piątek, 10 sierpnia 2018

XI. Z Bogiem, Shaun.

- Pieprzeni lekarze. - warknęła Meredith, na co zmarszczyłam czoło. - Nie mogą trzymać mnie tu do śmierci!
- O czym Ty mówisz, ciociu? Mają cię tam wyleczyć, nie uśmiercić.
- Odkąd tu jestem czuję się tylko gorzej. Myślałam, że chociaż w święta będę mogła spędzić z wami trochę czasu, zdążyłam się nawet stęsknić.
Poczułam supeł zawiązujący się na moim gardle. Pierwszy raz dała mi do zrozumienia, że jestem dla niej kimś ważnym. Tylko się nie rozpłacz się, pizdo:
- No dobrze... - westchnęłam, zawieszając kolejną bombkę nad kominkiem. - To miała być niespodzianka, ale nie chcę, żebyś chodziła jak struta przez następne kilka dni.
- Nie rozumiem...
- Ja i Sean przyjedziemy do ciebie na Boże Narodzenie. - uśmiechnęłam się w oczekiwaniu na jej reakcję. - Co ty na to?
Odpowiedziała mi jedynie cisza, co odrobinę mnie zaniepokoiło:
- Meredith? Halo?
- Żartujesz. - sapnęła, a ja wyczułam radość w jej głosie. - Chcieliście zatrzymać to w tajemnicy?!
- Hej, to pomysł Seana! - zaśmiałam się.
- No oczywiście, że Seana. Boże, nawet nie wiesz ile radości mi sprawiłaś!
- Ja też ogromnie się cieszę, tak dawno cię widziałam, ciociu. - westchnęłam
- Lydia? - usłyszałam głos Zayna ze schodów. - Nie wiesz może czy nie ma tu kolorowych lampek?
- Umm... Nie wiem, sprawdź na strychu! - odkrzyknęłam.
- Czy to ksiądz?! - usłyszałam zszokowany głos Meredith i cholera jasna, zapomniałam o jej uprzedzeniach.
- Nie, ciociu, to tylko Zayn. - jęknęłam.
- Co on robi u nas w domu? Za wcześnie na kolędę.
- Pomaga mi ozdobić dom, jeśli to naprawdę takie ważne.
- Lydia. - ostrzegawczy ton. - Mówiłam ci coś na ten temat.
- Mówiłaś, a ja to zignorowałam, bo to kompletne bzdury. - i okej, zdzirowaty ton. - Zayn to mój przyjaciel, więc zluzuj te swoje majty.
- Lydia! - krzyknęła, ale słyszałam nutkę rozbawienia w jej głosie.
- Już, już, przepraszam. Nie masz się o co martwić, mam wszystko pod kontrolą. A teraz muszę już kończyć, zanim przewróci nasz dom do góry nogami. - uśmiechnęłam się delikatnie. - Tęsknię za tobą.
- Ja za tobą też, dziecko... Proszę cię, nie rób głupot, dobrze?
Po moich plecach przebiegł dreszcz, ponieważ przypomniałam sobie, jak razem z Zaynem w zasadzie już zrobiliśmy kilka głupot.
- Jasne, wszystko gra. - przełknęłam ślinę.
- A lampki są u mnie w garderobie. Górna półka po prawej stronie.

***

- Zayn, złaź tu! - krzyknęłam w stronę włazu na strych i udałam się do pokoju Meredith.
Rozejrzałam się po nim i uświadomiłam sobie, że jestem w nim jakiś trzeci raz. Od razu po wejściu czuć perfumy ciotki i przez chwilę poczułam, jakby wciąż była w domu:
- Kiedyś przyjdę i wysprzątam ci ten strych, poważnie. - jęknął z obrzydzeniem. - Pająk na pająku.
- Chcesz tu sprzątać? Myślisz, że miałabym coś przeciwko? - zaśmiałam się patrząc, jak mężczyzna zdejmuje z ramion porośniętą kurzem pajęczynę i wzdryga się z niesmakiem. - Chodź, Meredith ma w garderobie jakieś ozdoby.
- Och, co u niej? - zapytał, włączając światło w małym pomieszczeniu.
- Okropnie narzeka. Mówi, że czuje się gorzej po tych wszystkich kuracjach.
Zayn zmarszczył brwi:
- To niemądre z jej strony...
- Dlaczego tak sądzisz?
- Bo tylko cię tym bardziej denerwuje. Myślisz, że nie widzę, jak spięta jesteś, odkąd wiesz o chorobie?
Tak, powiedziałam mu już co się dzieje. Ale przyjął to nieco rozsądniej niż ja. Dobrze mieć przy sobie takiego Zayna, który zwykle ma jednak głowę na karku. Dobrze mieć Zayna:
- Meredith dobrze wie, że siedzisz tu i się stresujesz. Nie masz wpływu na to, co dzieje się tam u niej, ale uwierz mi, jest w najlepszych rękach. Powinna zrozumieć, że masz na głowie pracę, dom, mnie... - zaśmiał się dźwięcznie, na co mimowolnie się uśmiechnęłam. - A u niej na pewno nie jest aż tak źle. Myślę, że w ogóle nie jest tam źle, tylko zabrali jej fajki, pilnują jej diety, każą jeść tabletki. A tu nikt jej do niczego nie zmuszał. Mogła niszczyć swój organizm do woli.
- Może i  masz rację... - westchnęłam. - Ale i tak cieszę się, że niedługo ją zobaczę.
- Przyjeżdża na święta? - uniósł brwi.
- Nie. Przecież mówiłam ci, że święta spędzam u Seana w Londynie.
- Ach, tak... Faktycznie, mówiłaś. - zaczął grzebać w pudle ze światełkami.
- No więc razem z nim postanowiliśmy udać się do Harrogate i odwiedzić ciotkę. Niech chociaż w święta nikt nie będzie bez rodziny.
- Czyli wyruszacie razem z Londynu?
- Tak, pojutrze chciałabym już wyjechać.
- W zasadzie moglibyśmy udać się razem; i tak jadę do Londynu samochodem, stamtąd lecę do Bradford samolotem, a od Bradford do Harrogate jest jakieś 40 minut. Co myślisz?
- Myślę, że byłoby miło. - uśmiechnęłam się. - Ale nie chcę nadużywać twojej życzliwości, Zayn. Poza tym już umówiłam się z Seanem, tylko nie do końca jestem przekonana co do tego czy tu po mnie przyjedzie.
Zayn już więcej się nie odezwał. Siedział na łóżku Meredith i po kolei podpinał światełka do prądu, żeby sprawdzić czy aby na pewno działają. A ja?
A ja stałam jak kołek, szurając prawą stopą po dywanie i do końca nie wiedząc czy cisza panująca w pokoju była komfortowa, czy też nie. Twarz mężczyzny przede mną nie wyrażała żadnych uczuć, ale w zasadzie co miałaby wyrażać przy testowaniu lampek? Jednak i tak czułam, że coś jest nie w porządku:
- Cieszysz się na powrót do domu? - zapytałam siadając na dywanie i opierając głowę o pięści.
- Cieszę się na odpoczynek od Collinsa.
- Nie lubisz świąt? - zmarszczyłam brwi.
- Lubię święta, nawet bardzo. Ale kiedy siadam przy stole z rodziną i siostry przyprowadzają swoich mężów czy tam narzeczonych i uwaga całej rodziny skupia się na nich... To trochę denerwujące, bo nie widzimy się w zasadzie cały rok, a oni tak naprawdę nie mają do mnie żadnych pytań, jakbym ich tam nie interesował.
- To musi być okropne...
- Jest, uwierz mi. Wolałbym, żeby skupiali się na istocie świąt, już nawet nie mówię o sobie. Ale spotykamy się, żeby być ze sobą, dla siebie i uczcić to, że narodził się Jezus, a nie żeby dowiedzieć się, jak prosperuje firma Davida czy coś.
- Hmm... Poszedłeś do seminarium z woli ojca, chciałeś się mu przypodobać, a on ma to w dupie? - uniosłam brwi.
- W sumie trochę tak. - wzruszył ramionami.
- Chcę go poznać. - stwierdziłam po chwili, na co Zayn spojrzał na mnie zaskoczony.
- Co? Po co?
- Żeby nakopać mu do dupy.

***

Kiedy ostatni łańcuch został przymocowany do półki w salonie, stanęliśmy z Zaynem na samym środku i podziwialiśmy swoje dzieło. Wyszło całkiem profesjonalnie jak na dwóch amatorów; poręcz schodów owinięta była puszystym zielonym łańcuchem, do którego przymocowałam kilka złotych bombek, a Zayn dołożył sztuczne gałązki jarzębiny. Nad kominkiem wisiało kilka złoto czerwonych bombek oraz srebrne renifery, wszystkie półki ozdobione były sznurami błyszczących korali, gałązkami sosny, gdzieniegdzie ułożyliśmy szyszki oprószone sztucznym śniegiem. Zayn nawet zajął się wycinaniem świątecznych szablonów na okna, przez co na zewnątrz rzucały cienie gwiazdek na śniegu. Spojrzałam na niego z uśmiechem, na co on objął mnie ręką w talii i przytulił się do mojego boku. I to było dla mnie bardzo dobre, gdyż gdzieś w głębi duszy miałam potrzebę posiadania Zayna obok siebie. Śmiało objęłam go w pasie i staliśmy tak chwilę, gapiąc się na strzelający ogień w kominku:
- Zayn?
- Tak? - usłyszałam jego zachrypnięty głos, co przyprawiło mnie o gęsią skórkę, chociaż wcale nie było mi zimno.
- Może teraz upieczemy świąteczne ciasteczka? Zawiozłabym kilka dla Meredith, na pewno by ją to ucieszyło.
- W zasadzie nie wiem czy na mnie już nie pora, dochodzi 21... - popatrzył na swój zegarek, po czym podniósł wzrok na mnie. - No dobra. Myślę, że znajdę jeszcze pół godzinki. - uśmiechnął się leniwie.
- Jesteś wielki. - wyszczerzyłam się do niego, na co parsknął.
Poprosiłam go o przygotowanie składników, które wymieniałam mu w drodze po laptop, gdyż stwierdziłam, że tandetna świąteczna muzyka, to coś, czego nie może zabraknąć przy pieczeniu świątecznych ciasteczek:
- Czy pierniczków nie powinno się przygotowywać jakieś dwa tygodnie przed świętami? Będą twarde jak kamienie.
- Tym się nie martw, to będą udawane pierniczki. - puściłam mu oczko i zaczęłam wpisywać w  wyszukiwarkę "All I want for Christmas".
- Nie można udawać z pierniczkami, Lydia. To niegodziwe. - wskazał na mnie drewnianą łyżką.
- Nie gadaj, tylko rób. Zobaczysz, że będą pyszne.
- Jak chcesz zrobić udawane pierniczki?
- Zrobimy zwykłe ciasteczka, dodamy po prostu przyprawę do piernika. Będą tylko pachniały świątecznie. Czy to w porządku?
- Dobrze wiesz, że to nie w porządku. Nie oszukasz mojego żołądka. - spojrzał na mnie śmiertelnie poważnie, ale udało mu się utrzymać to tylko przez kilka sekund, bo zaraz po tym głośnio parsknął śmiechem.
- Fuj, oplułeś mnie! - zaśmiałam się, biorąc garść mąki i sypiąc mu w twarz.
- Ty mała... - złapał odrobinę mąki i wziął zamach, ale jego dłoń zawisła w górze. - Nie. - wrzucił mąkę z powrotem do miski. - Ja będę tym rozsądnym.
- O Jezu, nudziarz! - oparłam głowę na łokciach, siadając przy blacie.
- Nie nudziarz. Dotarło do mnie, że to ja będę musiał później posprzątać. - pokręcił głową z rozbawieniem.
- Jesteś najlepszym gościem, wiesz? Nic, tylko cię zapraszać. - zaśmiałam się. - Przychodzisz, rozpalasz w kominku, robisz coś do jedzenia, sprzątasz po sobie.
- Ozdabiam domy. - dodał.
- To akurat nasze wspólne dzieło. I jest zajebiście. - przyznałam dumnie.
Zayn popatrzył na mnie ciepło, a ja lekko zarumieniłam się pod jego spojrzeniem.
Kiedy mężczyzna przygotowywał ciasto według moich instrukcji, ja zajęłam się przygotowywaniem lukru i w międzyczasie zaczęłam nucić piosenkę lecącą z laptopa. Zayn chyba to podłapał, bo po chwili usłyszałam, jak śpiewa razem z piosenkarką. Odwróciłam się do niego z uśmiechem i zaczęłam coraz głośniej wyśpiewywać:
- I just want you for my own.
- More than you could ever know. - uśmiechnął się szeroko.
- Make my wish come true! - zaśpiewaliśmy razem, po czym ja zamilkłam i gapiłam się na Zayna jak na zjawę.
- All I want for Christmas is you. - dokończył już nieco ciszej, ale wciąż...
- Co to było, do jasnej kurwy?! - pisnęłam zszokowana?
- Co? - zaśmiał się, patrząc na moją minę.
- Ty umiesz śpiewać?! Boże, nawet nie wiem czy to można nazwać śpiewaniem! To było jak miód w gorącym mleku, jak jakiś pierd małego Jezuska! Teraz improwizuję, bo chcę do ciebie trafić, ale Zayn, wow!
Jego policzki jedynie mocniej się zaróżowiły, a ja pomyślałam, że bardziej idealny niż w tej chwili już nie mógł być. Po prostu stał przede mną w tym swoim ulubionym bordowym swetrze i czarnych obcisłych jeansach, z lekkim zarostem i poburzonym quiffem na głowie. Wyglądał jak model, w dodatku robił te pieprzone świąteczne ciasteczka, w świecącym jak psie jaja ozdobami mieszkaniu, śpiewał najbardziej tandetną piosenkę na świecie ze swoimi różowymi policzkami i lepiej naprawdę być nie mogło. Nie mogło kurwa.
- Czasami śpiewam pod prysznicem, to wszystko. - uśmiechnął się delikatnie.
- To wszystko? Jesteś durniem, Zee. Nie wmówisz mi, że nie skończyłeś jakiejś szkoły muzycznej z milionowym stopniem czy coś. Nie znam się na tym absolutnie, ale śpiewasz jak anioł. - sapnęłam nieatrakcyjnie.
- Przestań z tym już, to nic takiego.
- Zaraz albo przywalę ci w twarz tą łyżką, albo cię poliżę. Jeszcze nie zdecydowałam.
- Co? - zaśmiał się wesoło. - Chyba jesteś już trochę zmęczona, co?
- Nie. Skąd ten pomysł? - zmarszczyłam brwi.
- Bo zaczynasz pieprzyć od rzeczy.
- Wcale nie! - fuknęłam, chcąc dodać coś jeszcze, ale w tym momencie usłyszałam dźwięk Skype'a.
Sean.
Przesunęłam laptop w swoją stronę i odchrząknęłam, zanim kliknęłam zieloną słuchawkę:
- Cześć Lydia. - uśmiechnął się do ekranu.
- Cześć, Sean! Co tam?
- Chciałem zapytać czy jesteś gotowa na wyjazd.
Spojrzałam na Zayna, który już się nie uśmiechał, tylko w ciszy wycinał foremkami ciasteczka. Co jest?
- Wyjazd dopiero pojutrze, prawda? Jeszcze się nie spakowałam. Przyjedziesz tu po mnie?
- Właśnie w tej sprawie dzwonię. Jeśli uda mi się wyrwać wcześniej z pracy to wpadnę bez problemu. Ale w razie czego masz na oku jakiś autobus?
- Och, tak. Coś sobie ogarnę. Ewentualnie przyjadę do Londynu z Zaynem. - uśmiechnęłam się ponad laptopem.
- Z Zaynem? To ten młody klecha? - parsknął.
Och.
Nie spodziewałam się tego. Zmarszczyłam brwi na słowa Seana i poczułam niepokój.
- Tak, dokładnie ten. - usłyszałam głos Zayna, który opierał się o blat i patrzył na mnie... z zawodem?
- Kto tam jest? - Sean zapytał zmieszany.
Ja jedynie odwróciłam laptop w stronę mężczyzny, bo naprawdę nie wiedziałam już co mówić. Czuła, się źle z tym, jak Sean nazwał Zayna, nie podobało mi się to.
- Cześć, Shaun. Ciebie też miło widzieć. - syknął Zayn.
- Jestem Sean. - poprawił go. - Wybacz, nie wiedziałem, że tu jesteś.
- Spokojnie, już i tak wychodziłem. - spojrzał na mnie, kiedy wycierał ręce w ręcznik, a ja po prostu stałam z rozchylonymi ustami i nic nie rozumiałam.
Zayn był na mnie zły?
- Dziękuję za miło spędzony dzień, Lydia i cieszę się, że mogłem pomóc. Z Bogiem, Shaun.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz