niedziela, 3 lutego 2019

XIV. Jesteś rozkoszna, kiedy jesteś pijana.

- Okay. - zmrużyłam oczy. - A gdybyś miał taki wybór: jeść tylko jedną rzecz do końca życia, jakieś jedno wybrane danie. Co by to było?
Zayn zrobił swoją typową zamyśloną minę, po czym wziął łyk herbaty i odstawił kubek na parapet przy wannie:
- Zdecydowanie skrzydełka z kurczaka w sosie BBQ. - przysunął kolana bliżej klatki piersiowej, przez co lekka fala wody zmoczyła moją szyję.
- Poważnie? Zwykły kurczak? - prychnęłam. - Masz to jeść do końca życia! Wymyśl coś lepszego.
- Kiedy ja lubię kurczaka.
- Ale wcinać go do śmierci? Dla mnie jest nudny, kiedy jem go częściej niż dwa razy w tygodniu.
- Mnie nie nudzi, okay? - uśmiechnął się lekko i chlusnął we mnie wodą, na co groźnie zmarszczyłam brwi.
Cóż, przynajmniej wydawało mi się, że wyglądam groźnie.
- No dobra, panie Ramsay. Co Ty byś wybrała?
- Sushi, to oczywiste.
Zayn odchylił głowę i zaśmiał się gardłowo, za co dostał kopniaka pod udem.
- Auć!
- I co w tym śmiesznego?
- Surowa ryba nie jest nudna, tak?
- Wiesz co? Tylko ty jesteś tutaj nudny. - wyciągnęłam się w jego stronę, żeby złożyć delikatny pocałunek na jego wargach, po czym chwyciłam go za kostki i szarpnęłam mocno, w efekcie czego
ześlizgnął się całkowicie pod wodę.
Zaczęłam się potwornie głośno śmiać widząc, jak panicznie szamocze się pod wodą i po dwóch sekundach się z niej wynurza:
- Chyba całkiem zwariowałaś! - krzyknął ewidentnie wkurzony, lecz kiedy spojrzeliśmy sobie w oczy jego wzrok złagodniał, a on sam owinął ręce wokół mojej talii i przytulił się do mnie. - Kiedyś mnie zabijesz.
- Powybijamy się nawzajem. - uśmiechnęłam się lekko.
- Co racja. - odchylił się, żeby na mnie popatrzeć. - To racja. - położył dłonie na czubku mojej głowy i wcisnął mnie pod taflę wody, na co nie zdążyłam się przygotować i woda dostała się do mojego nosa.
- Zayn! - krzyknęłam kaszląc i opluwając się przy okazji.
- Karma, Słońce. - zaśmiał się delikatnie, podając mi ręcznik. - Swoją drogą; to było obrzydliwe.

Był 28 grudnia, śnieg w końcu przestał padać. Drogi jednak wciąż były nieprzejezdne, a my nadal byliśmy zamknięci w mieszkaniu Meredith. Zayn już wiedział o wyjeździe na Bora Bora i wiedziałam, że nie był zachwycony moim pomysłem. Bał się, widziałam to po nim. Bał się ucieczki ze mną, bał się konsekwencji, bał się wszystkiego, co mogło się stać. Ale to miał być nasz czas, tak? Przygotowałam się na to mentalnie i nie zamierzałam odpuścić.
Tego wieczora zamierzaliśmy wyruszyć. Torba Zayna była spakowana w zasadzie odkąd do mnie przyszedł, mój plecak również stał przygotowany w kącie salonu. Tymczasem my beztrosko leżeliśmy w wannie i rozmawialiśmy o głupotach. Uwielbiałam to w naszej relacji. Mimo oczywistych rzeczy, które działy się między nami, my dalej potrafiliśmy się z tego śmiać i żyć ponad wszystkim. Jakby to nas nie dotyczyło.
Pokochałam Zayna. Byłam tego pewna jak własnej śmierci. Zayn z kolei potrzebował miłości, choć nie wiem czy czuł względem mnie to samo. Wiedziałam, że coś czuł, ale nie wiedziałam ile mocy miało to w sobie. Mówiąc szczerze; nie chciałam wiedzieć. W końcu ja też mam prawo do strachu...
Tamtego dnia, kiedy Zayn niemal rozpaczliwie poprosił mnie bym sprawiła, że poczuje się kochany, włożyłam w to całe serce. Kochaliśmy się długo i namiętnie, skradając sobie spragnione pocałunki i tworząc dookoła niemal magiczny nastrój. Nie było to zwykłe pieprzenie, jak każdy kolejny raz. Tamta chwila była na swój sposób wyjątkowa i sprawiała, że chciałam unieść się nad ziemią i wykrzyczeć do niego z góry, żeby odleciał ze mną i zapomniał o wszystkim, co przyziemne. To nie była kwestia ciał, a raczej dwóch dusz, które swawolnie uleciały i zaciągnęły się w najpiękniejsze zakamarki umysłów.
Zbliżała się godzina 17, na zewnątrz było już kompletnie ciemno. Zayn akurat ubierał swoje buty, a ja biegałam po mieszkaniu i sprawdzałam czy wszystkie urządzenia są odłączone od prądu, który włączyli dwa dni wcześniej. Po upewnieniu się, że żadna świąteczna lampka nie spali mieszkania, zeszłam do ubranego już Zayna:
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - poprawił szalik.
- Jak niczego na świecie. - uśmiechnęłam się przebiegle, naciągając czapkę na uszy. - Myślę z resztą, że to najlepszy pomysł w moim życiu. Więc tego nie spierdolmy, dobra?
- Jesteś wariatką, Li. - zaśmiał się lekko, całując moją skroń. - No to w drogę.

Tak naprawdę jedynym motywem, dla którego postanowiliśmy wyruszyć po zmroku był fakt, że ksiądz Collins wciąż był w kościele, a nie chcieliśmy zostać zauważeni. Kiedy przechodziliśmy obok jego "rewiru" widzieliśmy, że światło na plebani jest włączone, a sylwetka proboszcza kręciła się przy kuchennym zlewie (Zayn powiedział mi, że to okno od kuchni). Poza tym nie mieliśmy planu. Liczyliśmy na jakiegoś wariata ze spychaczem, który podrzuci nas choć nieco bliżej Londynu, a później jakoś byśmy sobie poradzili. Lot mieliśmy dokładnie za dwadzieścia cztery godziny i musieliśmy dać radę.
Jak wielkim zaskoczeniem był fakt, że kiedy tylko wyszliśmy z lasu, w którym znajdował się dom Meredith, zobaczyliśmy czarną, odśnieżoną drogę. Okazało się, że tylko o naszym kawałku świata zapomniano. Popatrzyliśmy na siebie zdziwieni i uzgodniliśmy, że spróbujemy złapać stopa, jednak po kilkunastu minutach i trzech nieudanych próbach Zayn doznał olśnienia:
- Li... - westchnął, mocno zaciskając oczy.
- Co jest? - potarłam dłonie, które wręcz zamarzały z zimna.
Być może moglibyśmy to lepiej zaplanować.
- Wiesz, że jestem idiotą, prawda?
- Coś tam zauważyłam. - zaśmiałam się lekko. - A o co chodzi tym razem?
- Bo... - potarł swój kark. - Ja przecież zaparkowałem samochód przy piekarni.

Oczywiście Zayn zostawił klucze w naszym domu, więc musieliśmy po nie wrócić, a sam samochód wymagał odśnieżania przez dobrą godzinę. Byłam jednak szczęśliwa, że udało nam się znaleźć jakąś drogę i ostatecznie siedzieliśmy ramię w ramię w cieplutkim samochodzie przy cichych dźwiękach muzyki.
Droga zajęła nam dobre trzy godziny, ponieważ warunki pogodowe wciąż nie były najlepsze. Zatrzymaliśmy się w motelu niedaleko Londynu, żeby nieco odpocząć i zaplanować parę rzeczy. Czekało na nas spędzenie około trzydziestu godzin w samolocie, w związku z czym bylibyśmy na miejscu dokładnie na Sylwestra (Bogu dzięki za strefy czasowe).

Jak się później okazało; Zayn nienawidzi latać samolotami. Przez cały lot każdy najdrobniejszy hałas był dla niego alarmem o zbliżającej się tragedii, przez co stewardessy miały prawdopodobnie 3 razy więcej pracy niż zwykle, gdyż co chwilę musiały go zapewniać, że "to był tylko dźwięk drzwi do toalety". Dodatkowo przytłoczył go lot helikopterem bez drzwi z lotniska w Papeete na samą wyspę Bora Bora:
- Lydia, nie żartuję. Zostaję tu na zawsze. - zaplótł ręce na piersi i próbował zgrywać twardziela, podczas gdy kilka minut wcześniej całował ziemię. - Zbiję sobie jakiś szałas z desek i liści, będę łowił ryby i "jadł sushi do końca życia", ale na pewno więcej nie wejdę do tej maszyny śmierci.
- Obawiam się, że będziesz musiał, Zaynee. - zaśmiałam się delikatnie, ciągnąc go za ręce. - Chodź, chcę już zobaczyć tą wyspę!
- Oh tak, musimy ją obejrzeć. Muszę znaleźć sobie jakąś skromną działeczkę na przyszłe życie.
- Zyskujesz tytuł Królowej Dramatu, wiesz?
- Znajdę jakieś canoe i tym spróbuję wrócić do domu.
- Zayn! - jęknęłam. - Chodźmy odłożyć bagaże i pozwiedzamy troszkę.
- Skąd masz w sobie tyle energii? Jest jakaś... - spojrzał na wyświetlacz. - 6 rano. Lecieliśmy dobre trzydzieści godzin.
- Większość czasu przespałam.
- To wspaniale! - wyrzucił ręce w powietrze. - Jednak kiedy niektórzy sobie smacznie spali, inni musieli czuwać i czekać na śmierć, która latała sobie w powietrzu jak jakiś pieprzony komar. Zrobisz jak chcesz, Lydia, ja idę się przespać.
Zmarszczyłam brwi.
- Co cię ugryzło?
- Nic mnie nie ugryzło. Po prostu jestem wyczerpany i chcę odpocząć.
- A ja myślę, że dostałeś jakiegoś "męskiego okresu" i musisz się wychillować, co?
Zayn już się nie odezwał, tylko wgapiał się we mnie tępo. Stwierdziłam, że nie będę się już z nim kłócić, po czym wezwałam taksówkę, która zawiozła nas na wybraną plażę.
Na miejscu przywitał nas przemiły Polinezyjczyk Kāne, który opowiedział nam co nieco o wyspie, pokazał gdzie możemy coś zjeść, gdzie najlepiej wpaść na drinki, a na końcu zaprowadził nas do naszego domku na wodzie. Miejsce było lepsze, niż mogłam to sobie wyobrazić. Woda była tak czysta, że mogłam dokładnie widzieć dno oceanu. Podłoga w całym domu była przeszklona i ukazywała różnorakie gatunki ryb pływające tuż pod naszymi stopami. Wnętrze było bardzo jasne i przytulne, choć miejsca nie było zbyt wiele. Ale wystarczająco, jak na naszą dwójkę. Meble w środku wykonane były w większości z jasnego drewna, na podłogach znajdowały się ciepłe dywaniki, ściany zdobiły rysunki roślin... Było jak w bajce. Widziałam, że Zaynowi również się to podoba, bo szczerzyliśmy się do siebie jak idioci:
- W razie gdybyście czegoś potrzebowali; będę na plaży. - Kāne uśmiechnął się do nas promiennie i zniknął za drzwiami.
Popatrzyłam na Zayna z nieukrywaną radością i z cichym piskiem wskoczyłam mu na ramiona. Okręcił nas w miejscu kilka razy i po prostu... Byliśmy szczęśliwi. Kiedy tak przeczesywałam jego włosy palcami i patrzyłam mu w te piękne, lśniące oczy wiedziałam, że jestem na miejscu. Idealne miejsce, idealna pogoda, idealny nastrój, idealny mężczyzna obok. Pochyliłam się lekko, żeby go pocałować, ale oboje uśmiechaliśmy się tak szeroko, że jedynie zderzyliśmy się zębami, nie mogąc połączyć ze sobą warg. Zayn zaniósł mnie do sypialni i delikatnie położył mnie na plecach, a sam ułożył się obok. Łóżko wyglądało na wygodniejsze niż było w rzeczywistości, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało:
- Jest nieziemsko. - Zayn westchnął, splatając dłonie pod swoją głową.
- Prawda? - spojrzałam na niego pod ukosem. - Już nie mogę się doczekać, aż pójdziemy popływać. Albo wybierzemy się w góry. Albo...
- Shh... - dłoń Zayna znalazła się na moich ustach i wtedy zobaczyłam, że jego powieki są przymknięte. - A ja nie mogę się doczekać, aż zrobimy sobie drzemkę.
- Naprawdę chcesz teraz spać? - odwróciłam się na brzuch i uniosłam się na łokciach, ale już nie usłyszałam odpowiedzi.
Przyznam, że nie podobał mi się nastrój Zayna. Wiedziałam, że nie był przekonany co do tej wyprawy, w dodatku lot samolotem był dla niego koszmarem. Zaczęłam się zastanawiać co zrobić, żeby poprawić mu humor, a pozwolenie mu spać absolutnie nie wchodziło w grę. Z przebiegłym uśmiechem na ustach osunęłam się nieco w dół i zabrałam się za rozpinanie rozporka Zayna:
- Co robisz, Skarbie? - mruknął cicho.
- Shh, śpij. - szepnęłam w jego stronę i z trudem pociągnęłam jego spodnie wraz z bokserkami do połowy jego ud.
- Cokolwiek kombinujesz; nie ma szans. Jestem kurewsko zmęczony.
- Przecież nic nie robię. - uśmiechnęłam się pod nosem i wzięłam jego miękkiego penisa do ręki.
- Nic z tego nie będzie. - mruknął nieco ciężej.
Już wiedziałam, że czuje.
- Możesz spokojnie spać, ja znajdę sobie jakieś zajęcie. - cmoknęłam główkę jego członka i poczułam, jak delikatnie zadrżał w mojej dłoni.
- Dobranoc. - sapnął cicho.
- Dobranoc. - uśmiechnęłam się szeroko i wzięłam go do ust.
Widziałam, jak ścięgna na jego szyi się napinają, ale on sam nie wykonał żadnego ruchu. Polizałam go od podstawy w górę i schowałam końcówkę między wargami, żeby lekko ją zassać. Usłyszałam, jak wciąga powietrze przez zaciśnięte wargi, a jego klatka piersiowa zaczęła wyraźniej się unosić i opadać. Umościłam się wygodnie między jego nogami, przerzucając ramiona przez jego uda. Lewą dłoń wczepiłam w jego biodro, żeby zapewnić sobie stabilizację, palcami prawej ręki masowałam podstawę jego penisa, po chwili przenosząc ją na jego jądra. Ścisnęłam je lekko, jednocześnie zasysając jego główkę mocniej. Uda Zayna wyraźnie zadrżały, a ja poczułam, jak on sam rośnie i twardnieje w moich ustach.
Czuje.
Uniosłam wzrok na jego twarz i zobaczyłam, że przypatruje mi się z rozchylonymi wargami. Popatrzył na moment w górę, żeby zlokalizować jakąś poduszkę, po czym chwycił jedną z tych twardszych i podłożył ją sobie pod głowę, żeby lepiej mi się przyglądać z tym swoim leniwym, a jednocześnie chytrym uśmieszkiem. Bezczelny.
Ponownie splótł ręce pod swoją głową i zamglonym wzrokiem obserwował moje poczynania. Poczułam się nieco skrępowana jego wzrokiem, bo na litość boską, robiłam loda pierwszy raz w życiu. Wyjęłam jego penisa z pomiędzy swoich warg i wytarłam wierzchem dłoni ślinę, która zgromadziła się w kąciku moich ust:
- Miałeś spać. - wzruszyłam niewinnie ramionami.
- Nie drocz się ze mną. - zawadiacko uniósł brew.
- Nie zamierzam. - uniosłam się na swoich kolanach, po czym pociągnęłam za rąbek swojej koszulki i przeciągnęłam ją przez moje ciało.
Przełożyłam nogi po obu stronach jego ciała tak, że klęczałam tuż nad jego twardym członkiem. Wzrok Zayna pociemniał, kiedy przeciągałam materiał między palcami, żeby w końcu zarzucić go na jego głowę. Mężczyzna zaśmiał się delikatnie, po czym zabrał koszulkę ze swojej twarzy i uniósł się na łokciach, żeby znaleźć się na równi z linią moich piersi. Sięgnął dłońmi do zapięcia mojego stanika i rozprawił się z nim po kilku sekundach. Położył dłonie pod moim biustem i kciukami delikatnie pocierał moje sutki, przez co poczułam się wilgotna:
- Miałeś spać. - powtórzyłam czując, że powietrze wokół gęstnieje.
- Miałaś się ze mną nie droczyć. - polizał jeden z moich sutków, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
- Było mi po prostu gorąco.
- Dlatego włożyłaś mojego kutasa do ust? - parsknął śmiechem.
- Cóż... - czułam, że się czerwienię. - To było zanim powiedziałeś, że mam się z tobą nie droczyć.
- Cóż. W takim razie dobranoc. - położył się z powrotem i przymknął powieki, ale na jego ustach wciąż majaczył uśmiech.
Ponownie osunęłam się w dół, przy okazji ocierając piersiami o jego członka, po czym wzięłam go do ręki i zaczęłam pocierać go w górę i w dół:
- Hej, co jest? - Zayn ponownie spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem.
Przez kąt, pod którym musiał na mnie patrzeć, pod jego brodą uformował się podbródek. Z uśmiechem wściubiłam w niego palec, na co Zayn automatycznie wyprostował szyję:
- A co ma być?
- Miałaś się ze mną nie droczyć.
- Przecież nic nie robię. - ucałowałam główkę jego penisa.
- Nic?
- Jedynie kończę to, co zaczęłam. - uniosłam brwi, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Uniosłam się jeszcze na moment, kiedy zorientowałam się, że moje włosy mogą mi odrobinę przeszkadzać. Szybko związałam je w wysoki kucyk i ponownie zanurzyłam jego męskość w swoich wargach. Ciche pomruki, które z siebie wydawał pozwoliły mi myśleć, że robię to dobrze. Chciałam spróbować czegoś nowego, dlatego zrobiłam kółeczko językiem dookoła jego główki, przez co Zayn zaczął się niespokojnie wiercić. Powtórzyłam czynność, jednocześnie zaciskając palce na jego jądrach, na co mężczyzna szarpnął biodrami i warknął, odchylając głowę do tyłu. Spróbowałam wziąć go głębiej kilka razy, aż w końcu poczułam, jak dotyka ścianek mojego gardła, co nie było zbyt przyjemne. Jednak w tym momencie Zayn chwycił mnie za kucyk i docisnął moją głowę na tyle mocno, żebym zakrztusiła się jego penisem. Moje oczy zaszły łzami i zakasłałam wciąż mając go w środku. Szybko odsunęłam głowę i zobaczyłam, że Zayn mocno zaciska powieki, a jego oddech jest mocno postrzępiony:
- Przepraszam. - sapnął ciężko. - To było... Kureswko dobre.
- Pozwól, że dziś ja zdecyduję, co dla ciebie dobre.
- Naturalnie, Pani. - głośno przełknął ślinę z podniecenia.
Uniosłam się na kolanach i wyszarpnęłam pasek ze szlufek jego spodni, po czym chwyciłam jego dłonie i zacisnęłam na nich pas. Nie wiedziałam jeszcze gdzie je przymocuję, gdyż łóżko nie miało odpowiedniego do takich celów wezgłowia, ale zauważyłam, że tuż nad nim wisi obrazek. Zayn z zaciekawieniem obserwował moje działania, ja w tym czasie zdjęłam rysunek ze ściany i z uśmiechem zauważyłam, że był on zawieszony na wkręconym haczyku. Przełożyłam go przez jedną z dziurek w pasku i szarpnęłam na próbę. Powinno wytrzymać.:
- Dobra, to robi się ultra gorące. - wydyszał.
- Dopiero teraz? - uniosłam brew i pocałowałam jego skrępowane nadgarstki. - Wszystko robię dobrze?
- Robisz to idealnie, Skarbie.
Uśmiechnęłam się drapieżnie i wróciłam do swoich zajęć.
Ponownie wzięłam go do ust i starałam się sięgnąć jak najdalej, jednak tym razem trzymałam dłonie na biodrach Zayna, żeby znów mnie nie zaskoczył. Przyspieszyłam swoje ruchy, kiedy usłyszałam, że mężczyzna oddycha coraz ciężej, a z jego ust wydobywały się mrukliwe jęki. Boże, to zdecydowanie mnie podniecało. Chwyciłam jego podstawę w jedną dłoń, a drugą masowałam i ściskałam jego jądra. Moje palce wychodziły na przeciw ruchom moich warg coraz szybciej i szybciej:
- Za chwilę dojdę, Lydia. - sapnął ciężko.
Chciałam spróbować, jak smakuje, dlatego nie wyjęłam go z ust, a umieściłam w nich jedynie jego główkę, pracując dookoła niej językiem. Moja dłoń wciąż mocno pompowała jego penisa, palce drugiej ręki masowały jego jądra, a sam Zayn wił się pode mną z rozkoszy. Byłam z siebie niezwykle dumna, ponieważ to ja sprawiłam, że się tak czuł:
- Lydia... - jęknął gardłowo w momencie, w którym jego penis wystrzelił wewnątrz moich ust. Poczułam, jak ciepła gorzkawa ciecz oblepia mój język, a ciałem mężczyzny wstrząsa orgazm. Otworzyłam oczy i nie mogłam nadziwić się temu, jak piękny był w tej chwili; jego włosy były wspaniałym bałaganem, usta były wilgotne i rozchylone, oczy zaciśnięte z przyjemności, mięśnie brzucha mocno zarysowane pod koszulką... Był wykończony:
- Muszę przyznać. - wydyszał. - To było coś.
- Co takiego? - niewinnie wydęłam błyszczące od spermy wargi.
Wytarłam ją kciukiem i zassałam swój palec pod czujnym okiem Zayna:
- Czy wszystko co robisz musi być tak cholernie seksowne? Niemal obsceniczne?
- Mogę zacząć teraz bekać, jeśli taka wersja mnie ci przeszkadza. - zaśmiałam się rozwiązując jego ręce, na których powstał czerwony ślad.
- Jestem w takim stanie, że nawet twoje bekanie mogłoby mnie podniecić. - uśmiechnął się szeroko i całkowicie zdjął swoje spodnie, po czym pozbył się również koszulki i wskoczył pod kołdrę. - Dołączysz do mnie?
- Nadal zamierzasz spać? - jęknęłam, odchylając głowę do tyłu.
- Czego się spodziewałaś, Li? Wyssałaś ze mnie całą energię. Dosłownie! - zaśmiał się gardłowo, na co prychnęłam, kręcąc głową.
- Jesteś taki głupi, Zaynee.
- Cały Twój. - znowu splótł ręce pod głową i przyglądał mi się z dołu. - A teraz się rozbieraj i chodź tu do mnie, może jeszcze coś zdziałamy.

Zayn spał do godziny 19, a ja w tym czasie wypakowałam nasze walizki, zrobiłam coś do jedzenia i nawet wyszłam na chwilę na plażę, żeby zorientować się czy odbędzie się tam jakaś sylwestrowa impreza. Kāne poinformował mnie, żebyśmy wpadli do baru z drinkami o 20, a o północy cała wyspa wypuści lampiony do nieba. Zayn musiał to zobaczyć.
Wróciłam do naszego domku, gdzie mężczyzna siedział nieco zdezorientowany na łóżku:
- Dobry wieczór, Śpiochu.
- Która jest godzina? - opadł na poduszki i zamknął oczy.
- 19. Wyspałeś się?
- Ani trochę. - mruknął, uchylając jedno oko. - Mogę przespać Nowy Rok?
- Tylko spróbuj. Wtedy zobaczysz, co ci zrobię. - uniosłam brwi, splatając ręce na piersi.
Zayn zmarszczył czoło:
- Teraz już nie wiem kiedy mi grozisz, a kiedy chcesz mnie podniecić. - uniósł kołdrę i spojrzał na swoje krocze. - Jednak podnieciłaś.
- Nic z tego, ziomuś, dziś idziemy na imprezę.
Mężczyzna jęknął żałośnie, przez co zaśmiałam się, jednocześnie wybierając coś z szafy.
- A nie możemy zrobić sobie takiego leniwego Sylwestra? Weźmiemy wino, odpalimy jakiś film, spędzimy razem trochę czasu..
- Ojej, Zayn. - przesadnie mrugając, chwyciłam się za serce. - To brzmi jak... - teatralnie zaczęłam rozglądać się dookoła w poszukiwaniu najlepszej odpowiedzi. - To brzmi jak ostatni tydzień w domu Meredith. Nie bądź kluchą, tylko załóż coś fajnego i chodźmy się dobrze "zrobić".

Po wysłuchaniu setek narzekań ze strony Zayna i po małej sprzeczce, w której oznajmiłam mu, że może sobie zostać, a ja jakoś sobie poradzę, w końcu udało nam się wspólnie wyjść do plażowego baru. Zayn postawił na zwykły czarny T-shirt, ciemne dopasowane jeansy i vansy typu old skool. Ja wybrałam dla siebie czarną beanie, okulary lennonki, szerokie jeansowe shorty z wysokim stanem, luźną białą bokserkę z kieszonką z lewej strony, siatkowy stanik z iksami zakrywającymi sutki oraz czarne trampki za kostkę. Wyglądaliśmy trochę jak para badassów. Całkiem to fajne.
Będąc na miejscu wypiliśmy kilka shotów dla rozluźnienia. Poznaliśmy grupę Brytyjczyków, którzy przylecieli tam poimprezować oraz parę Francuzów, którzy mieszkali tam na stałe. Ludzie byli niezwykle serdeczni i sprawili, że czuliśmy się tam jak u siebie. W rytmie soulowych kawałków powoli sączyliśmy drinka za drinkiem, aż w końcu Zayn chwycił mnie za biodra i popchnął w stronę parkietu. Przecisnęliśmy się przez kilkanaście ciał, aż w końcu znaleźliśmy się w samym środku tego kotła. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam jak pięknie tam było: plac baru był ogrodzony lampkami w kształcie żarówek, co kilka metrów rozstawione były wysokie pochodnie, których ciepłe światło padało na radosne, lekko pijane twarze ludzi. Niebo nad nami było całkowicie jasne od gwiazd, mimo tak później pory.  Za moimi plecami był bar chowający się pod słomianym dachem, ozdobiony kolorowymi świecidełkami jak choinka. Przede mną stał Zayn. Uśmiechał się do mnie, jego wzrok był lekko zamglony, ale wciąż szczęśliwy. Pochylił się, żeby pocałować moją szyję, po czym ułożył dłonie na moich biodrach i razem kołysaliśmy się w rytmie piosenki Redbone. Do północy została godzina, Kāne wcześniej przyniósł nam jeden lampion, ponieważ jako jedyni byliśmy nieprzygotowani:
- Zrobimy dziś parę głupot, Li?
- Co masz na myśli? - zachichotałam nieco wstawiona.
Zdjęłam swoje okulary z nosa i założyłam je Zaynowi. Nawet w nich wyglądał seksownie.
- Keith mówi, że załatwił na dziś trochę zioła.
- Będziemy palić skręty? - zarzuciłam ręce na szyję mężczyzny i głęboko zaciągnęłam się jego zapachem.
- A będziemy? - zaśmiał się dźwięcznie.
- A będziemy? - powtórzyłam czując, jak alkohol uderza w moją potylicę.
- Jesteś rozkoszna, kiedy jesteś pijana.
- Ty jesteś rozkoszny. Po prostu. Cały czas. - zaczęłam cmokać go w usta po każdym zdaniu.
Zayn jedynie zachichotał, po czym podniósł mnie do góry i przerzucił sobie przez ramię, jak worek ziemniaków.
- Narzygam ci na plecy, Panie Rozkoszniaczku. - zakomunikowałam, klepiąc go po pośladkach.
- Lydia w to wchodzi! - zawołał Zayn i widziałam tylko, że kierujemy się w stronę morza.
Postawił mnie nagle na miękkim piasku, przez co upadłam na pośladki i zaczęłam się potwornie śmiać. Zayn zawisł nade mną i ucałował moje usta, po czym wszyscy dołączyli do nas i ostatecznie siedzieliśmy w kółku. Ryan wpadł na pomysł, żeby rozpalić ognisko, na co wszyscy radośnie przytaknęli. Zayn wraz z kilkoma chłopakami z Anglii udali się po drewno, ja natomiast zostałam z André i Vincentem, którzy mieszkali parę kilometrów dalej. Postanowiliśmy znaleźć jakiś patyk i załatwić ogień z pochodni przy barze, co ostatecznie nie okazało się być najmądrzejszym pomysłem w tamtej chwili, ponieważ kawałek żaru z pochodni poleciał na Vincenta i przypalił jego koszulkę, ale jemu samemu nic się nie stało. Dostarczyliśmy ogień na stosik drewna , obłożyliśmy go dookoła kamieniami znalezionymi na plaży i w końcu usiedliśmy dookoła, żeby móc podzielić się skrętami przyniesionymi przez Keitha.
Wieczór nie mógł być lepszy. Leżałam na plecach przy samym brzegu morza, z Zaynem tuż obok. Czekaliśmy na fale, które przykrywały nasze ciała jak ciepły kocyk (pomijając fakt, że w nocy woda była lodowata), podczas gdy nasi znajomi skakali dookoła ognia śpiewając szanty albo piosenkę z czołówki Spongeboba:
- Chciałbym, żeby te fale mnie zabrały. - zaśmiał się Zayn.
- Tak? I co wtedy?
- Wtedy nauczyłbym się żyć z rybami. Wykształciłbym w sobie skrzela, płetwy, może mój własny kształt zrobiłby się bardziej opływowy. Mógłbym napęcznieć od wody, nie? Zacząłbym składać ikrę, łączył się w ławice z innymi pływającymi Zaynami... A na końcu złowiłby mnie jakiś zjeb i sprzedał Collinsowi na targu w Ashingdon.
- Byłbyś dobrym śledziem, Zayn. - pogłaskałam go po włosach, kiedy kolejna fala porwała moją beanie. - Ratuj ją! Ratuj ją szybko! - krzyknęłam dusząc się śmiechem.
Zayn zerwał się na równe nogi i wskoczył do wody za moją czapką. Zobaczyłam, jak trzymając ją w zębach próbuje wyczołgać się z wody, mając ręce "przyklejone" do boków ciała:
- Byłbyś szprotką. Tresowaną szprotką. - odebrałam od niego czapkę i wciągnęłam ją z powrotem na głowę.
- Zayn! Lydia! Została minuta! - krzyknął André.
Zayn ponownie wstał z prędkością błyskawicy, po czym chwycił moją dłoń i podnosząc mnie do góry znowu przerzucił mnie przez swoje ramię. Podbiegliśmy do baru odebrać nasz lampion, a następnie wszyscy ustawili się wzdłuż brzegu morza. Zayn chichocząc jak głupek próbował odpalić lampion zamoczoną zapalniczką, aż w końcu Kāne się nad nami zlitował i odpalił go swoimi zapałkami:
- Masz już jakieś życzenie? - zapytałam, spoglądając przez ramię na przyklejonego do moich pleców Zayna.
Narkotyk powoli opuszczał mój organizm, alkohol też zaczynał ze mnie wyparowywać i dopiero teraz czułam, że jest zimniej niż mi się wydawało.
- Coś tam sobie wymyśliłem. - uśmiechnął się tajemniczo, po czym cmoknął mnie w czubek głowy, przez co woda z mojej beanie rozlała się po moim czole.
10...
9...
8...
7...
6...
5...
4...
3...
2...
1...
- Szczęśliwego Nowego Roku! - wykrzyknęliśmy wszyscy razem, po czym Zayn chwycił lampion razem ze mną i unosząc go do góry, jednocześnie go puściliśmy.
Były ich setki, jak nie tysiące. Wyspa zaświeciła jasnym blaskiem, jakby słońce znalazło się tuż nad ziemią. Patrzyliśmy na to jak zahipnotyzowani, w myślach wypowiadając swoje marzenia, mocno zaciskając kciuki, jakby to miało spotęgować moc tamtego wieczoru. Odwróciłam się przodem do Zayna i patrząc na niego z dołu widziałam jego twarz na tle tych wszystkich świateł... Wyglądał jak cud. Był cudem. Był moim własnym cudem, który miałam przy sobie tu i teraz. Przytuliłam go mocno, całując jego klatkę piersiową, po czym chwyciłam go za szyję i przyciągnęłam go do noworocznego pocałunku. Nie był idealny, mogę nawet powiedzieć, że był dosyć niedbały, ponieważ dookoła było pełno bawiących się ludzi, którzy tańczyli obok nas, skakali, śpiewali i po prostu cieszyli się chwilą. Ale ten pocałunek na pewno był specjalny i niezwykle ważny dla mnie. Był dla mnie swego rodzaju obietnicą, ale jeszcze wtedy nie wiedziałam, czego mogła dotyczyć.
Ludzie zaczęli się rozchodzić koło 3 w nocy. Naszych znajomych nie było już dawno, ponieważ imprezę przenieśli do mieszkania Vincenta. Plaża powoli pustoszała, jedynie ja i Zayn nie planowaliśmy się jeszcze nigdzie wybierać:
- Czego sobie życzyłeś? - zapytałam, leżąc na jego udach i bawiąc się palcami jego prawej ręki.
Zayn patrzył w gwiazdy zamyślony, przeplatając między palcami moje zlepione piachem i słoną wodą włosy. Z niego już też wszystko zeszło i teraz mogliśmy spokojnie porozmawiać:
- Nie mogę ci powiedzieć, bo się nie spełni.
- Zaynee, one i tak nigdy się nie spełniają. - westchnęłam. - No dalej, ja ci powiem czego sobie życzyłam.
- Wolałbym jednak, żeby się spełniło. - uśmiechnął się leniwie w moim kierunku.
- Wiem, że to nierealne... Ale życzyłam sobie, żeby dzisiejszy dzień trwał już zawsze. Żeby ten nasz wyjazd już nigdy się nie skończył. Zostalibyśmy w naszym domku z czterema parami skarpetek, nie musiałbyś więcej wsiadać do samolotu... - oboje zaśmialiśmy się.
- To naprawdę piękne życzenie, Lydia. Dziękuję, że o mnie pamiętasz. - mruknął leniwie.
- No to teraz powiedz mi, czego ty sobie życzyłeś.
- Nie wiem czy to dobry pomysł. - westchnął.
- Ej, umowa to umowa. Znasz moje życzenie, teraz twoja kolej.
Usłyszałam, jak Zayn głośno przełknął ślinę, przez co zmarszczyłam czoło. Denerwuje się?
- Życzyłem sobie... Życzyłem sobie, żebyś pokochała mnie tak mocno, jak ja kocham ciebie.

Następnego dnia obudziłam się dosłownie bez głosu. Byłam kompletnie chora i mentalnie tłukłam się za to po dupie, bo sama to sobie zrobiłam. W mokrej czapce spędziłam cały wieczór, poza tym bawiłam się w jakąś pieprzoną syrenkę czekającą na przypływ. Mimo tego nie chciałam, żeby choroba zepsuła mi wyjazd. W dodatku bardzo pomocny był Zayn, który od razu udał się do Kāne po jakieś leki i po prostu się mną zaopiekował.
Jego wyznanie tamtej nocy ogromnie mnie zaskoczyło. Jednak nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Wciąż bałam się rozmów na ten temat, ponieważ oboje wiedzieliśmy dokąd to zmierza. Zayn nie zrezygnuje ze święceń, a ja nie zamierzam stawać mu na drodze. To jego decyzja. I chociaż wiedziałam, że kocham go nad życie, to jednak zdrowy rozsądek musiał stanąć nieco wyżej niż uczucia. Tak po prostu trzeba było zrobić.
Pomieszkiwaliśmy na Bora Bora przez kolejne 5 dni. Zdążyłam się nieco wykurować, jednak Zayn i tak niechętnie zgadzał się na moje wyprawy. Udało mi się wyciągnąć go na wycieczkę w góry, oglądanie żółwi w rezerwacie,  raz nawet namówiłam go na nurkowanie, czemu sprzeciwiał się najbardziej, ponieważ nie chciał, żebym znowu wchodziła do zimnej wody. Jednak chciałam wykorzystać ten wyjazd w stu procentach.
Zachowywaliśmy się tak, jakby wypowiedzenie tych szczególnych słów w tą sylwestrowo - nowo roczną noc nie miało miejsca. Obudziliśmy się następnego dnia z uśmiechami, wspólnie zjedliśmy śniadanie, rozmawialiśmy jak gdyby nigdy nic. Zapomnieliśmy o tym, jak niespokojna była to noc. Zapomnieliśmy o łzach, którym udało się wypłynąć i o bólu, który przeszył nasze serca, kiedy myśl o rzeczywistości czekającej w Anglii wróciła na ułamek sekundy. W końcu zapomnieliśmy też o tym, że Zayn zostanie księdzem, a ja zostanę sama z ciotką. Zapomnieliśmy o wszystkim, nie myśląc o konsekwencjach. I choć dookoła otaczał nas istny raj, te ostatnie chwile ciągnęły za sobą cień smutku, którego żadne z nas nie miało odwagi wyciągnąć.

Jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy.
Tak samo przyszedł 5 stycznia, dzień wyjazdu. Siedziałam na mostku przy naszym domku i moczyłam stopy w chłodnej wodzie, popijając wódkę z tonikiem:
- Znowu się przeziębisz, Skarbie. - Zayn otoczył moje ramiona kocem.
- Dzięki. - odpowiedziałam, uśmiechając się słabo.
Mężczyzna wziął ode mnie szklankę i wziął łyk.
- Nie pij tego, mogę jeszcze zarażać...
- Wytrzymałem tyle dni, jeden łyk mi nie zaszkodzi. - pocałował moje ramię. - Musimy się zbierać.
- Nie chcę. - szepnęłam niemal piskliwie.
- Ja też nie chcę... - westchnął ciężko. - Moglibyśmy kupić ten domek i zostać tu na zawsze, prawda?
- Wiesz, że moglibyśmy. - podniosłam na niego wzrok i przełknęłam gulę, która momentalnie utworzyła się w moim gardle.
Wywaliłam to.
- To nie takie proste, Lydia.
- Masz rację. - wylałam zawartość szklanki do wody. - Trzeba się zbierać.
- Lydia... - zamknęłam za sobą drzwi.

Kiedy siedzieliśmy w samolocie, Zayn był dziwnie spokojny. Wiedziałam, że robi to ze względu na mnie, ponieważ nie chciał dalszych kłótni. Wiedziałam, że wewnątrz jest przerażony. Z resztą jego szczęka była zaciśnięta tak mocno, że żyły na jego szyi w każdej chwili mogły pęknąć. Nie chciałam, żeby się bał. Nie w tych ostatnich chwilach, kiedy możemy być po prostu sobą.
Widziałam, jak mocno ściśnięte dłonie ma pomiędzy swoimi kolanami; jego knykcie były w zasadzie białe. Wysunęłam rękę w jego stronę, żeby mógł ją chwycić. Zayn popatrzył na nią nieco skonsternowany, ale po kilku sekundach niepewnie wsunął w nią swoją własną. Potarłam wierzch jego dłoni kciukiem i uśmiechnęłam się do niego lekko. Widziałam, że powoli się odpręża. Odpięłam swój pas i przerzuciłam jego ramię wokół mojego tułowia, żeby móc wtulić się w jego bok:
- Na miłość Boską, Li. Zapnij ten cholerny pas.
- Shh. - przytknęłam palec do swoich ust. - Nie potrzebuję go.
- Tak, potrzebujesz. - jego dolna warga zaczęła drżeć. - Lydia, proszę, posłuchaj mnie. Chociaż przy starcie.
- Proszę pani. - odezwała się stewardessa stojąca obok mnie. - Proszę o zapięcie pasów, samolot za chwilę startuje.
Zignorowałam ją i mocniej wtuliłam się w bok Zayna.
- Lydia...
- Mam ciebie, Zayn. Teraz to ty mnie chronisz. - spojrzałam na niego, a w jego oczach zamajaczyło coś, czego nie potrafiłam zdefiniować.
Zacieśnił swój uścisk wokół mojej sylwetki i ucałował czubek mojej głowy. Przez cały start nie odsunął ust ani o milimetr. Wiedziałam, że robi to równie ze strachu jak i z troski o mnie. Nie wyobrażałam sobie tego, że wracamy do Ashingdon i już wkrótce wszystko ma być po staremu; koniec pocałunków od Zayna, koniec nazywania go moim Skarbem, moim Słońcem, koniec pieszczot, koniec tej typowej dla nas troski, koniec przypominania sobie bez słów, że jednak mimo wszystko... My się kochamy... Bałam się powrotu Meredith. Nie wiedziałam kiedy wraca, ale to byłoby równoznaczne z powyższymi końcami. Bałam się też święceń Zayna. One przekreślą wszystko, nawet naszą przyjaźń. Znaliśmy się zaledwie kilka miesięcy i może to głupie, że po takim czasie stać mnie na tak głębokie stwierdzenia, ale ja to poczułam. To szczególne uczucie ma się tylko raz, przynajmniej ja w to wierzę. Zayn był moim "czymś". I już wkrótce miałam to pogrzebać.
Przez kolejne trzydzieści godzin byłam tak blisko, jak to tylko możliwe. Szczerze nie wiedziałam co będzie po powrocie. Wrócimy i będziemy to ciągnąć? Czy stopniowo będziemy się oddalać? A może od razu rzucimy nasze losy i każde pójdzie w swoją stronę? Te myśli przyprawiły mnie o ból głowy, dlatego w połowie lotu po prostu zasnęłam.

- Wiesz, z jednej strony cieszę się, że wróciliśmy.
- Naprawdę? - bąknęłam.
- Odrobinę stęskniłem się za śniegiem. - uśmiechnął się lekko.
- Z tobą od początku było coś nie tak, Malik. - odpowiedziałam unosząc brew z uśmiechem.
Zayn popatrzył na mnie wyraźnie szczęśliwszy. Bardzo zależało mu na tym, żeby poprawić mi humor i póki co zawsze mu się to udawało. Był bardzo dobrym przyjacielem.
Kiedy wjechaliśmy do Ashingdon, nasza rozmowa znów wędrowała wokół mało ważnych tematów. Stwierdziłam, że to chyba urok tego miejsca, tutaj wszystko jest mało ważne. Niby.
Kiedy wjechaliśmy do lasu, zauważyłam, że coś jest nie tak. Co prawda droga wciąż nie była dobrze odśnieżona, jednak było widać, że jest uczęszczana. Na początku myślałam, że ludzie po prostu przyjeżdżali samochodami na mszę, ale ślady nie kończyły się przy kościele. W końcu dotarło do mnie, że to pewnie sprawka listonosza, który nie miał jak dostać się do nas od paru ładnych dni.
Zatrzymaliśmy się przed domem, wszystko wyglądało tak, jak to zostawiłam, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że wszystko jest w porządku. Wzięłam plecak z tylnego siedzenia i razem z Zaynem udaliśmy się do mieszkania. Kiedy weszłam do środka zobaczyłam, że Zayn nie idzie za mną:
- Nie wejdziesz? - zmarszczyłam brwi, kiedy mężczyzna nie zamknął za sobą drzwi.
- Nie, Skarbie. Muszę iść do Collinsa, postaram się wpaść wieczorem, jeśli to nie problem.
- Doskonale wiesz, że to nie problem. - z uśmiechem pociągnęłam nosem, ponieważ ten pieprzony mróz już przyprawił mnie o katar.
Kiedy byłam w trakcie zdejmowania drugiego buta, Zayn odwracał się w stronę wyjścia:
- Hej.
- Tak? - spojrzał na mnie.
- Wiem, że to tylko na chwilę, ale możesz się ze mną pożegnać, prawda? - posłałam mu nieśmiały uśmiech.
Zayn jedynie pokręcił głową, kiedy jeden z kącików jego ust powędrował ku górze:
- Dziękuję ci za wspaniały czas, Lydia. Naprawdę wspaniale się z tobą bawiłem i chcę, żebyś wiedziała, że nie żałuję niczego co się stało. Ani niczego, co powiedziałem. - chwycił moją twarz w obie dłonie i mocno wpił się w moje wargi.
- To są kurwa jakieś jaja. - usłyszeliśmy nagle głos dochodzący z salonu.
Sean.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz