam, że burza śniegowa wciąż trwa. Nie byłam w stanie stwierdzić czy zdołałabym chociaż otworzyć drzwi przez prawdopodobnie metrową zaspę śniegu tuż przed nimi.
- Dzień dobry - usłyszałam za sobą.
Zayn był w kuchni i zmierzał w moją stronę, a ja zaczęłam się zastanawiać jak mogłam go nie usłyszeć:
- Cześć, Zee. - przeciągnęłam się na kanapie.
- Mam nadzieję, że lubisz płatki owsiane?
- Zrobiłeś mi owsiankę? - mój brzuch jak na zawołanie zaburczał.
- Tak jakby. To płatki owsiane z jogurtem, suszoną żurawiną, odrobiną miodu i jakieś tam nasionka. - postawił przede mną miseczkę.
Ciekawe czy na co dzień też jada tak zdrowo.
- Czy możemy zostać tu na zawsze? - praktycznie jęknęłam, wpychając sobie pierwszą łyżkę jedzenia do ust.
- Obawiam się, że nie, Kochanie, zapasy jedzenia wkrótce się skończą. - mrugnął do mnie, upijając łyk herbaty, a ja popatrzyłam na nią jak na garniec złota, więc ze śmiechem przysunął swój kubek w moją stronę.
- Dlaczego ty nie jesz? - wzięłam spory łyk, jak się okazało, bardzo gorącego napoju i zaczęłam bardzo nieatrakcyjnie kaszleć.
- Powoli, panno Craven! - zabrał ode mnie kubek i przytulił go do siebie, bo hej, zbezcześciłam jego herbatę. - Wstałem trochę wcześniej niż ty, zdążyłem już coś zjeść.
- I co będziemy dziś robić?
- No nie wiem... Muszę zadzwonić do mamy i powiedzieć, że utknąłem. Pasowałoby też poinformować Collinsa, że w ogóle żyję.
- Ja chyba też powinnam zadzwonić do Seana, co? - przechyliłam głowę.
- Jak uważasz. - zmarszczył brwi i wziął łyk herbaty.
- Dobra. - odstawiłam pustą miskę na stolik. - O co chodzi z tobą i Seanem? Dlaczego zachowujecie się jak dzieci?
- Zacznijmy od tego, że to on zaczął.
Przewróciłam oczami, bo to było jeszcze bardziej dziecinne niż celowe mylenie imienia mojego kuzyna.
- Jego odzywka była zbędna. Nawet jeśli nie wiedział, że byłem tam z tobą, nie powinien się tak wyrażać. To było po prostu chujowe z jego strony.
- Naprawdę aż tak cię to ruszyło?
- Tak, Lydia. A on zrobił to celowo i po prostu... Nie lubię go, okay? Jest w nim coś dziwnego, nie podoba mi się to. Już nawet nie chodzi o nazywanie mnie "klechą". - zrobił nawias w powietrzu.
- O czym ty mówisz, Zee?
- Nie wiem, może się mylę. Ale sądzę, że Sean ma coś do ciebie. Nie lubię sposobu, w jaki na ciebie patrzy.
Zmarszczyłam brwi na słowa Zayna. Przecież to była kompletna bzdura!
- Zayn, to jest mój kuzyn.
- Ta, ale wiecie o swoim istnieniu dopiero kilka miesięcy. Czujesz z nim w ogóle jakieś więzi rodzinne?
I teraz mogłam tylko milczeć, bo w zasadzie... Sean był dla mnie bardziej jak kolega niż jak członek rodziny. Ale co to miało do rzeczy?
- Pamiętam, kiedy przyjechałem po ciebie, żeby zabrać cię do pracy i Sean siedział tutaj w kuchni. Jak poszłaś na górę po telefon, on powiedział coś w  stylu "Nie wiem na co liczysz, młody, ale to na marne. Ona w końcu przejrzy na oczy i pójdzie ze mną.". Naprawdę nie wiem co miał wtedy w głowie, ale to wywołało we mnie niepokój.
Siedziałam z rozchylonymi ustami i patrzyłam na Zayna w szoku, bo co on właśnie powiedział? Co powiedział Sean?! Przecież ja nigdy nie dałam mu nawet powodu do myślenia, że między nami może się coś zadziać!
- Żartujesz. - wykrztusiłam.
- Chciałbym. - spuścił wzrok na swój napój, a mi zaschło w gardle, dlatego wzięłam od niego kubek i opróżniłam jego zawartość do końca.
To, że byłam w szoku, było niedopowiedzeniem. Czułam strach, złość i zniesmaczenie jednocześnie. Dlaczego Sean powiedział coś takiego? Jakim prawem mówił takie rzeczy? Co pozwoliło mu myśleć, że wie co dla mnie najlepsze?
Ale najgorzej czułam się z faktem, że powiedział to do Zayna. Bo co on mógł sobie o mnie myśleć?Na jego miejscu pewnie sądziłabym, że Sean nie mógł wyssać sobie tego z palca. Ale tak właśnie było! Czułam się okropnie i zachciało mi się płakać. Jakim prawem...
- Hej, Mała, no przestań. - otulił mnie ramieniem i ucałował moje włosy. - Nie powinienem ci tego mówić.
- A właśnie, że powinieneś. Tylko powinieneś zrobić to od razu.
- Zepsułem święta? - zamruczał niewyraźnie.
- Nie, masz rację. Nie powinniśmy w ogóle o tym rozmawiać. - westchnęłam, podciągając koc pod szyję. - Rozmówię się z nim kiedy indziej.
- Wolałbym, żebyś mu o tym jednak nie wspominała. - odchrząknął, a ja zmarszczyłam brwi.
- Chyba sobie żartujesz. Wyrwę mu jaja po tym, co powiedziałeś.
- Lydia...
- Cicho, już o tym nie mówmy. - podniosłam na niego wzrok. - Zaynee?
- Tak?
- Chciałabym się ubrać. Przyniesiesz mi jakieś ubrania?
- Pewnie. Są w twoim pokoju?
- Tak, znajdziesz coś w szufladzie albo w walizce. - spojrzał na mnie pytająco. - Jeszcze wczoraj myślałam, że wyjeżdżam, tak? Później ty się zjawiłeś.
Pogłaskał moje kolano z uśmiechem i wstał, udając się na górę. A ja nie mogłam powstrzymać się od patrzenia, jak mięśnie jego nagich pleców napinają się przy każdym ruchu. Zayn tak dobrze wyglądał, przemierzając mój dom w samych obcisłych, czarnych spodniach i białych bokserkach wystających zza ich linii. Zdecydowanie mój ulubiony widok.
Wzięłam mój telefon leżący na stoliku i wybrałam numer do Seana:
- Cześć, Sean. - przełknęłam głośno ślinę.
- No cześć, Li. Jak sytuacja?
- Odcięli mi prąd, także niedługo padnie mi bateria i nie będziemy mieli kontaktu.
- Żartujesz... Boże, jadę po ciebie!
- Sean, nawet nie otworzę ci drzwi, bo są zasypane. - westchnęłam ciężko. - Jeśli masz możliwość, jedź do Meredith. Tylko o to cię proszę. Ja prawdopodobnie przesiedzę tu do Nowego Roku. - podrapałam się po głowie i nagle coś mi zaświtało. - Muszę kończyć, żeby oszczędzać baterię.
- Lydia, wszystko dobrze? Martwię się.
- Czym się martwisz?
- Byłaś bardzo przejęta tymi świętami, a teraz jakby nigdy nic mówisz, że posiedzisz sama jeszcze w Sylwestra.
- Utknęłam tu, Sean.
- Mogę wezwać pomoc; straż pożarną, policję...
- Nie ma takiej potrzeby, dobrze sobie radzę. Nie chcę tylko, żeby Meredith była sama w święta. - nie czekając na jego odpowiedź wcisnęłam czerwoną słuchawkę.
W trakcie rozmowy z Seanem wpadł mi do głowy pewien szalony pomysł. Uruchomiłam więc przeglądarkę internetową w telefonie i wyszukałam stronę linii lotniczych. Po wejściu w zakładkę z promocjami okazało się, że przez ostatnie anomalie pogodowe lotnisko oferuje bardzo tanie bilety na wybrane loty w okresie Sylwestrowym. Cóż, najwyraźniej założyli, że pogoda ma się poprawić w tym czasie. Oczywiście szybko sprawdziłam prognozy na najbliższy tydzień i faktycznie, za jakieś dwa dni miało przestać padać. Wróciłam na stronę lotniska i zobaczyłam coś, przez co moja twarz praktycznie rozerwała się na pół przez uśmiech. Cena była w zasadzie śmieszna, a ja i tak nie mogłam narzekać na brak gotówki, której w zasadzie nie miałam na co wydawać. Zadowolona z siebie wypełniłam wszystkie potrzebne informacje i pstryk! Kupiłam nam bilety na Sylwestra na Bora Bora.
Zayn wrócił do salonu trzymając ułożone w kostkę ubrania i zmarszczył brwi spoglądając na mnie:
- Dobrze się czujesz? - zapytał.
- Wyśmienicie. - wydęłam dolną wargę z uśmiechem. - Dlaczego pytasz?
- Bo uśmiechasz się jak psychopata, Kochanie. - delikatnie trącił moją brodę palcami, przez co zarumieniłam się nieznacznie. - Ubieraj się.
Przyjrzałam się rzeczom, które przyniósł mi Zayn i uniosłam brew ku górze. W zasadzie do mnie należała jedynie bielizna, z czego i tak wybrał prawdopodobnie tą najbardziej "śmiałą"; czarne koronkowe stringi i siateczkowy czarny stanik, w którym całkowicie było widać moje piersi:
- A gdzie reszta MOICH rzeczy? - zapytałam z rozbawieniem.
- Wolę, kiedy zakładasz moje rzeczy. - rozsiadł się w fotelu na przeciwko i oblizał dolną wargę, jednocześnie skubiąc swoją brodę palcami, na co zmarszczyłam brwi.
- Okej, w takim razie poproszę cię o opuszczenie tego pokoju... No wiesz, skoro mam się ubrać.
- Nie ma mowy. - zaśmiał się delikatnie. - Dałaś mi wolną rękę, jeśli chodzi o wybranie twojej garderoby. Teraz chcę cię zobaczyć. - puścił mi oczko, co okej.
Poczułam gorąco rozprowadzające się po całym moim ciele i kumulujące się w moim podbrzuszu.
- Widziałem cię już nago, Li, nie masz się czego wstydzić.
- Ja wiem, że nie, Zayn.- wciąż tylko siedziałam i jak zahipnotyzowana patrzyłam wprost w jego oczy.
- Więc o co chodzi?
W moich źrenicach prawdopodobnie zatlił się ogień, kiedy wstałam z kanapy i chwytając ubrania leżące obok mnie, zaczęłam powoli do niego podchodzić. Koc z każdym krokiem odsłaniał coraz więcej fragmentów mojego ciała, a uśmiech na mojej twarzy poszerzał się wraz z ilością adrenaliny w moich żyłach. Zayn patrzył na mnie z lekkim zaskoczeniem, ale z jego oczu wciąż biło pożądanie i coś, czego nie mogłam do końca zidentyfikować. Nazwałam to po prostu uwielbieniem:
- Mam nadzieję, że mi pomożesz. - opuściłam koc na ziemię stając przed Zaynem całkowicie nago.
Rzuciłam w niego ubraniami trzymanymi w ręce i wyszeptałam:
- Zaczynaj.
Mężczyzna chwycił mnie za tył ud i delikatnie przyciągnął mnie do siebie tak, abym stanęła pomiędzy jego nogami. Złożył miękki pocałunek tuż nad moim pępkiem i chwycił majtki leżące obok niego. Wplotłam palce w jego włosy, żeby utrzymać równowagę, na co otrzymałam ciche mruknięcie z jego ust. Wiedziałam, że to lubił. Już wiedziałam.
Koronka drażniła moją skórę, kiedy Zayn wręcz boleśnie powoli wciągał ją na moje biodra. Gdy materiał ułożył się na swoim miejscu, mężczyzna pochylił się do mojej kobiecości i ucałował ją przez koronkową powłoczkę, po czym przyłożył do niej płasko swój gorący język. Gwałtownie wciągnęłam powietrze i lekko szarpnęłam za jego włosy. Zayn uniósł na mnie spojrzenie, przez co głośno przełknęłam ślinę i zamrugałam kilkukrotnie, kompletnie oczarowana jego długimi rzęsami. Powoli odwrócił mnie tyłem do siebie i nagle poczułam, jak zatapia zęby w moim lewym pośladku:
- Zayn! - pisnęłam zaskoczona, czując podniecenie zalewające moje ciało.
Mężczyzna wstał i zaczął w tym czasie obdarowywać pocałunkami mój kręgosłup oraz kark. Sięgnął do tyłu po stanik spoczywający na fotelu i wciąż stojąc za mną, wsunął moje ręce w ramiączka bielizny. Nie zapomniał oczywiście o krótkim i zbyt krótkim (jak dla mnie) masażu piersi, na który zareagowałam cichutkimi jęknięciami. Zayn w odpowiedzi ułożył dłoń na mojej kobiecości i docisnął moje pośladki do swojego krocza, dając mi tym znać, że jemu też się podoba. Odwróciłam się do niego z zalotnym uśmiechem i pchnęłam go na fotel, następnie siadając na nim okrakiem:
- Co pan wyprawia? - ułożyłam dłoń na jego twardym penisie i ścisnęłam go przez spodnie.
- Za-zapytałbym o to samo. - z fascynacją obserwował moje dłonie między naszymi ciałami.
- Czy tak jest dobrze? - szarpnęłam nieco mocniej w dół, na co Zayn jęknął przeciągle i odchylił głowę do tyłu, przez co miałam idealny podgląd na jego drżące jabłko Adama.
- Z tobą mi dobrze, Lydia. - sapnął ciężko, na co zarumieniłam się lekko i nie mogłam już dłużej się powstrzymywać.
Chwyciłam jego twarz w dłonie i złożyłam na jego ustach pełen pasji i namiętności pocałunek. Mężczyzna mocno chwycił za moje pośladki i masował je swoimi miękkimi dłońmi, jednocześnie chcąc wytworzyć nieco tarcia między nami. Moja łechtaczka ocierała się o zgrubienie w jego spodniach, a materiał koronki jedynie potęgował odczucia. Czułam, że ciemnieje mi przed oczami, krew płynie jakoś szybciej i głośniej, jednocześnie kumulując się w mojej kobiecości, która wręcz domagała się Zayna. Każda pieprzona komórka mojego ciała wrzeszczała, że potrzebuje Zayna i to natychmiast, a ja nie mogłam nic na to poradzić, rzeczy po prostu się działy.
Nagle z ust mężczyzny padło zdanie, którego nie zrozumiałam:
- Mógłbyś powtórzyć, Zee? - zapytałam, delikatnie całując jego ucho i szczękę.
- Pytałem... Prosiłem w zasadzie... - odsapnął ciężko. - Proszę... Pozwól mi poczuć się kochanym, Lydia. Chociaż dzisiaj.

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

XII. Chcę ciebie.

Nie rozmawiałam z Zaynem o tym, co miało miejsce przy moim video chacie z Seanem. Czułam, że muszę wyjaśnić tą sprawę z jednym i drugim, ponieważ to było dosyć dziwne. Nie podobało mi się nazwanie Zayna "klechą", ale on sam zachował się później wrednie względem Seana. Skąd takie dziecinne zachowanie u dwójki dorosłych mężczyzn? Postanowiłam, że jak tylko mój kuzyn zjawi się pod domem, od razu zacznę temat.
Siedziałam w swoim pokoju i kończyłam pakowanie. Ustaliliśmy, że Zayn nie będzie musiał mnie podwozić i sam uda się do Bradford. Sean miał pojawić się około godziny 16, a była dopiero 9 rano. Chciałam jednak być przygotowana. Stwierdziłam, że nie będę jeszcze pakować kosmetyczki, makijaż nałożę tuż przed przyjazdem chłopaka. Mając tak dużo czasu nie wiedziałam do końca, czym się zająć. Zayn już pewnie był w drodze do Londynu i nagle poczułam wyrzuty sumienia, że nie dałam mu jakiegoś świątecznego prezentu; czegoś, co przypominałoby mu o mnie podczas świąt z rodziną, w czasie których prawdopodobnie znów będzie miał kiepski humor. Przypomniałam sobie jego wyraz twarzy, kiedy mówił o tym, jak wyglądają te coroczne spotkania z rodziną. Nie znając jego ojca mogłam stwierdzić, że był okropny. Tak naprawdę skazał go na pójście do seminarium, pozbawiając go wszelkich ludzkich przyjemności i doświadczeń, a teraz, kiedy Zayn zaszedł tak daleko (za chwile będzie miał święcenia, ciągle musiałam to sobie uświadamiać), miał to prawdę mówiąc w dupie. Kiedyś odwiedzę jego rodzinę i wygarnę im wszystko.
Ubrałam się w czarną bluzkę z długim rękawem, która miała wycięcia na ramiona oraz spraną czarną jeansową spódnicę. Kółeczko w płatku nosa zamieniłam na prosty labret, a na nogi założyłam ciepłe zakolanówki, również w czarnym kolorze. Nieco mrocznie jak na czas świąteczny.
Udałam się do pokoju Meredith, żeby pooglądać telewizję. Akurat leciał maraton Teorii Wielkiego Podrywu, więc uznałam, że to idealny zapychacz czasu. Pobiegłam szybko do kuchni po puszkę Pepsi i paczkę prażynek, którą zachomikowałam w szafce nad blatem. Kiedy leżałam rozłożona na łóżku ciotki naszła mnie ochota na napisanie do Zayna, ale uznałam, że albo prowadzi, albo jest w samolocie i i tak nie odczyta, albo jest już z rodziną i nie ma sensu zajmować mu czasu. To dziwne nie być w pracy i nie mieć go obok siebie.
Około godziny 13 mój telewizor zaczął strasznie śnieżyć, a ja poczułam, że moje ciało się zastało i muszę rozprostować kości. Po wyłączeniu odbiornika wzięłam koc Meredith, opatuliłam się nim szczelnie i zeszłam na dół. Otworzyłam drzwi wejściowe i... dosłownie zamarłam. Nie było widać dosłownie niczego; ani drzew, ani ścieżki, ani nawet schodków przed wejściem. Na zewnątrz panowała tak wielka śnieżyca, że z trudem zamknęłam drzwi. Spanikowana wzięłam kilka głębszych wdechów i pobiegłam na górę, żeby zadzwonić do Seana:
- Lydia? - odezwał się po kilku sygnałach i słyszałam, że miał zaspany głos.
- Sean? Ty śpisz?
- Tak. Nie byłem dziś w pracy, muszę wypocząć przed świętami. - zaśmiał się ochryple. - Po co dzwonisz? Spóźniam się?
- Nie, nie... Po prostu wyszłam na zewnątrz i nie widzę dosłownie niczego. Jest okropna zamieć.
- O czym ty... O kurwa. - zachłysnął się powietrzem. - Właśnie wyjrzałem przez okno.
- No właśnie. Nie wyjedziesz po mnie w taką pogodę, Sean.
- Co? Przyjadę, przestań.
- Chyba zwariowałeś. - fuknęłam. - Nawet nie wsiadaj do auta.
- Nie zostaniesz sama w domu w święta. Nie ma mowy.
- Sean! - zaczął mnie denerwować. - Zostajesz w Londynie, rozumiesz? Przyjedź po mnie jak wszystko się uspokoi, jutro pewnie będzie lepiej.
- A jak nie będzie? - jęknął.
- To przyjedziesz pojutrze. Nic się nie dzieje, naprawdę.
- Jesteś pewna?
- Tak, jestem. Zobaczymy się wkrótce, uważaj na siebie.
- Ty też, Li.
Hmm, nie przywykłam do tego, że nazywał mnie zdrobniale.
Opadłam na łóżko zrezygnowana i przez kilkanaście minut gapiłam się w sufit. Jest sens się rozpakowywać? Chyba tak, bo nawet jeśli zamieć ustanie, tego śniegu nie odśnieżą przez tydzień. Władze Ashingdon nie były aż tak przychylne mieszkańcom, to zdążyłam zaobserwować. Poszłam do swojego pokoju i po kolei wyjmowałam rzeczy z torby, aż nagle coś mnie tknęło.
Co się dzieje z Zaynem?
Co jeśli leciał samolotem i rozpoczęła się burza?
Takie sytuacje pogodowe są raczej wcześniej przewidywane, powinni odwołać loty.
A może jest już w domu?
Wspięłam się na łóżko kładąc się na brzuchu i z powrotem chwyciłam swój telefon. Wybrałam numer Zayna i czekałam na jego odzew, nerwowo skubiąc krawędź puszystego koca. Niestety, po kilkunastu sygnałach włączała się poczta głosowa, więc spróbowałam jeszcze 4 razy, lecz bezskutecznie. Niepokój ogarnął całe moje ciało, a ja nie mogłam zrobić dosłownie nic, bo jak? Pomyślałam, żeby zadzwonić do księdza Collinsa, ale co by mi to dało. Zadzwoniłam jeszcze do Meredith informując ją o zaistniałej sytuacji, co oczywiście zepsuło jej nastrój, przez co czułam się jak jeszcze większe gówno.
Nagle w całym mieszkaniu zgasł prąd. Wszędzie panował półmrok, ponieważ burza szalejąca za oknem przysłoniła niebo, czyli jedyne źródło światła:
- Kurwa mać! - wrzasnęłam, bo poważnie: gorzej być nie mogło.
Schowałam telefon do kieszeni spódnicy, włożyłam laptop pod pachę i owijając się kocem jak naleśnik udałam się do salonu na dole. W kominku wciąż palił się ogień, ale zauważyłam, że drewna jest coraz mniej. Musiałam udać się do piwnicy, więc odłożyłam laptop na kanapę i wzięłam ze sobą wiklinowy koszyk. Przez słabe światło latarki w telefonie piwnica Meredith wyglądała naprawdę upiornie, ale to był chyba najgorszy czas, żebym do swojej wybuchowej mieszanki emocji i uczuć dodała jeszcze strach. Kiedy kosz był już pełen po brzegi, a ja z trudem targałam go po schodach na górę, usłyszałam jakiś łomot nad głową. I, okej, jednak się bałam.
Dźwięk nie dochodził z domu, ktoś był na ganku. Położyłam koszyk przed wejściem do piwnicy i zaklęłam w myślach, bo dlaczego Meredith nie zainwestowała w drzwi z judaszem?! Głośno przełknęłam ślinę stojąc przed drewnianą powłoką. Nagle ów ktoś mocno uderzył w drzwi, przez co pisnęłam przerażona i podskoczyłam w miejscu. Łomot powtórzył się jeszcze kilka razy, a ja nerwowo położyłam dłoń na klamce i powoli przekręciłam klucz. Kto wychodzi na zewnątrz w taką pogodę?!
Kiedy delikatnie uchyliłam drzwi i wyjrzałam przez nie, zobaczyłam zarys wysokiej postaci. Przez zawieruchę nie widziałam twarzy ani żadnych szczegółów, była to po prostu wysoka, ciemna plama. Patrzyłam na "nią" przerażona i nie mogłam się ruszyć. Nie byłam w stanie zamknąć drzwi ani otworzyć ich szerzej, po prostu patrzyłam na człowieka przede mną i byłam sparaliżowana. Nagle ręka tej osoby pchnęła drzwi, na co krzyknęłam:
- Stop!
I postać faktycznie się zatrzymała, jednak drzwi pozostały szerzej otwarte, ukazując mnie w całości. Do mieszkania wdarło się mnóstwo śniegu, mrożąc moje stopy, które były chronione jedynie przez zakolanówki. Wtedy nieznajomy zrobił coś, czego się nie spodziewałam; chwycił mnie w talii i wdarł się ze mną na rękach do wnętrza domu. Zaczęłam krzyczeć i kopać, kiedy mężczyzna (jak się domyśliłam) zamknął drzwi i po chwili postawił mnie przed sobą. Stałam jak wryta i szukałam dłonią za sobą czegoś, czym mogłabym go uderzyć, ale za mną była jedynie ściana. Mężczyzna opuścił swoją torbę na ziemię, zdjął kaptur i zaczął odwiązywać szalik opatulony wokół całej jego twarzy, a moje serce się zatrzymało.
Zayn.
Bez uprzedzenia z powrotem wskoczyłam mu na ręce i owinęłam swoje ramiona wokół jego szyi:
- Ty pieprzony kretynie, prawie umarłam ze strachu! - załkałam.
- Z-zdecyduj się, Ly-Lydia. Najpierw mnie b-bijesz, później przytulasz... - zaśmiał się, a ja słyszałam, jak jego zęby szczękają.
Kiedy zeszłam na ziemię chwyciłam jego twarz w dłonie. Jego broda była pokryta przez warstwę lodu, tak samo oszronione były jego włosy, brwi i rzęsy:
- Czyś ty całkiem oszalał? Zebrało ci się na misje samobójcze?!
- Możemy po-pogadać o tym za chwilę? Chyba odmroziłem sobie s-stopy. I dłonie. I-i uszy.
Pomogłam mu zdjąć rękawice, kurtkę i buty. Jeszcze raz przyciągnęłam go do ciepłego uścisku i zaprowadziłam go do salonu. Po drodze wzięłam kosz z drewnem i postawiłam go przy kominku. Przyciągnęłam jeden z foteli bliżej ognia i wcześniej owijając Zayna swoim włochatym kocem, poleciłam mu, żeby usiadł i się ogrzał. Pobiegłam do kuchni i nastawiłam wodę na herbatę, w duchu dziękując Meredith, że posiadała kuchenkę gazową. Nie umrę z głodu.
Kiedy wróciłam do pokoju, Zayn miał głowę ułożoną na oparciu fotela, a jego powieki były przymknięte. Zasnął. A ja tylko przez chwilę stałam i gapiłam się na niego jak psychopata. Może kilka chwil.
Podeszłam do kominka i wrzuciłam do ognia kilka polan drewna, a gdy odwróciłam się w stronę chłopaka, ten patrzył na mnie z rozmarzonym uśmiechem i po chwili odezwał się:
- Dzięki, że nie dałaś mi zamarznąć.
- Żaden problem. - uśmiechnęłam się, siadając na drugim fotelu. - Ale chyba masz mi coś do wyjaśnienia.
- Ej, chodź tu. - odsłonił kawałek koca. - Mi wciąż jest zimno.
Pokręciłam głową, bo jak mogłabym mu odmówić? Wygodnie usadowiłam się na jego kolanach, przerzucając nogi przez jeden z podłokietników, a Zayn wtulił twarz w moje włosy:
- Jesteś jak bryła lodu, Zaynee.
- Szedłem tutaj aż z piekarni, nic dziwnego.
Odsunęłam się, żeby spojrzeć na niego jak na idiotę:
- Jak to kurwa aż z piekarni?
- Wiem, w ogóle nie powinienem wyjeżdżać... Ale jak stanęła mi przed oczami wizja spędzenia świąt z Collinsem, aż się we mnie gotowało. - odchrząknął. - No więc z samego rana, kiedy jeszcze nie było aż takiej zamieci, spakowałem wszystko do samochodu i stwierdziłem, że pojadę autem do samego Bradford, bo nie było szans na start jakiegokolwiek samolotu. Nie miałem ze sobą żadnego jedzenia na drogę, więc stwierdziłem, że zatrzymam się na chwilę u Sam. - uśmiechnął się pod nosem, na co zmrużyłam oczy. - Zagadałem się tam, w dodatku Samantha zrobiła mi kawę, ogólnie było całkiem miło. I kiedy chciałem już jechać, otworzyłem drzwi piekarni i nie byłem w stanie chociażby zlokalizować samochodu. Sam proponowała, żebym został u niej, ale stwierdziłem, że wrócę do Collinsa. Zabrałem z samochodu torbę i ruszyłem na piechotę. I kiedy już byłem przy kościele, coś mnie tknęło. W prawdzie nie mówiłaś mi o której wyjeżdżasz, ale pomyślałem, że Ciebie też coś mogło zatrzymać. - uśmiechnął się, omiatając wzrokiem moją twarz. - I jesteś.
- Ty też jesteś. I to głupi jak but, Zayn. Trzeba było zostać u Samanthy, mogłeś nabawić się jakiejś choroby.
- Ale nic mi nie jest, tylko przemarzłem.
- Zobaczymy jutro. - popatrzyłam na niego z wyrzutem i udałam się do kuchni po herbatę.
Postawiłam na stoliku obok dwa kubki z parującym napojem i z powrotem usiadłam na kolanach Zayna. Wtuliłam się mocniej w jego tors i westchnęłam głośno:
- Jesteś głupi.
- Tak, już to mówiłaś. - uśmiechnął się.
Podniosłam na niego wzrok i nagle spostrzegłam, jak blisko siebie są nasze usta. Powietrze okropnie zgęstniało, a ja nie mogłam nic poradzić na to, że perfidnie gapiłam się na jego wargi. Po prostu nie mogłam. Lecz kiedy jego głowa pochyliła się w moją stronę o kilka milimetrów, jęknęłam:
- Zayn, nie. Tak nie można.
- Wiem. - westchnął ciężko. - Przepraszam, to było głupie. - poprawił się pode mną niezręcznie, a ja pomyślałam, że dobrym pomysłem byłoby usiąść na własnym fotelu. - Hej, co robisz?
- Przesiadam się.
- Ej, nie! Już nie będę, obiecuję! - jęknął, robiąc smutną minę.
- Obiecujesz?
- Tak, głupku, siadaj tu.
- Ale już chyba nie jest ci zimno. - zmrużyłam oczy.
- W zasadzie nie. Ale lubię mieć cię blisko.
Moje serce przyspieszyło kilkukrotnie i jestem pewna, że Zayn to poczuł. Uśmiechnął się leniwie i ucałował moją skroń, ale nie powiedziałam nic na ten temat... Bo tego chciałam. I prawdopodobnie gdyby ponownie spróbował mnie pocałować, nie protestowałabym:
- Wprowadzasz chaos w mojej głowie, Zayn.
- Ty w mojej też, Mała.
- Nie wiem czy mi się to podoba, wiesz? - odchyliłam głowę, żeby na niego spojrzeć, na co on chwycił mnie w talii i odwrócił tak, że miałam nogi przerzucone po obu stronach jego ciała i siedziałam twarzą do niego.
- Chciałbym w końcu na spokojnie o tym porozmawiać, wiesz?
- Ja też, wiesz? - przyznałam prawie szeptem, uśmiechając się.
- Więc... Chcesz zacząć? - zapytał nieśmiało.
- Nie, ty pierwszy.
- No dobrze. - odwrócił wzrok w stronę ognia. - Nie wiem czy potrafię to wszystko wyjaśnić, ale odkąd cię poznałem... Wszystko jest nie tak, jak być powinno.
Zmarszczyłam brwi, ponieważ zabrzmiało to źle.
- Byłem tak ogromnie przekonany do kapłaństwa, naprawdę. Wszystko szło zgodnie z planem; dostałem się do seminarium, egzaminy zdawałem z powodzeniem, uczę się w parafii Collinsa... Za chwilę mam zostać księdzem. Wszystko wygląda tak dobrze, jestem tak blisko... I nagle pojawiłaś się ty, Lydia. - spojrzał mi w oczy, a ja poczułam się jakbym była w sądzie i czekała na wyrok śmierci. - I ja już nic nie wiem. Dobrze mi tutaj, rozumiesz? Dobrze mi przy tobie. Czuję z tobą coś w rodzaju takiej... Mocnej nici porozumienia. Bo ty mnie rozumiesz, Li. Z tobą jest tutaj tak łatwo, naprawdę. Zapominam, że za chwilę założą mi koloratkę na stałe, nie myślę o tym, że wyjadę. Teraz jest tak dobrze, tak spokojnie i tak... Tak naprawdę czuję, że tak jak jest teraz, tak powinno być już zawsze. Myślę, że ja i ty... Że to jest w porządku, na miejscu. Tylko boję się tego, wiesz? Boję się, bo to co jest między nami to nie tylko przyjaźń. Czasami myślę, że jesteśmy jakby jednością? Tak myślę. Kurwa, jakie to ckliwe. - zaśmiał się gorzko, a ja przełknęłam ślinę, bo co do cholery? - Nie, nie potrafię tego wytłumaczyć. Może jeszcze raz, tym razem prościej. - westchnął, odchylając głowę do tyłu, po czym ponownie na mnie spojrzał, a ja poczułam, że okropnie się boję.
- Boję się, Zayn.
- Poczułem coś do ciebie, Lydia. I to okropnie niepoprawne w obecnej sytuacji.
Moje gardło zawiązało się w supeł. Oczy zaszły łzami. A ja nie byłam w stanie stwierdzić czy to z radości, czy z żalu.
- Błagam, powiedz coś. - mocniej zacisnął palce na moich biodrach i uświadomiłam sobie, że milczę już kilka minut.
- J-ja... Ja nie wiem co powiedzieć.
Zayn jedynie przyciągnął mnie bliżej i oparł moją głowę o swój obojczyk. Cieszyłam się, że zrozumiał, że nie potrafię patrzeć mu w oczy, ale nie w złym sensie. I wtedy dotarło do mnie, że Zayn rozumie mnie bez słów:
- Powiedz mi, co czujesz względem moich słów, Kochanie. - szepnął.
- Boję się twoich słów, Zee. Boję się tego, co nadchodzi.
- Ale dlaczego się boisz?
- Bo ja też coś do ciebie poczułam...
Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku i spadła na szyję Zayna, na co od razu zareagował. Odsunął mnie od siebie i wytarł kciukiem moją twarz:
- Hej, dlaczego płaczesz?
- Bo to złe, Zayn. Czuję, że zniszczyłam ci życie...
- Lydia, to nie tak. - westchnął, przytulając mnie ponownie. - Ujmę to tak: ja też się boję i to bardzo. I kompletnie nie wiem, co teraz wyprawiam, ale w ogóle nie przeszkadzają mi nasze uczucia. Komplikują wiele rzeczy, to prawda, ale... Boże, ja się cieszę. Naprawdę się cieszę. Nie masz prawa mówić, że zniszczyłaś mi życie, bo spójrz: jestem tu i jest mi dobrze. Jestem szczęśliwy. Jestem tu z tobą, jesteśmy w tym razem, tak?
Odważyłam się spojrzeć mu w oczy:
- Więc co z tym zrobimy? Pewnie teraz namącę ci jeszcze bardziej, ale Zayn... Nie wiem co dalej. Czuję, że chcę więcej i to mnie przeraża. Chcę ciebie. Chcę tak cholernie mocno i nawet nie wiesz, jak bardzo chcę cię teraz pocałować i zakończyć tą rozmowę. I po prostu żyć dalej w tej błogiej beztrosce, ale życie jest pojebane. Ja chyba chcę być z tobą, wiesz? - moja warga zadrżała.
- Ja też chcę być z tobą, Lydia. Tylko... Kurwa, dlaczego poznaliśmy się tak późno? Zdecydowanie za późno...
Spuściłam wzrok na swoje dłonie, które splecione spoczywały na brzuchu Zayna. Łzy niebezpiecznie balansowały w kącikach moich oczu, a ja nie chciałam dać im wypłynąć. Ta chwila nie zasługiwała na łzy. Westchnęłam głośno, przygryzając wargi aż do krwi. Byłam strasznie rozbita:
- Mam pewną myśl, Zayn. - szepnęłam, a on uniósł palcami mój podbródek.
- Jaką?
- Moglibyśmy... Moglibyśmy uczynić te święta nieświadomymi.
Zayn przekrzywił głowę:
- Co to znaczy?
- To znaczy, że na czas świąt moglibyśmy zapomnieć o wszystkim. Zapomnieć o twoich święceniach, o Collinsie, o twojej rodzinie, o Seanie i Meredith, o mojej pracy, o zamieci... Możemy spędzić te święta tutaj, razem. Być ze sobą i dla siebie.
Widziałam delikatny uśmiech formujący się pod jego wąsami:
- Chcesz, żeby było jak tamtego wieczora?
Wróciłam pamięcią do nocy, w której oboje się upiliśmy i skończyliśmy w łóżku, przez co moje policzki oblała szkarłatna czerwień:
- Bardzo bym tego chciała. Wtedy byłeś całkowicie moim Zaynem... Takiego lubię najbardziej. - uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Tylko obawiam się, że teraz nie mamy alkoholu. - zaśmiał się dźwięcznie, przez co moje serce poszybowało do nieba.
- Nie chcę alkoholu, Zee. Chcę ciebie.
Nie byłam w stanie określić tego, co wyrażała jego twarz. Wzrok był pełen czegoś w rodzaju uwielbienia, a uśmiech jaki mi posłał był po postu darem od Boga. Gdybym miała taką możliwość, oprawiłabym to w ramkę i powiesiła nad łóżkiem. I temu obrazkowi powierzałabym co wieczór swoje myśli.
I w tamtej chwili nie liczyło się już nic, gdyż sytuacja między nami była czysta: Zayn czuje coś do mnie. Ja czuję coś do Zayna. Jesteśmy zamknięci w moim domu przed światem i nic poza nami się nie liczy. Dlatego nie czułam żadnych oporów, kiedy chwyciłam jego twarz w dłonie i zatopiłam się w jego ustach. To był... To był bardzo spragniony pocałunek. Włożyliśmy w niego wszystko, co ciążyło nam na sercach. Wolniejsze muśnięcia warg oddawały błogość panującą dookoła i mówiły całemu światu, że gdzieś na ziemi dwójka ludzi schowała się przed Bogiem, przed ludźmi i przed wszystkim co negatywne, żeby być dla siebie i okazać sobie odrobinę uczucia. Tylko sobie. Te namiętne, łapczywe i momentami brutalne pocałunki były pełne żaru między nami. Były jak krzyk za cały ten czas, kiedy nie mogliśmy być ze sobą tak, jak powinniśmy. Te wszystkie chwile, kiedy powinniśmy być bliżej, kiedy pragnęliśmy siebie tak mocno, ale coś w głowach ciągle mówiło, że tak nie można. Ocieranie się o siebie języków, przygryzanie warg, głośne cmoknięcia, ciche jęki, pomruki, westchnięcia... Tyle pragnienia i namiętności nagromadziło się między nami przez ten czas. Ale w końcu daliśmy się ponieść, uwolniliśmy to wszystko. I kiedy leżeliśmy nago na kanapie czując wzajemne ciepło, kiedy moje ciało przykryło jego własne, a nasze nogi splotły się razem, kiedy moja głowa leżała na jego piersi i słuchała spokojnego bicia jego serca, ja wiedziałam, że tak powinno być już zawsze. I wiedziałam też, że Zayn czuje to samo. Jedna z jego dłoni pocierała moje plecy, a druga bawiła się moimi włosami. Podniosłam na niego wzrok i uśmiechnęłam się czule dając mu do zrozumienia, że jest dobrze. W końcu jest dobrze:
- Zayn? - odezwałam się po kilku chwilach.
- Słucham, Kochanie.
Moje serce wyskoczyło z piersi.
- Herbata ci wystygła. - zaśmiałam się cicho, na co on wyjął poduszkę z pod głowy i uderzył mnie nią w tyłek.
- Wszystko psujesz, głupku. - zaśmiał się radośnie.
A ty mi wszystko wybaczysz.

piątek, 10 sierpnia 2018

XI. Z Bogiem, Shaun.

- Pieprzeni lekarze. - warknęła Meredith, na co zmarszczyłam czoło. - Nie mogą trzymać mnie tu do śmierci!
- O czym Ty mówisz, ciociu? Mają cię tam wyleczyć, nie uśmiercić.
- Odkąd tu jestem czuję się tylko gorzej. Myślałam, że chociaż w święta będę mogła spędzić z wami trochę czasu, zdążyłam się nawet stęsknić.
Poczułam supeł zawiązujący się na moim gardle. Pierwszy raz dała mi do zrozumienia, że jestem dla niej kimś ważnym. Tylko się nie rozpłacz się, pizdo:
- No dobrze... - westchnęłam, zawieszając kolejną bombkę nad kominkiem. - To miała być niespodzianka, ale nie chcę, żebyś chodziła jak struta przez następne kilka dni.
- Nie rozumiem...
- Ja i Sean przyjedziemy do ciebie na Boże Narodzenie. - uśmiechnęłam się w oczekiwaniu na jej reakcję. - Co ty na to?
Odpowiedziała mi jedynie cisza, co odrobinę mnie zaniepokoiło:
- Meredith? Halo?
- Żartujesz. - sapnęła, a ja wyczułam radość w jej głosie. - Chcieliście zatrzymać to w tajemnicy?!
- Hej, to pomysł Seana! - zaśmiałam się.
- No oczywiście, że Seana. Boże, nawet nie wiesz ile radości mi sprawiłaś!
- Ja też ogromnie się cieszę, tak dawno cię widziałam, ciociu. - westchnęłam
- Lydia? - usłyszałam głos Zayna ze schodów. - Nie wiesz może czy nie ma tu kolorowych lampek?
- Umm... Nie wiem, sprawdź na strychu! - odkrzyknęłam.
- Czy to ksiądz?! - usłyszałam zszokowany głos Meredith i cholera jasna, zapomniałam o jej uprzedzeniach.
- Nie, ciociu, to tylko Zayn. - jęknęłam.
- Co on robi u nas w domu? Za wcześnie na kolędę.
- Pomaga mi ozdobić dom, jeśli to naprawdę takie ważne.
- Lydia. - ostrzegawczy ton. - Mówiłam ci coś na ten temat.
- Mówiłaś, a ja to zignorowałam, bo to kompletne bzdury. - i okej, zdzirowaty ton. - Zayn to mój przyjaciel, więc zluzuj te swoje majty.
- Lydia! - krzyknęła, ale słyszałam nutkę rozbawienia w jej głosie.
- Już, już, przepraszam. Nie masz się o co martwić, mam wszystko pod kontrolą. A teraz muszę już kończyć, zanim przewróci nasz dom do góry nogami. - uśmiechnęłam się delikatnie. - Tęsknię za tobą.
- Ja za tobą też, dziecko... Proszę cię, nie rób głupot, dobrze?
Po moich plecach przebiegł dreszcz, ponieważ przypomniałam sobie, jak razem z Zaynem w zasadzie już zrobiliśmy kilka głupot.
- Jasne, wszystko gra. - przełknęłam ślinę.
- A lampki są u mnie w garderobie. Górna półka po prawej stronie.

***

- Zayn, złaź tu! - krzyknęłam w stronę włazu na strych i udałam się do pokoju Meredith.
Rozejrzałam się po nim i uświadomiłam sobie, że jestem w nim jakiś trzeci raz. Od razu po wejściu czuć perfumy ciotki i przez chwilę poczułam, jakby wciąż była w domu:
- Kiedyś przyjdę i wysprzątam ci ten strych, poważnie. - jęknął z obrzydzeniem. - Pająk na pająku.
- Chcesz tu sprzątać? Myślisz, że miałabym coś przeciwko? - zaśmiałam się patrząc, jak mężczyzna zdejmuje z ramion porośniętą kurzem pajęczynę i wzdryga się z niesmakiem. - Chodź, Meredith ma w garderobie jakieś ozdoby.
- Och, co u niej? - zapytał, włączając światło w małym pomieszczeniu.
- Okropnie narzeka. Mówi, że czuje się gorzej po tych wszystkich kuracjach.
Zayn zmarszczył brwi:
- To niemądre z jej strony...
- Dlaczego tak sądzisz?
- Bo tylko cię tym bardziej denerwuje. Myślisz, że nie widzę, jak spięta jesteś, odkąd wiesz o chorobie?
Tak, powiedziałam mu już co się dzieje. Ale przyjął to nieco rozsądniej niż ja. Dobrze mieć przy sobie takiego Zayna, który zwykle ma jednak głowę na karku. Dobrze mieć Zayna:
- Meredith dobrze wie, że siedzisz tu i się stresujesz. Nie masz wpływu na to, co dzieje się tam u niej, ale uwierz mi, jest w najlepszych rękach. Powinna zrozumieć, że masz na głowie pracę, dom, mnie... - zaśmiał się dźwięcznie, na co mimowolnie się uśmiechnęłam. - A u niej na pewno nie jest aż tak źle. Myślę, że w ogóle nie jest tam źle, tylko zabrali jej fajki, pilnują jej diety, każą jeść tabletki. A tu nikt jej do niczego nie zmuszał. Mogła niszczyć swój organizm do woli.
- Może i  masz rację... - westchnęłam. - Ale i tak cieszę się, że niedługo ją zobaczę.
- Przyjeżdża na święta? - uniósł brwi.
- Nie. Przecież mówiłam ci, że święta spędzam u Seana w Londynie.
- Ach, tak... Faktycznie, mówiłaś. - zaczął grzebać w pudle ze światełkami.
- No więc razem z nim postanowiliśmy udać się do Harrogate i odwiedzić ciotkę. Niech chociaż w święta nikt nie będzie bez rodziny.
- Czyli wyruszacie razem z Londynu?
- Tak, pojutrze chciałabym już wyjechać.
- W zasadzie moglibyśmy udać się razem; i tak jadę do Londynu samochodem, stamtąd lecę do Bradford samolotem, a od Bradford do Harrogate jest jakieś 40 minut. Co myślisz?
- Myślę, że byłoby miło. - uśmiechnęłam się. - Ale nie chcę nadużywać twojej życzliwości, Zayn. Poza tym już umówiłam się z Seanem, tylko nie do końca jestem przekonana co do tego czy tu po mnie przyjedzie.
Zayn już więcej się nie odezwał. Siedział na łóżku Meredith i po kolei podpinał światełka do prądu, żeby sprawdzić czy aby na pewno działają. A ja?
A ja stałam jak kołek, szurając prawą stopą po dywanie i do końca nie wiedząc czy cisza panująca w pokoju była komfortowa, czy też nie. Twarz mężczyzny przede mną nie wyrażała żadnych uczuć, ale w zasadzie co miałaby wyrażać przy testowaniu lampek? Jednak i tak czułam, że coś jest nie w porządku:
- Cieszysz się na powrót do domu? - zapytałam siadając na dywanie i opierając głowę o pięści.
- Cieszę się na odpoczynek od Collinsa.
- Nie lubisz świąt? - zmarszczyłam brwi.
- Lubię święta, nawet bardzo. Ale kiedy siadam przy stole z rodziną i siostry przyprowadzają swoich mężów czy tam narzeczonych i uwaga całej rodziny skupia się na nich... To trochę denerwujące, bo nie widzimy się w zasadzie cały rok, a oni tak naprawdę nie mają do mnie żadnych pytań, jakbym ich tam nie interesował.
- To musi być okropne...
- Jest, uwierz mi. Wolałbym, żeby skupiali się na istocie świąt, już nawet nie mówię o sobie. Ale spotykamy się, żeby być ze sobą, dla siebie i uczcić to, że narodził się Jezus, a nie żeby dowiedzieć się, jak prosperuje firma Davida czy coś.
- Hmm... Poszedłeś do seminarium z woli ojca, chciałeś się mu przypodobać, a on ma to w dupie? - uniosłam brwi.
- W sumie trochę tak. - wzruszył ramionami.
- Chcę go poznać. - stwierdziłam po chwili, na co Zayn spojrzał na mnie zaskoczony.
- Co? Po co?
- Żeby nakopać mu do dupy.

***

Kiedy ostatni łańcuch został przymocowany do półki w salonie, stanęliśmy z Zaynem na samym środku i podziwialiśmy swoje dzieło. Wyszło całkiem profesjonalnie jak na dwóch amatorów; poręcz schodów owinięta była puszystym zielonym łańcuchem, do którego przymocowałam kilka złotych bombek, a Zayn dołożył sztuczne gałązki jarzębiny. Nad kominkiem wisiało kilka złoto czerwonych bombek oraz srebrne renifery, wszystkie półki ozdobione były sznurami błyszczących korali, gałązkami sosny, gdzieniegdzie ułożyliśmy szyszki oprószone sztucznym śniegiem. Zayn nawet zajął się wycinaniem świątecznych szablonów na okna, przez co na zewnątrz rzucały cienie gwiazdek na śniegu. Spojrzałam na niego z uśmiechem, na co on objął mnie ręką w talii i przytulił się do mojego boku. I to było dla mnie bardzo dobre, gdyż gdzieś w głębi duszy miałam potrzebę posiadania Zayna obok siebie. Śmiało objęłam go w pasie i staliśmy tak chwilę, gapiąc się na strzelający ogień w kominku:
- Zayn?
- Tak? - usłyszałam jego zachrypnięty głos, co przyprawiło mnie o gęsią skórkę, chociaż wcale nie było mi zimno.
- Może teraz upieczemy świąteczne ciasteczka? Zawiozłabym kilka dla Meredith, na pewno by ją to ucieszyło.
- W zasadzie nie wiem czy na mnie już nie pora, dochodzi 21... - popatrzył na swój zegarek, po czym podniósł wzrok na mnie. - No dobra. Myślę, że znajdę jeszcze pół godzinki. - uśmiechnął się leniwie.
- Jesteś wielki. - wyszczerzyłam się do niego, na co parsknął.
Poprosiłam go o przygotowanie składników, które wymieniałam mu w drodze po laptop, gdyż stwierdziłam, że tandetna świąteczna muzyka, to coś, czego nie może zabraknąć przy pieczeniu świątecznych ciasteczek:
- Czy pierniczków nie powinno się przygotowywać jakieś dwa tygodnie przed świętami? Będą twarde jak kamienie.
- Tym się nie martw, to będą udawane pierniczki. - puściłam mu oczko i zaczęłam wpisywać w  wyszukiwarkę "All I want for Christmas".
- Nie można udawać z pierniczkami, Lydia. To niegodziwe. - wskazał na mnie drewnianą łyżką.
- Nie gadaj, tylko rób. Zobaczysz, że będą pyszne.
- Jak chcesz zrobić udawane pierniczki?
- Zrobimy zwykłe ciasteczka, dodamy po prostu przyprawę do piernika. Będą tylko pachniały świątecznie. Czy to w porządku?
- Dobrze wiesz, że to nie w porządku. Nie oszukasz mojego żołądka. - spojrzał na mnie śmiertelnie poważnie, ale udało mu się utrzymać to tylko przez kilka sekund, bo zaraz po tym głośnio parsknął śmiechem.
- Fuj, oplułeś mnie! - zaśmiałam się, biorąc garść mąki i sypiąc mu w twarz.
- Ty mała... - złapał odrobinę mąki i wziął zamach, ale jego dłoń zawisła w górze. - Nie. - wrzucił mąkę z powrotem do miski. - Ja będę tym rozsądnym.
- O Jezu, nudziarz! - oparłam głowę na łokciach, siadając przy blacie.
- Nie nudziarz. Dotarło do mnie, że to ja będę musiał później posprzątać. - pokręcił głową z rozbawieniem.
- Jesteś najlepszym gościem, wiesz? Nic, tylko cię zapraszać. - zaśmiałam się. - Przychodzisz, rozpalasz w kominku, robisz coś do jedzenia, sprzątasz po sobie.
- Ozdabiam domy. - dodał.
- To akurat nasze wspólne dzieło. I jest zajebiście. - przyznałam dumnie.
Zayn popatrzył na mnie ciepło, a ja lekko zarumieniłam się pod jego spojrzeniem.
Kiedy mężczyzna przygotowywał ciasto według moich instrukcji, ja zajęłam się przygotowywaniem lukru i w międzyczasie zaczęłam nucić piosenkę lecącą z laptopa. Zayn chyba to podłapał, bo po chwili usłyszałam, jak śpiewa razem z piosenkarką. Odwróciłam się do niego z uśmiechem i zaczęłam coraz głośniej wyśpiewywać:
- I just want you for my own.
- More than you could ever know. - uśmiechnął się szeroko.
- Make my wish come true! - zaśpiewaliśmy razem, po czym ja zamilkłam i gapiłam się na Zayna jak na zjawę.
- All I want for Christmas is you. - dokończył już nieco ciszej, ale wciąż...
- Co to było, do jasnej kurwy?! - pisnęłam zszokowana?
- Co? - zaśmiał się, patrząc na moją minę.
- Ty umiesz śpiewać?! Boże, nawet nie wiem czy to można nazwać śpiewaniem! To było jak miód w gorącym mleku, jak jakiś pierd małego Jezuska! Teraz improwizuję, bo chcę do ciebie trafić, ale Zayn, wow!
Jego policzki jedynie mocniej się zaróżowiły, a ja pomyślałam, że bardziej idealny niż w tej chwili już nie mógł być. Po prostu stał przede mną w tym swoim ulubionym bordowym swetrze i czarnych obcisłych jeansach, z lekkim zarostem i poburzonym quiffem na głowie. Wyglądał jak model, w dodatku robił te pieprzone świąteczne ciasteczka, w świecącym jak psie jaja ozdobami mieszkaniu, śpiewał najbardziej tandetną piosenkę na świecie ze swoimi różowymi policzkami i lepiej naprawdę być nie mogło. Nie mogło kurwa.
- Czasami śpiewam pod prysznicem, to wszystko. - uśmiechnął się delikatnie.
- To wszystko? Jesteś durniem, Zee. Nie wmówisz mi, że nie skończyłeś jakiejś szkoły muzycznej z milionowym stopniem czy coś. Nie znam się na tym absolutnie, ale śpiewasz jak anioł. - sapnęłam nieatrakcyjnie.
- Przestań z tym już, to nic takiego.
- Zaraz albo przywalę ci w twarz tą łyżką, albo cię poliżę. Jeszcze nie zdecydowałam.
- Co? - zaśmiał się wesoło. - Chyba jesteś już trochę zmęczona, co?
- Nie. Skąd ten pomysł? - zmarszczyłam brwi.
- Bo zaczynasz pieprzyć od rzeczy.
- Wcale nie! - fuknęłam, chcąc dodać coś jeszcze, ale w tym momencie usłyszałam dźwięk Skype'a.
Sean.
Przesunęłam laptop w swoją stronę i odchrząknęłam, zanim kliknęłam zieloną słuchawkę:
- Cześć Lydia. - uśmiechnął się do ekranu.
- Cześć, Sean! Co tam?
- Chciałem zapytać czy jesteś gotowa na wyjazd.
Spojrzałam na Zayna, który już się nie uśmiechał, tylko w ciszy wycinał foremkami ciasteczka. Co jest?
- Wyjazd dopiero pojutrze, prawda? Jeszcze się nie spakowałam. Przyjedziesz tu po mnie?
- Właśnie w tej sprawie dzwonię. Jeśli uda mi się wyrwać wcześniej z pracy to wpadnę bez problemu. Ale w razie czego masz na oku jakiś autobus?
- Och, tak. Coś sobie ogarnę. Ewentualnie przyjadę do Londynu z Zaynem. - uśmiechnęłam się ponad laptopem.
- Z Zaynem? To ten młody klecha? - parsknął.
Och.
Nie spodziewałam się tego. Zmarszczyłam brwi na słowa Seana i poczułam niepokój.
- Tak, dokładnie ten. - usłyszałam głos Zayna, który opierał się o blat i patrzył na mnie... z zawodem?
- Kto tam jest? - Sean zapytał zmieszany.
Ja jedynie odwróciłam laptop w stronę mężczyzny, bo naprawdę nie wiedziałam już co mówić. Czuła, się źle z tym, jak Sean nazwał Zayna, nie podobało mi się to.
- Cześć, Shaun. Ciebie też miło widzieć. - syknął Zayn.
- Jestem Sean. - poprawił go. - Wybacz, nie wiedziałem, że tu jesteś.
- Spokojnie, już i tak wychodziłem. - spojrzał na mnie, kiedy wycierał ręce w ręcznik, a ja po prostu stałam z rozchylonymi ustami i nic nie rozumiałam.
Zayn był na mnie zły?
- Dziękuję za miło spędzony dzień, Lydia i cieszę się, że mogłem pomóc. Z Bogiem, Shaun.

poniedziałek, 9 lipca 2018

X. Może wtedy będziesz mniej do dupy.

Moje egzystowanie było żałosne. Kilka dni chodziłam jak struta, dzwoniąc do Meredith kilka razy dziennie. Uparta baba ciągle wmawiała mi, że wszystko jest okay, a lekarz przesadza. Jej zachowanie było niedorzeczne, a ja wiedziałam, że przez telefon nic nie załatwię. Napisałam maila do Seana i wspólnie gdybaliśmy o wyjeździe do niej w odwiedziny. Chociaż szczerze wolałabym, żeby ciotka spędziła święta z dala od ośrodka. Nie była z niego zadowolona, a ja ciągle plułam sobie w brodę, że nie wysłaliśmy jej do Bath. Może tam miałaby lepiej? Harrogate tym bardziej przestało mnie do siebie przekonywać, kiedy obejrzałam jakiś horror, którego akcja rozgrywała się w tamtejszym szpitalu. I wiedziałam, że to głupie, bo w horrorze był to szpital psychiatryczny, ale moja podświadomość przekonała mnie, że to dokładnie ta sama lecznica, w której znajduje się Meredith. Od tamtej pory byłam czujna jak nigdy.
Co do Zayna... Zjawiał się u mnie dosyć rzadko, głównie oglądaliśmy filmy i nie mieliśmy zajęcia poza tym. Nie byłam w stanie ogarnąć tego, co działo się w mojej głowie, kiedy leżał obok. Być może nasz kontakt ograniczył się tak dlatego, że ciężko przychodziło mi patrzenie na niego wyłącznie jak na kumpla. Patrzyłam na jego dłonie, kiedy trzymał je splecione na brzuchu, obserwowałam jego wargi, kiedy się uśmiechał, patrzyłam na jego skórę i wyobrażałam sobie, jak zmieniła się od ostatniego dotyku. Najgorsze w tym wszystkim było to, że to nie byłam ja. Gubiłam się w tych zachowaniach, bo były mi kompletnie obce. Ciepło rozlewające się po moich policzkach na jego widok sprawiało, że chciałam płakać, bo czułam się w tym taka nieporadna. Chciałam się tego pozbyć jak najszybciej, naprawdę. Przecież gdyby to, co dzieje się w moim wnętrzu wyszło na wierzch, straciłabym go. On za chwilę będzie księdzem, mówiłam sobie. To potrafiło mnie hamować, kiedy już totalnie zatapiałam się w myślach. Bo taka była prawda; kilka miesięcy dzieliło nas od rozłąki. Przerażała mnie myśl, że zaczęłam na nią czekać. Dlaczego? Bo chciałam skończyć z wyobrażaniem sobie Zayna przy swoim boku. To nie mogło mieć miejsca, Zayn nie był dla mnie. On już wybrał... I nawet klekotanie Samanthy na nic się tu nie zda. On wybrał i ja wybrałam. Koniec:
- Oglądasz? - ziewnął z uśmiechem Zayn.
- Tak, tylko się zamyśliłam. - przeciągnęłam się do pozycji siedzącej.
Naciągnęłam na siebie kołdrę i owinęłam się nią jak naleśnik. Zaczęłam rozglądać się po pokoju, żeby znaleźć coś, o czym moglibyśmy pogadać:
- Co jest, Mała? - zmarszczył brwi.
- Nic takiego. - puściłam oczko. - Chcesz może coś zjeść? Zrobię tosty.
- Czyli nie oglądasz. - zaśmiał się, zamykając laptop. - No już, spowiadaj się.
- Wczuwamy się, co? - wściubiłam palec w jego policzek i poczułam gęsią skórkę na ręce.
- Będziesz moją pierwszą ofiarą po święceniach, zapamiętaj sobie. A teraz mów, dlaczego taka jesteś.
- Jaka?
- No nie wiem... Nieobecna. Co z Meredith? Nadal mi nie wyjaśniłaś.
Zaklęłam w myślach. Faktycznie, zapomniałam go poinformować o sprawach. Nie chciałam go stresować, a wiedziałam, że dowiadując się o chorobie ciotki będzie chciał pojechać ze mną za wszelką cenę. Powinien się przygotowywać do święceń, tak? Święcenia kapłańskie to dla niego priorytet, wiedziałam to:
- Ostatnio czuje się nieco gorzej. Ale spokojnie, będzie dobrze. - moja warga zadrżała nieznacznie.
- Na pewno nie ma się o co martwić? - przekrzywił głowę.
- Zobaczysz, będzie dobrze. - powtórzyłam, bardziej do siebie.
Zayn zamknął laptop i usiadł przede mną po turecku. Milczeliśmy przez chwilę, patrząc w pustą przestrzeń między sobą, aż w końcu Zayn odchrząknął:
- Jesteśmy ostatnio jak stare dziady, wiesz?
Parsknęłam śmiechem na jego nagłą uwagę:
- Stare dziady?
- No wiesz...Kapcaniejemy, jakby nie patrzeć. Mamy po 20 parę lat, a nie robimy tak naprawdę nic.
- Ja pracuję, ty przygotowujesz się do święceń.
- I to ssie, Moja Droga.
Uniosłam brwi. Zayn bardzo rzadko używał tego typu zwrotów. Na co dzień uwielbiał przemawiać, jakby słuchał go cały świat. A byłam tylko ja:
- Wow, czemu zawdzięczam tę obsceniczność?
- To nie było obsceniczne. Poza tym nie zmieniaj tematu, to ważne.
Poprawiłam się spokojnie na miejscu i oparłam brodę na splecionych dłoniach.
- Mamy po tam 20 i trochę lat. Siedzimy w domach, spotykamy się na herbatę i oglądanie głupich filmów. Ty pracujesz, ja czytam Biblię. To jakbyśmy mieli po 50 lat, wiesz?
- Przeszkadza ci czytanie Biblii? - zmarszczyłam brwi.
- Serio, babo? Tylko to zostało ci w głowie?
- No co, to dziwne.
- Nie przeszkadza mi czytanie Biblii! - jęknął, opadając na plecy.
Przyczołgałam się w jego stronę i leżałam na brzuchu tuż obok niego. Zayn wpatrywał się w sufit i kontynuował:
- Po prostu szybko się nudzę, męczę, nie wiem... Pismo Święte mogę ci już recytować, rozumiem je. Ale chcę odpocząć. Chcę wyjechać. Mówiłaś, że zawsze chciałaś odwiedzić Rio de Janeiro, nie? Ja marzę o Bora Bora. - uśmiechnął się zadowolony. - To dopiero musi być chillout. Leżysz sobie na białej, czystej plaży. Wokół ciebie woda tak błękitna i rozległa, że nawet nie jesteś sobie w stanie tego wyobrazić. Praży słońce, ludzie imprezują gdzieś na tratwie, nikt ci nie przeszkadza. - spojrzał na mnie. - No zamknij oczy i wyobraź sobie.
- Mówiłeś, że nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. - zaśmiałam się głupkowato.
- Jesteś chodzącą tragedią. - zachichotał, po czym przywalił mi poduszką i również odwrócił się na brzuch, przyciągając do siebie laptop.
- Wracamy do kapcanienia i oglądania głupich filmów?
- Nie, pokażę ci trochę fajnych rzeczy. Może wtedy będziesz mniej do dupy.
- Nie poznaję cię, Zayn. - zaśmiałam się z uniesionymi brwiami.
Przez kolejne kilkanaście minut podziwialiśmy możliwości techniki i dosłownie gwałciliśmy opcję "Street View" w Google Maps. Bora Bora było naprawdę pięknym miejscem, a Zayn idealnie do niego pasował:
- Dlaczego nie wyjedziesz? - zapytałam po kilku minutach podziwiania bezkresu wód.
- A jak ty to sobie wyobrażasz? - parsknął. - Nie rzucę teraz wszystkiego.
- Niby dlaczego?
- Jestem za daleko w przygotowaniach do święceń i ogólnie...
- To najgłupsza wymówka na świecie, wiesz? - zmarszczyłam brwi. - Kręci cię to w ogóle? Coraz rzadziej mówisz mi o tych sprawach; w kółko tylko "muszę się uczyć", "Collins każe mi czytać Biblię".
Zayn spuścił głowę na swoje dłonie i milczał:
- Zee, jeśli tego nie czujesz, to tego nie rób, tak? Olej to jak dużo pracy w to włożyłeś, skoro nie sprawiała ci ona przyjemności. W ogóle nie dociera do mnie fakt, że ojciec kazał ci być księdzem. Przepraszam, że to mówię, ale żaden z ciebie ksiądz, Zayn. Nie dostałeś powołania. Jesteś za ambitny na kogoś, kto w wolnym czasie będzie siedział zamknięty w kaplicy i pisał kazania. To nie jesteś ty, wiesz?
- A ty skąd możesz to wiedzieć? - burknął urażony. - Nie znasz mnie na tyle, nie możesz mnie oceniać.
- Znam cię na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że sam z siebie nie chciałeś iść w tym kierunku. Po prosu to rzuć i leć ze mną na to pieprzone Bora Bora. - wzruszyłam ramionami, a Zayn jedynie uśmiechnął się słabo.
- Nie mogę tego tak po prostu rzucić.
Po tych słowach wiedziałam, że dalsza walka jest bez sensu. Westchnęłam jedynie ciężko i wygramoliłam się z pościeli, żeby skorzystać z toalety.
Kiedy wróciłam do pokoju, zobaczyłam Zayna stojącego przy oknie i gapiącego się na niebo. Oczywiście. Patrzyłam na jego smutny wyraz twarzy i zrobiło mi się przykro, że tak na niego naskoczyłam z tym wszystkim. Kwestia wiary i powołania to jego sprawa, a ja nie powinnam się wtrącać, choćby nie wiem co. Moje głupie zauroczenie też nie ma tu nic do gadania, bo to mija, prawda? Postanowiłam nieco rozładować tą napiętą od dłuższego czasu sytuację, więc zakradłam się do chłopaka od tyłu i potarłam wilgotnymi dłońmi jego zarośnięte policzki:
- Fuj, dlaczego twoje ręce są takie mokre?! - zrobił zdegustowaną minę i zaczął wycierać twarz rękawem.
- Bo sikałam.

---

Połowa grudnia minęła zdecydowanie szybko, a ja wciąż nie czułam nadchodzących świąt. Dom był pusty, nie znosiłam do niego wracać. Chciałam go jakoś przyozdobić, by choć odrobinę poczuć tę magiczną atmosferę, ale nie wiedziałam czy Meredith jest "tego typu osobą" i czy w ogóle posiada bombki i łańcuchy. Zaczęłam też myśleć o wyjeździe do Seana, w związku z czym zadzwoniłam do mężczyzny:
- Sean? - zapytałam słabo.
- Lydia, cześć! Co słychać? Jak się czujesz przed Gwiazdką?
- Aktualnie siedzę w pracy i myślę o wyjeździe do Ciebie.
- Nie mogę się już doczekać pierwszych wspólnych świąt. - zaśmiał się radośnie. - To super ekscytujące!
- Jesteś dzieciątkiem, Sean, przysięgam. - przewróciłam oczami uśmiechnięta. - Tak sobie pomyślałam... Może moglibyśmy załatwić coś w rodzaju przepustki dla Meredith? Chciałabym spędzić święta razem z nią, pewnie teraz bardzo nas potrzebuje...
- Niestety obawiam się, że to niemożliwe. - westchnął. - Mama przechodzi teraz przez setki zabiegów i robią jej mnóstwo badań. Byłem u niej w zeszłym tygodniu.
- Mówiła mi, rozmawiałam z nią wczoraj.
- Jest bardzo słaba, widać to po niej... Ciężko na to patrzeć.
- Mimo wszystko chciałabym ją zobaczyć. Tęsknię za nią potwornie.
Po drugiej stronie słuchawki nastąpiła długa cisza:
- Sean? Jesteś tam? - zmarszczyłam brwi.
- Jestem, jestem. Po prostu tak sobie myślę... Załatwienie przepustki dla Meredith może być problematyczne, ale nikt nie powiedział, że my nie możemy odwiedzić jej!