poniedziałek, 13 sierpnia 2018

XII. Chcę ciebie.

Nie rozmawiałam z Zaynem o tym, co miało miejsce przy moim video chacie z Seanem. Czułam, że muszę wyjaśnić tą sprawę z jednym i drugim, ponieważ to było dosyć dziwne. Nie podobało mi się nazwanie Zayna "klechą", ale on sam zachował się później wrednie względem Seana. Skąd takie dziecinne zachowanie u dwójki dorosłych mężczyzn? Postanowiłam, że jak tylko mój kuzyn zjawi się pod domem, od razu zacznę temat.
Siedziałam w swoim pokoju i kończyłam pakowanie. Ustaliliśmy, że Zayn nie będzie musiał mnie podwozić i sam uda się do Bradford. Sean miał pojawić się około godziny 16, a była dopiero 9 rano. Chciałam jednak być przygotowana. Stwierdziłam, że nie będę jeszcze pakować kosmetyczki, makijaż nałożę tuż przed przyjazdem chłopaka. Mając tak dużo czasu nie wiedziałam do końca, czym się zająć. Zayn już pewnie był w drodze do Londynu i nagle poczułam wyrzuty sumienia, że nie dałam mu jakiegoś świątecznego prezentu; czegoś, co przypominałoby mu o mnie podczas świąt z rodziną, w czasie których prawdopodobnie znów będzie miał kiepski humor. Przypomniałam sobie jego wyraz twarzy, kiedy mówił o tym, jak wyglądają te coroczne spotkania z rodziną. Nie znając jego ojca mogłam stwierdzić, że był okropny. Tak naprawdę skazał go na pójście do seminarium, pozbawiając go wszelkich ludzkich przyjemności i doświadczeń, a teraz, kiedy Zayn zaszedł tak daleko (za chwile będzie miał święcenia, ciągle musiałam to sobie uświadamiać), miał to prawdę mówiąc w dupie. Kiedyś odwiedzę jego rodzinę i wygarnę im wszystko.
Ubrałam się w czarną bluzkę z długim rękawem, która miała wycięcia na ramiona oraz spraną czarną jeansową spódnicę. Kółeczko w płatku nosa zamieniłam na prosty labret, a na nogi założyłam ciepłe zakolanówki, również w czarnym kolorze. Nieco mrocznie jak na czas świąteczny.
Udałam się do pokoju Meredith, żeby pooglądać telewizję. Akurat leciał maraton Teorii Wielkiego Podrywu, więc uznałam, że to idealny zapychacz czasu. Pobiegłam szybko do kuchni po puszkę Pepsi i paczkę prażynek, którą zachomikowałam w szafce nad blatem. Kiedy leżałam rozłożona na łóżku ciotki naszła mnie ochota na napisanie do Zayna, ale uznałam, że albo prowadzi, albo jest w samolocie i i tak nie odczyta, albo jest już z rodziną i nie ma sensu zajmować mu czasu. To dziwne nie być w pracy i nie mieć go obok siebie.
Około godziny 13 mój telewizor zaczął strasznie śnieżyć, a ja poczułam, że moje ciało się zastało i muszę rozprostować kości. Po wyłączeniu odbiornika wzięłam koc Meredith, opatuliłam się nim szczelnie i zeszłam na dół. Otworzyłam drzwi wejściowe i... dosłownie zamarłam. Nie było widać dosłownie niczego; ani drzew, ani ścieżki, ani nawet schodków przed wejściem. Na zewnątrz panowała tak wielka śnieżyca, że z trudem zamknęłam drzwi. Spanikowana wzięłam kilka głębszych wdechów i pobiegłam na górę, żeby zadzwonić do Seana:
- Lydia? - odezwał się po kilku sygnałach i słyszałam, że miał zaspany głos.
- Sean? Ty śpisz?
- Tak. Nie byłem dziś w pracy, muszę wypocząć przed świętami. - zaśmiał się ochryple. - Po co dzwonisz? Spóźniam się?
- Nie, nie... Po prostu wyszłam na zewnątrz i nie widzę dosłownie niczego. Jest okropna zamieć.
- O czym ty... O kurwa. - zachłysnął się powietrzem. - Właśnie wyjrzałem przez okno.
- No właśnie. Nie wyjedziesz po mnie w taką pogodę, Sean.
- Co? Przyjadę, przestań.
- Chyba zwariowałeś. - fuknęłam. - Nawet nie wsiadaj do auta.
- Nie zostaniesz sama w domu w święta. Nie ma mowy.
- Sean! - zaczął mnie denerwować. - Zostajesz w Londynie, rozumiesz? Przyjedź po mnie jak wszystko się uspokoi, jutro pewnie będzie lepiej.
- A jak nie będzie? - jęknął.
- To przyjedziesz pojutrze. Nic się nie dzieje, naprawdę.
- Jesteś pewna?
- Tak, jestem. Zobaczymy się wkrótce, uważaj na siebie.
- Ty też, Li.
Hmm, nie przywykłam do tego, że nazywał mnie zdrobniale.
Opadłam na łóżko zrezygnowana i przez kilkanaście minut gapiłam się w sufit. Jest sens się rozpakowywać? Chyba tak, bo nawet jeśli zamieć ustanie, tego śniegu nie odśnieżą przez tydzień. Władze Ashingdon nie były aż tak przychylne mieszkańcom, to zdążyłam zaobserwować. Poszłam do swojego pokoju i po kolei wyjmowałam rzeczy z torby, aż nagle coś mnie tknęło.
Co się dzieje z Zaynem?
Co jeśli leciał samolotem i rozpoczęła się burza?
Takie sytuacje pogodowe są raczej wcześniej przewidywane, powinni odwołać loty.
A może jest już w domu?
Wspięłam się na łóżko kładąc się na brzuchu i z powrotem chwyciłam swój telefon. Wybrałam numer Zayna i czekałam na jego odzew, nerwowo skubiąc krawędź puszystego koca. Niestety, po kilkunastu sygnałach włączała się poczta głosowa, więc spróbowałam jeszcze 4 razy, lecz bezskutecznie. Niepokój ogarnął całe moje ciało, a ja nie mogłam zrobić dosłownie nic, bo jak? Pomyślałam, żeby zadzwonić do księdza Collinsa, ale co by mi to dało. Zadzwoniłam jeszcze do Meredith informując ją o zaistniałej sytuacji, co oczywiście zepsuło jej nastrój, przez co czułam się jak jeszcze większe gówno.
Nagle w całym mieszkaniu zgasł prąd. Wszędzie panował półmrok, ponieważ burza szalejąca za oknem przysłoniła niebo, czyli jedyne źródło światła:
- Kurwa mać! - wrzasnęłam, bo poważnie: gorzej być nie mogło.
Schowałam telefon do kieszeni spódnicy, włożyłam laptop pod pachę i owijając się kocem jak naleśnik udałam się do salonu na dole. W kominku wciąż palił się ogień, ale zauważyłam, że drewna jest coraz mniej. Musiałam udać się do piwnicy, więc odłożyłam laptop na kanapę i wzięłam ze sobą wiklinowy koszyk. Przez słabe światło latarki w telefonie piwnica Meredith wyglądała naprawdę upiornie, ale to był chyba najgorszy czas, żebym do swojej wybuchowej mieszanki emocji i uczuć dodała jeszcze strach. Kiedy kosz był już pełen po brzegi, a ja z trudem targałam go po schodach na górę, usłyszałam jakiś łomot nad głową. I, okej, jednak się bałam.
Dźwięk nie dochodził z domu, ktoś był na ganku. Położyłam koszyk przed wejściem do piwnicy i zaklęłam w myślach, bo dlaczego Meredith nie zainwestowała w drzwi z judaszem?! Głośno przełknęłam ślinę stojąc przed drewnianą powłoką. Nagle ów ktoś mocno uderzył w drzwi, przez co pisnęłam przerażona i podskoczyłam w miejscu. Łomot powtórzył się jeszcze kilka razy, a ja nerwowo położyłam dłoń na klamce i powoli przekręciłam klucz. Kto wychodzi na zewnątrz w taką pogodę?!
Kiedy delikatnie uchyliłam drzwi i wyjrzałam przez nie, zobaczyłam zarys wysokiej postaci. Przez zawieruchę nie widziałam twarzy ani żadnych szczegółów, była to po prostu wysoka, ciemna plama. Patrzyłam na "nią" przerażona i nie mogłam się ruszyć. Nie byłam w stanie zamknąć drzwi ani otworzyć ich szerzej, po prostu patrzyłam na człowieka przede mną i byłam sparaliżowana. Nagle ręka tej osoby pchnęła drzwi, na co krzyknęłam:
- Stop!
I postać faktycznie się zatrzymała, jednak drzwi pozostały szerzej otwarte, ukazując mnie w całości. Do mieszkania wdarło się mnóstwo śniegu, mrożąc moje stopy, które były chronione jedynie przez zakolanówki. Wtedy nieznajomy zrobił coś, czego się nie spodziewałam; chwycił mnie w talii i wdarł się ze mną na rękach do wnętrza domu. Zaczęłam krzyczeć i kopać, kiedy mężczyzna (jak się domyśliłam) zamknął drzwi i po chwili postawił mnie przed sobą. Stałam jak wryta i szukałam dłonią za sobą czegoś, czym mogłabym go uderzyć, ale za mną była jedynie ściana. Mężczyzna opuścił swoją torbę na ziemię, zdjął kaptur i zaczął odwiązywać szalik opatulony wokół całej jego twarzy, a moje serce się zatrzymało.
Zayn.
Bez uprzedzenia z powrotem wskoczyłam mu na ręce i owinęłam swoje ramiona wokół jego szyi:
- Ty pieprzony kretynie, prawie umarłam ze strachu! - załkałam.
- Z-zdecyduj się, Ly-Lydia. Najpierw mnie b-bijesz, później przytulasz... - zaśmiał się, a ja słyszałam, jak jego zęby szczękają.
Kiedy zeszłam na ziemię chwyciłam jego twarz w dłonie. Jego broda była pokryta przez warstwę lodu, tak samo oszronione były jego włosy, brwi i rzęsy:
- Czyś ty całkiem oszalał? Zebrało ci się na misje samobójcze?!
- Możemy po-pogadać o tym za chwilę? Chyba odmroziłem sobie s-stopy. I dłonie. I-i uszy.
Pomogłam mu zdjąć rękawice, kurtkę i buty. Jeszcze raz przyciągnęłam go do ciepłego uścisku i zaprowadziłam go do salonu. Po drodze wzięłam kosz z drewnem i postawiłam go przy kominku. Przyciągnęłam jeden z foteli bliżej ognia i wcześniej owijając Zayna swoim włochatym kocem, poleciłam mu, żeby usiadł i się ogrzał. Pobiegłam do kuchni i nastawiłam wodę na herbatę, w duchu dziękując Meredith, że posiadała kuchenkę gazową. Nie umrę z głodu.
Kiedy wróciłam do pokoju, Zayn miał głowę ułożoną na oparciu fotela, a jego powieki były przymknięte. Zasnął. A ja tylko przez chwilę stałam i gapiłam się na niego jak psychopata. Może kilka chwil.
Podeszłam do kominka i wrzuciłam do ognia kilka polan drewna, a gdy odwróciłam się w stronę chłopaka, ten patrzył na mnie z rozmarzonym uśmiechem i po chwili odezwał się:
- Dzięki, że nie dałaś mi zamarznąć.
- Żaden problem. - uśmiechnęłam się, siadając na drugim fotelu. - Ale chyba masz mi coś do wyjaśnienia.
- Ej, chodź tu. - odsłonił kawałek koca. - Mi wciąż jest zimno.
Pokręciłam głową, bo jak mogłabym mu odmówić? Wygodnie usadowiłam się na jego kolanach, przerzucając nogi przez jeden z podłokietników, a Zayn wtulił twarz w moje włosy:
- Jesteś jak bryła lodu, Zaynee.
- Szedłem tutaj aż z piekarni, nic dziwnego.
Odsunęłam się, żeby spojrzeć na niego jak na idiotę:
- Jak to kurwa aż z piekarni?
- Wiem, w ogóle nie powinienem wyjeżdżać... Ale jak stanęła mi przed oczami wizja spędzenia świąt z Collinsem, aż się we mnie gotowało. - odchrząknął. - No więc z samego rana, kiedy jeszcze nie było aż takiej zamieci, spakowałem wszystko do samochodu i stwierdziłem, że pojadę autem do samego Bradford, bo nie było szans na start jakiegokolwiek samolotu. Nie miałem ze sobą żadnego jedzenia na drogę, więc stwierdziłem, że zatrzymam się na chwilę u Sam. - uśmiechnął się pod nosem, na co zmrużyłam oczy. - Zagadałem się tam, w dodatku Samantha zrobiła mi kawę, ogólnie było całkiem miło. I kiedy chciałem już jechać, otworzyłem drzwi piekarni i nie byłem w stanie chociażby zlokalizować samochodu. Sam proponowała, żebym został u niej, ale stwierdziłem, że wrócę do Collinsa. Zabrałem z samochodu torbę i ruszyłem na piechotę. I kiedy już byłem przy kościele, coś mnie tknęło. W prawdzie nie mówiłaś mi o której wyjeżdżasz, ale pomyślałem, że Ciebie też coś mogło zatrzymać. - uśmiechnął się, omiatając wzrokiem moją twarz. - I jesteś.
- Ty też jesteś. I to głupi jak but, Zayn. Trzeba było zostać u Samanthy, mogłeś nabawić się jakiejś choroby.
- Ale nic mi nie jest, tylko przemarzłem.
- Zobaczymy jutro. - popatrzyłam na niego z wyrzutem i udałam się do kuchni po herbatę.
Postawiłam na stoliku obok dwa kubki z parującym napojem i z powrotem usiadłam na kolanach Zayna. Wtuliłam się mocniej w jego tors i westchnęłam głośno:
- Jesteś głupi.
- Tak, już to mówiłaś. - uśmiechnął się.
Podniosłam na niego wzrok i nagle spostrzegłam, jak blisko siebie są nasze usta. Powietrze okropnie zgęstniało, a ja nie mogłam nic poradzić na to, że perfidnie gapiłam się na jego wargi. Po prostu nie mogłam. Lecz kiedy jego głowa pochyliła się w moją stronę o kilka milimetrów, jęknęłam:
- Zayn, nie. Tak nie można.
- Wiem. - westchnął ciężko. - Przepraszam, to było głupie. - poprawił się pode mną niezręcznie, a ja pomyślałam, że dobrym pomysłem byłoby usiąść na własnym fotelu. - Hej, co robisz?
- Przesiadam się.
- Ej, nie! Już nie będę, obiecuję! - jęknął, robiąc smutną minę.
- Obiecujesz?
- Tak, głupku, siadaj tu.
- Ale już chyba nie jest ci zimno. - zmrużyłam oczy.
- W zasadzie nie. Ale lubię mieć cię blisko.
Moje serce przyspieszyło kilkukrotnie i jestem pewna, że Zayn to poczuł. Uśmiechnął się leniwie i ucałował moją skroń, ale nie powiedziałam nic na ten temat... Bo tego chciałam. I prawdopodobnie gdyby ponownie spróbował mnie pocałować, nie protestowałabym:
- Wprowadzasz chaos w mojej głowie, Zayn.
- Ty w mojej też, Mała.
- Nie wiem czy mi się to podoba, wiesz? - odchyliłam głowę, żeby na niego spojrzeć, na co on chwycił mnie w talii i odwrócił tak, że miałam nogi przerzucone po obu stronach jego ciała i siedziałam twarzą do niego.
- Chciałbym w końcu na spokojnie o tym porozmawiać, wiesz?
- Ja też, wiesz? - przyznałam prawie szeptem, uśmiechając się.
- Więc... Chcesz zacząć? - zapytał nieśmiało.
- Nie, ty pierwszy.
- No dobrze. - odwrócił wzrok w stronę ognia. - Nie wiem czy potrafię to wszystko wyjaśnić, ale odkąd cię poznałem... Wszystko jest nie tak, jak być powinno.
Zmarszczyłam brwi, ponieważ zabrzmiało to źle.
- Byłem tak ogromnie przekonany do kapłaństwa, naprawdę. Wszystko szło zgodnie z planem; dostałem się do seminarium, egzaminy zdawałem z powodzeniem, uczę się w parafii Collinsa... Za chwilę mam zostać księdzem. Wszystko wygląda tak dobrze, jestem tak blisko... I nagle pojawiłaś się ty, Lydia. - spojrzał mi w oczy, a ja poczułam się jakbym była w sądzie i czekała na wyrok śmierci. - I ja już nic nie wiem. Dobrze mi tutaj, rozumiesz? Dobrze mi przy tobie. Czuję z tobą coś w rodzaju takiej... Mocnej nici porozumienia. Bo ty mnie rozumiesz, Li. Z tobą jest tutaj tak łatwo, naprawdę. Zapominam, że za chwilę założą mi koloratkę na stałe, nie myślę o tym, że wyjadę. Teraz jest tak dobrze, tak spokojnie i tak... Tak naprawdę czuję, że tak jak jest teraz, tak powinno być już zawsze. Myślę, że ja i ty... Że to jest w porządku, na miejscu. Tylko boję się tego, wiesz? Boję się, bo to co jest między nami to nie tylko przyjaźń. Czasami myślę, że jesteśmy jakby jednością? Tak myślę. Kurwa, jakie to ckliwe. - zaśmiał się gorzko, a ja przełknęłam ślinę, bo co do cholery? - Nie, nie potrafię tego wytłumaczyć. Może jeszcze raz, tym razem prościej. - westchnął, odchylając głowę do tyłu, po czym ponownie na mnie spojrzał, a ja poczułam, że okropnie się boję.
- Boję się, Zayn.
- Poczułem coś do ciebie, Lydia. I to okropnie niepoprawne w obecnej sytuacji.
Moje gardło zawiązało się w supeł. Oczy zaszły łzami. A ja nie byłam w stanie stwierdzić czy to z radości, czy z żalu.
- Błagam, powiedz coś. - mocniej zacisnął palce na moich biodrach i uświadomiłam sobie, że milczę już kilka minut.
- J-ja... Ja nie wiem co powiedzieć.
Zayn jedynie przyciągnął mnie bliżej i oparł moją głowę o swój obojczyk. Cieszyłam się, że zrozumiał, że nie potrafię patrzeć mu w oczy, ale nie w złym sensie. I wtedy dotarło do mnie, że Zayn rozumie mnie bez słów:
- Powiedz mi, co czujesz względem moich słów, Kochanie. - szepnął.
- Boję się twoich słów, Zee. Boję się tego, co nadchodzi.
- Ale dlaczego się boisz?
- Bo ja też coś do ciebie poczułam...
Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku i spadła na szyję Zayna, na co od razu zareagował. Odsunął mnie od siebie i wytarł kciukiem moją twarz:
- Hej, dlaczego płaczesz?
- Bo to złe, Zayn. Czuję, że zniszczyłam ci życie...
- Lydia, to nie tak. - westchnął, przytulając mnie ponownie. - Ujmę to tak: ja też się boję i to bardzo. I kompletnie nie wiem, co teraz wyprawiam, ale w ogóle nie przeszkadzają mi nasze uczucia. Komplikują wiele rzeczy, to prawda, ale... Boże, ja się cieszę. Naprawdę się cieszę. Nie masz prawa mówić, że zniszczyłaś mi życie, bo spójrz: jestem tu i jest mi dobrze. Jestem szczęśliwy. Jestem tu z tobą, jesteśmy w tym razem, tak?
Odważyłam się spojrzeć mu w oczy:
- Więc co z tym zrobimy? Pewnie teraz namącę ci jeszcze bardziej, ale Zayn... Nie wiem co dalej. Czuję, że chcę więcej i to mnie przeraża. Chcę ciebie. Chcę tak cholernie mocno i nawet nie wiesz, jak bardzo chcę cię teraz pocałować i zakończyć tą rozmowę. I po prostu żyć dalej w tej błogiej beztrosce, ale życie jest pojebane. Ja chyba chcę być z tobą, wiesz? - moja warga zadrżała.
- Ja też chcę być z tobą, Lydia. Tylko... Kurwa, dlaczego poznaliśmy się tak późno? Zdecydowanie za późno...
Spuściłam wzrok na swoje dłonie, które splecione spoczywały na brzuchu Zayna. Łzy niebezpiecznie balansowały w kącikach moich oczu, a ja nie chciałam dać im wypłynąć. Ta chwila nie zasługiwała na łzy. Westchnęłam głośno, przygryzając wargi aż do krwi. Byłam strasznie rozbita:
- Mam pewną myśl, Zayn. - szepnęłam, a on uniósł palcami mój podbródek.
- Jaką?
- Moglibyśmy... Moglibyśmy uczynić te święta nieświadomymi.
Zayn przekrzywił głowę:
- Co to znaczy?
- To znaczy, że na czas świąt moglibyśmy zapomnieć o wszystkim. Zapomnieć o twoich święceniach, o Collinsie, o twojej rodzinie, o Seanie i Meredith, o mojej pracy, o zamieci... Możemy spędzić te święta tutaj, razem. Być ze sobą i dla siebie.
Widziałam delikatny uśmiech formujący się pod jego wąsami:
- Chcesz, żeby było jak tamtego wieczora?
Wróciłam pamięcią do nocy, w której oboje się upiliśmy i skończyliśmy w łóżku, przez co moje policzki oblała szkarłatna czerwień:
- Bardzo bym tego chciała. Wtedy byłeś całkowicie moim Zaynem... Takiego lubię najbardziej. - uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Tylko obawiam się, że teraz nie mamy alkoholu. - zaśmiał się dźwięcznie, przez co moje serce poszybowało do nieba.
- Nie chcę alkoholu, Zee. Chcę ciebie.
Nie byłam w stanie określić tego, co wyrażała jego twarz. Wzrok był pełen czegoś w rodzaju uwielbienia, a uśmiech jaki mi posłał był po postu darem od Boga. Gdybym miała taką możliwość, oprawiłabym to w ramkę i powiesiła nad łóżkiem. I temu obrazkowi powierzałabym co wieczór swoje myśli.
I w tamtej chwili nie liczyło się już nic, gdyż sytuacja między nami była czysta: Zayn czuje coś do mnie. Ja czuję coś do Zayna. Jesteśmy zamknięci w moim domu przed światem i nic poza nami się nie liczy. Dlatego nie czułam żadnych oporów, kiedy chwyciłam jego twarz w dłonie i zatopiłam się w jego ustach. To był... To był bardzo spragniony pocałunek. Włożyliśmy w niego wszystko, co ciążyło nam na sercach. Wolniejsze muśnięcia warg oddawały błogość panującą dookoła i mówiły całemu światu, że gdzieś na ziemi dwójka ludzi schowała się przed Bogiem, przed ludźmi i przed wszystkim co negatywne, żeby być dla siebie i okazać sobie odrobinę uczucia. Tylko sobie. Te namiętne, łapczywe i momentami brutalne pocałunki były pełne żaru między nami. Były jak krzyk za cały ten czas, kiedy nie mogliśmy być ze sobą tak, jak powinniśmy. Te wszystkie chwile, kiedy powinniśmy być bliżej, kiedy pragnęliśmy siebie tak mocno, ale coś w głowach ciągle mówiło, że tak nie można. Ocieranie się o siebie języków, przygryzanie warg, głośne cmoknięcia, ciche jęki, pomruki, westchnięcia... Tyle pragnienia i namiętności nagromadziło się między nami przez ten czas. Ale w końcu daliśmy się ponieść, uwolniliśmy to wszystko. I kiedy leżeliśmy nago na kanapie czując wzajemne ciepło, kiedy moje ciało przykryło jego własne, a nasze nogi splotły się razem, kiedy moja głowa leżała na jego piersi i słuchała spokojnego bicia jego serca, ja wiedziałam, że tak powinno być już zawsze. I wiedziałam też, że Zayn czuje to samo. Jedna z jego dłoni pocierała moje plecy, a druga bawiła się moimi włosami. Podniosłam na niego wzrok i uśmiechnęłam się czule dając mu do zrozumienia, że jest dobrze. W końcu jest dobrze:
- Zayn? - odezwałam się po kilku chwilach.
- Słucham, Kochanie.
Moje serce wyskoczyło z piersi.
- Herbata ci wystygła. - zaśmiałam się cicho, na co on wyjął poduszkę z pod głowy i uderzył mnie nią w tyłek.
- Wszystko psujesz, głupku. - zaśmiał się radośnie.
A ty mi wszystko wybaczysz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz