poniedziałek, 15 marca 2021

XV. Chcesz zrobić dla niego coś dobrego? Chociaż ten ostatni raz?

No co Wam powiem.. zjebałam XD
Ale mimo wszystko zapraszam do czytania! x

Kojarzycie ten moment, kiedy krew całkowicie odpływa z waszej twarzy, przed oczami robi się ciemno, w uszach słyszycie tylko pisk, a grunt spod waszych nóg gdzieś się ulatnia? Nie znajdę lepszego sposobu na opisanie tego, co działo się ze mną w tamtym momencie. Przeszywający, wręcz wściekły wzrok Seana wwiercał się we mnie i wiedziałam, że jestem w dupie. Totalnej dupie:
 - Co ty tu robisz, Sean? - pisnęłam przerażona, odpychając od siebie Zayna.
- Mieszkam. - prychnął. - Nie odzywasz się od tygodnia, nie ma z tobą żadnego kontaktu. Dzwoniłem, pisałem, pytałem nawet Sam. Była tutaj, ale powiedziała mi, że dom stoi pusty. Przypomniała sobie jednak, że nasz klecha w nocy zabierał swoje auto spod piekarni i od razu połączyliśmy kropki.
Poczułam, jak moje serce upada do żołądka. Moje dłonie były kompletnie spocone, ich drżenie wprawiało mnie w jeszcze większy niepokój:
- My tylko... - próbowałam coś powiedzieć.
- No dawaj; co wy tylko? - syknął, podchodząc do mnie i do Zayna. - Gdzie z nim byłaś przez pierdolony tydzień?!
- Hej. - Zayn zmarszczył brwi, robiąc krok do przodu i osłaniając mnie swoim ciałem. - Może nie tym tonem.
Sean zaśmiał się gorzko:
- Najlepiej byłoby dla ciebie, gdybyś się w ogóle nie odzywał. I najlepiej spierdalał stąd w podskokach.
- Zachowujesz się irracjonalnie. - fuknął Zayn. - Uspokój się i wtedy porozmawiamy.
- Nie, nie porozmawiamy. Porozmawiam ja z Lydią. Ty wracaj do kościoła, jestem ciekaw reakcji Collinsa.
- Sean, nie. - gwałtownie wciągnęłam powietrze. - Nie, proszę. Nie mów nic Collinsowi.
- On już wie.
Czas na moment się zatrzymał, a bicie mojego serca zwolniło maksymalnie.
- Jak to wie? Co niby wie?! - Zayn zmarszczył brwi.
- Wie, że wyjechaliście razem.
- Czyli wie całe gówno.
Sean uśmiechnął się podstępnie:
- Po paru oględzinach i po połączeniu kilku faktów wychodzi na to, że data Twojego wyjazdu z plebani a data wyjazdu spod piekarni Samanthy absolutnie do siebie nie pasują.
- Wciąż wie całe gówno. - upierał się Zayn.
- Dlaczego więc nie wróciłeś na plebanię, co? - szturchnął go dłońmi. - Może byłeś zbyt zajęty bzykaniem Lydii gdzieś na Bora Bora, hmm?
Zayn spojrzał na mnie ponad ramieniem.
- Skąd on wie o Bora Bora, Lydia? - jego głos lekko się podłamał.
- Zayn, ja nie mam poj...
- Zostawiła laptop z planem waszej wspaniałej wycieczki. - Sean zaplótł dłonie na piersi.
On i Zayn byli tego samego wzrostu i mierzyli siebie wzrokiem potwornie intensywnie. Jednak widziałam, że Zayn się z tego wycofuje, Sean powoli dopinał swego:
- Grzebałeś w moich rzeczach? - ledwo wydusiłam.
- Czy grzebałem w twoich rzeczach? - zmarszczył brwi, odsuwając Zayna i pochylając się nade mną. - Do kurwy nędzy, Lydia. Szukałem cię. Nie było cię w całym Ashingdon, szukałem jakichkolwiek poszlak. Poinformowałem o wszystkim co wiem Meredith, wraca dziś wieczorem.
Widziałam, jak Zayn przeczesuje dłonią włosy i odwraca się do wyjścia. Patrzyłam na niego z uchylonymi wargami i nie wiedziałam co się dzieje. Obraz przede mną stał się zbitkiem kilku rozmytych plam, łzy nieprzyjemnie szczypały pod moimi powiekami. Zayn odwrócił się do mnie i nie powiedział ani słowa, był tak samo przerażony jak ja:
- Idź już, proszę. - wydukałam.
Widziałam, że moje słowa go dotknęły. Uchylił wargi, żeby coś powiedzieć, ale nie potrafił. Widziałam przeszywający go strach, ale sama czułam to samo. Byliśmy w głębokiej dupie.
- Idź, ja to załatwię.
- Nic nie załatwisz, Lydia. - usłyszałam głos Seana obok siebie. - A mogłaś to tak dobrze rozegrać, wiesz? Mogłaś wybrać mądrze, spędzić ten czas ze mną, a nie z tym ścierwem w sutannie. - splunął gorzko.
- Nie masz prawa tak o nim mówić. - warknęłam, czując przeszywający ból. - Naprawdę myślisz, że nie przyjechałam do ciebie bo to ukartowaliśmy?
- Myślę, że mogłaś przeczekać śnieżycę i do mnie przyjechać. Tak jak udało ci się wyjechać na Bora Bora. Najwyraźniej bardzo się co do ciebie pomyliłem; widziałem cię nawet przy swoim boku w przyszłości.
Zmarszczyłam brwi, bo... Co do chuja?
- Ale najwyraźniej swędziała cię cipa i szukałaś okazji. - prychnął oschle.
Wtedy już wszystko działo się bardzo szybko: usłyszałam zza pleców jedynie "jesteś takim kutasem" i bok Zayna popchnął mnie w stronę szafy, a jego pięść wylądowała pod szczęką Seana. Brunet zatoczył się do tyłu w szoku, jednak nie pozostał dłużny Mulatowi i z całej siły uderzył go łokciem w brzuch. Zayn jęknął przeraźliwie, ale po chwili znów okładał twarz Seana ciosami. Przewrócili się na podłogę i tam każdy z nich walczył o dominację. Ja jedynie stałam obok cała zapłakana i prosiłam, wrzeszczałam, błagałam, żeby przestali. Jednak mieli mnie kompletnie gdzieś, przez co zmuszona byłam zadzwonić na policję, gdyż sama bałam się choćby do nich zbliżyć. Zayn dociskał Seana do ziemi i raz za razem ciskał w niego swoje uderzenia. Sean w większości się przed nimi bronił, ale niektóre dosięgły jego twarzy. W pewnym momencie chwycił Zayna za materiał swetra i teraz role się odwróciły; Sean górował nam Zaynem i wymierzał w niego ciosy. Fala strachu zalewała moje ciało, moje gardło wręcz parzyło od gorzkiego szlochu i przeraźliwego krzyku. Kiedy tylko próbowałam się do nich zbliżyć i zareagować, od razu byłam odtrącana przez czyjś wymach czy kopnięcie. Funkcjonariusze jednak przyjechali już po bójce, kiedy stałam pomiędzy poobijanymi, zakrwawionymi mężczyznami i wciąż płacząc błagałam ich, żeby przestali na siebie krzyczeć. To wszystko to był jeden wielki koszmar; widziałam jak skuwają ich obu i wsadzają ich do dwóch różnych radiowozów. Kiedy auta odjeżdżały z naszego podjazdu, zobaczyłam Collinsa i Meredith, wysiadających z jego samocchodu.
Boże, co ja narobiłam...

- Lydia, wyjdź proszę. - usłyszałam zza drewnianej powłoki. - Chyba musimy o czymś porozmawiać.
Po moim trupie, kurwa. Jak dziecko uciekłam do swojego pokoju i zamknęłam się w nim, bez absolutnie żadnego planu. Wszystko zaczęło do mnie docierać; uwiodłam mojego kumpla, który miał zostać księdzem i uciekłam z nim gdzieś na koniec świata myśląc, że "co na Bora Bora, zostanie na Bora Bora". Jak głupia byłam myśląc, że to się nie wyda? A jak głupia musiałam być, zakochując się w moim przyjacielu - księdzu?
- Lydia, nie mogę się denerwować. Wyłaź, do jasnej cholery! - uderzyła w drzwi.
- Nie... - zaszlochałam. - Nie mogę z tobą o tym rozmawiać.
- Masz mi natychmiast wyjaśnić co to wszystko ma znaczyć. - brzmiała na bardzo złą. - Mówiłam ci, że to całe... "coś" między wami jest niezdrowe. Wiedziałam, że to się źle skończy. Wiedziałam, że nie mogę ci zaufać.
- Collins już poszedł? - pociągnęłam nosem, opierając się o framugę drzwi i siadając na podłodze.
- Nie, Andrew siedzi na dole i czeka na ciebie.
- Nie wyjdę.
- Jeśli będę musiała, to go tu zawołam i on wyważy te drzwi. - zagroziła.
- Meredith, nie rób tego. - gorące łzy uniemożliwiały mi normalną mowę. - Jeśli będziecie mnie zmuszać do tej całej konfrontacji, to przyrzekam ci, że to jest nasza ostatnia rozmowa. Albo i nawet nasze ostatnie spotkanie.
- Chyba nie myślisz, że tak to kurwa zostawię!
- Ciociu, proszę... Powiem wszystko, tylko nie dziś. Dajcie mi spokój.
Przez chwilę panowała między nami cisza. Wiedziałam jednak, że Meredith wciąż stoi na korytarzu. Z jednej strony dobrze było ją w końcu zobaczyć, bo przez te kilka sekund, mając ją przed oczami, poczułam się bezpiecznie. Jakby kamień spadł mi z serca albo jakbym wypuściła długo wstrzymywany oddech. Naprawdę mi jej brakowało i od razu do mojej głowy przyszła myśl o raku, który zaatakował kości Meredith. Ciarki przebiegły mi po plecach, a moim ciałem ponownie wstrząsnął szloch. Jedynie przysparzam jej kłopotów i zmartwień. Na chuj mi to było?!
- Nie, Lydia. Już wystarczająco narozrabiałaś, nie mogę ci teraz ustąpić. Wychodź w tej chwili albo załatwimy to inaczej.
- Obiecuję, że jutro porozmawiamy. - jęknęłam żałośnie. - Nie mam na to siły, jest mi słabo.
- Lydia...
- Zaraz zemdleję.- przerwałam jej. Poczułam, jak ciemność zasnuwa mi widok.
- Lydia, przysięgam na Boga, że...
- Pomocy. - westchnęłam czując, jak powietrze ulatuje z moich płuc i już nie słyszałam więcej wołań Meredith.

Ocknęłam się na kanapie w salonie. Moje ciało było okryte kocem, w kominku tlił się ogień, a moja głowa pulsowała z bólu. Zamrugałam kilkukrotnie i spróbowałam udźwignąć się na łokciach, ale przysięgam, tył mojej głowy miał wszczepiony najsilniejszy magnes, a druga część wmontowana była w poduszkę. Boże...
- Proszę, weź to. - usłyszałam męski, bardzo głęboki głos.
Jak oparzona podskoczyłam w miejscu i spojrzałam na nikogo innego, jak Collinsa. Trzymał w jednej ręce szklankę wody, a w drugiej dwie tabletki:
- Co to?
- Paracetamol, na ból głowy. Powinnaś też coś zjeść, nie wiadomo dlaczego zemdlałaś.
Widziałam, że był spokojny. Nie mogę powiedzieć, że mnie to zrelaksowało, bo dalej czułam ogromny strach na myśl o tym, co teraz będzie. Co z Zaynem, z Seanem, gdzie jest Meredith. Niepewnie wzięłam od niego lek i popiłam go sporym łykiem wody. Po chwili opróżniłam całą szklankę, ponieważ Jezu... Nie piłam nic od kilkunastu godzin, moje gardło to czysta Sahara. I nagle wrócił do mnie obraz zakrwawionego Zayna; rozcięty łuk brwiowy, spuchnięta warga, rozcięty policzek, krew sącząca się z nosa, rozpruty sweter przy kołnierzu... To wszystko moja wina:
- Musimy porozmawiać, Lydia. - przysunął fotel bliżej kanapy i spojrzał na mnie ewidentnie zmartwiony.
- Gdzie jest ciocia? - spróbowałam zmienić temat.
- Uwierz mi, wolisz rozmawiać ze mną niż z nią w tej chwili. - zaśmiał się gorzko, spuszczając wzrok.
Meredith musi być na mnie piekielnie wściekła. Nigdy nie słyszałam, żeby tak przeklinała i świadomość tego, że to ja doprowadziłam tą biedną, schorowaną kobietę do takiego wytrącenia z równowagi sprawiła, że skuliłam się w sobie. Na pewno żałuje, że przygarnęła mnie z sierocińca. 
- Jest u siebie. Nie mogliśmy cię dobudzić przez dwie godziny, kazałem jej pójść odpocząć i się nie martwić.
- Bardzo się bała?
- Była przerażona. - przyznał. - Musieliśmy wyważyć twoje drzwi, przez co dodatkowo dostałaś nimi w głowę. - och, to stąd ten ból.
- Nie wierzę, że tak narozrabiałam...
Ksiądz Collins nie odezwał się, tylko wpatrywał się we mnie wyczekująco. Chciał, żebym kontynuowała, a ja tylko poczułam łzy cisnące mi się do oczu. Ja właśnie zniszczyłam komuś życie:
- Co jest między tobą a Zaynem, Lydia? - zapytał spokojnie, marszcząc brwi w skupieniu.
- Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. - pociągnęłam nosem.
- Przyjaciółmi? Tylko przyjaciółmi? I nic więcej?
- Kim więcej mielibyśmy być? Zayn wkrótce zostanie księdzem.
Mężczyzna westchnął ciężko:
- Cieszę się, że o tym pamiętasz, moja droga. Jednak skoro to wypiętnowałaś to od razu wnioskuję, że chciałaś czegoś więcej od tej znajomości. Pewnie oboje chcieliście, jednak Kościół powstrzymuje was przed tym, co mogło się wydarzyć... Bądź już się wydarzyło. - uniósł brew.
Nie mogłam odpowiedzieć. Gula w moim gardle urosła do takich rozmiarów, że przez duszność jedynie wylewałam z siebie łzy, nie byłam w stanie nic z tym zrobić:
- Lydia, jesteś młodą i mądrą kobietą. - wstał z fotela i podszedł do kominka, żeby dorzucić do niego drewna. - Doskonale wiesz o tym, że to co zrodziło się między wami jest kompletnie niewłaściwe. Nie powinno się nigdy wydarzyć. Wiesz o tym, prawda? - odwrócił się w moją stronę i tak po prostu stał.
Jedynie pokiwałam głową. Nie mogłam nawet spojrzeć mu w oczy:
- Na pewno też wiesz, że to nie może się więcej powtórzyć. Nie można dopuszczać do takich sytuacji. Zayn wytyczył sobie ścieżkę życia, przeszedł już taki kawał... - zaplótł ręce na piersi.- Nie może się teraz poddać. Jako jego przyjaciółka to wiesz, prawda? Wiesz, że potrzebuje wsparcia, otuchy, modlitwy. A nie rozproszenia. Zayn musi się skupić, zostało mu tak niewiele, Lydia.
Moja twarz wykrzywiła się z bólu. Jeszcze gęstsze łzy lały się po moich policzkach, już w ogóle nie wiedziałam co dzieje się dookoła, mój świat powoli się rozsypywał:
- Teraz będziemy musieli podjąć radykalne kroki. Wiem, że to pewnie dla ciebie trudne, tak samo jak dla Zayna. Nie znam szczegółów waszej relacji, pewnie wcale nie chcę znać. - westchnął ciężko i usiadł na kanapie tuż obok mnie. W ciszy wpatrywaliśmy się w ogień trzaskający w kominku. - Powiedz mi tylko co skusiło cię do postąpienia tak, a nie inaczej. Przecież widziałaś, że Zaynowi bardzo zależy na sprawie. Widziałem was w kościele. Wiem, jaka pasja w nim drzemie, jak potrafi oddać się czemuś całkowicie.
- Boże, to takie powierzchowne. - tępy szloch w końcu rozerwał moje obolałe gardło i zaczęłam wylewać z siebie swoje żale. - Nic ksiądz o nim tak naprawdę nie wie! Faktycznie, Zayn oddaje się temu co dla niego ważne. Ale ksiądz zna go tylko od strony wiary. Nie wie ksiądz o nim nic; nie wie ksiądz, jakie książki lubi czytać. Nie wie, jakie filmy go interesują. Nie wie, jak utalentowany muzycznie jest, jakie ma hobby, jakie ma marzenia, jakie były jego ambicje przed seminarium, pewnie nadal są. Nie wie ksiądz, jaki udział w tym miała jego wymagająca rodzina, jak przytłoczony był tym wszystkim. Nie wie ksiądz, z jaką pasją Zayn oddaje się najprostszym rzeczom. Nie wie ksiądz, jak się szczerze śmieje, jak cierpi, jak kocha, nie wie ksiądz nic. Widzi ksiądz w nim tylko materiał na kolejnego księdza, nic więcej. A to jest tylko człowiek. Wspaniały człowiek, który też ma marzenia i który się ciągle gubi, popełnia błędy. Ale robi to co uważa za słuszne, co podpowiada mu serce.
Ksiądz Collins popatrzył na mnie zamyślony i nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Nagle jednak odchrząknął:
- Przez ostatnie kilka lat umysł Zayna kierował się wyłącznie rozumem i rozsądkiem. Znacie się tylko kilka miesięcy, nie zabijesz w nim tego, co kiełkuje tam przez lata. Zayn ma wyznaczoną drogę. I jeśli nie potrafisz go w tym wspierać, a właśnie utwierdziłem się w przekonaniu, że jest to dla Ciebie niemożliwe... Oczywiście nie zrozum mnie źle, nie mam ci tego za złe. Wiadomo, że jesteśmy tylko ludźmi. Zayn też jest tylko człowiekiem, jestem tego świadomy. Ale mimo tego co powiedziałaś, uwierz mi. On wie, że Kościół to jego przyszłość. A kontakt z tobą to dla niego odskocznia od codzienności. Każdy z nas ma chwile słabości w swojej posłudze, doskonale o tym wiem. Ale brnąc w to skończycie w cierpieniu, Zayna dopadnie uczucie niespełnienia i nikt nie będzie wtedy szczęśliwy... Wracając; jeśli nie potrafisz go wspierać, a dobrze wiesz, że wasza relacja nie podda się temu, Zayn będzie musiał zostać przeniesiony do innej parafii. Nie poinformuję o tym biskupa ani seminarium, nie chcę robić temu chłopakowi więcej problemów niż już ma. Całą papierologię załatwię ja, jego przeniesienie będzie tajemnicą. To co stało się między wami obciąży jego sumienie na zawsze, ale nie chcę, żeby to zrujnowało mu życie. Dlatego zrozum, że musimy to jak najszybciej zakończyć. Ksiądz z parafii, do której trafi Zayn jest wtajemniczony w sprawę. Będzie miał go na oku, wasz kontakt zostanie całkowicie ograniczony.
- Gdzie go zabieracie? - moja twarz była cała opuchnięta od płaczu, a głos łamał się po każdym słowie.
- Nie mogę ci tego powiedzieć. Zaryzykowałbym waszymi potajemnymi spotkaniami. Zaym musi się skupić, Lydia.
- Będę mogła go chociaż zobaczyć, zanim odjedzie? Będę mogła się z nim pożegnać?
Collins westchnął ciężko i pokręcił przecząco głową. moje serce upadło do żołądka i już wiedziałam, że zaraz nim zwymiotuję.
- Chcesz zrobić dla niego coś dobrego? Chociaż ten ostatni raz? - spojrzał mi w oczy.
Kiwnęłam energicznie głową. Zrobię wszystko, żeby chodź raz nie nawalić:
- Pomódl się za niego. Życz mu w tej modlitwie jak najlepiej. Może Bóg zdoła mu wybaczyć ten haniebny wybryk. To wszystko, co możesz mu od siebie teraz dać. Zayn wyjeżdża jutro rano, to wszystko, co mogę powiedzieć na ten temat.

~~~

Siedziałam u siebie w pokoju i patrzyłam przez okno na płatki śniegu spadające w słabym świetle księżyca. Nie mogłam  uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę. Co ja sobie myślałam, że jak go pocałuję, to rzeczywistość zniknie? Że jak razem wyjedziemy, to już nie będziemy musieli wracać? Co takiego zadziało się w mojej głowie, że w ogóle pomyślałam, że to wszystko ma sens. Im głębiej wwiercały mi się w głowę słowa Collinsa tym bardziej zaczynałam myśleć, że byłam dla Zayna takimi wakacjami od życia. Taką chwilową ucieczką. W końcu faktycznie nigdy nie powiedział, że dla mnie zrezygnuje z bycia księdzem. Nigdy. A mi nigdy nie przeszłoby przez myśl poprosić go o coś takiego. Czyli jednak podświadomie wiedziałam, że ta historia ma swój koniec, jednak nie wiedziałam, że tak drastyczny i bolesny. Boże, dlaczego taka jestem? Dlaczego nie myślę? Dlaczego popełniam takie głupie błędy? Spojrzałam na wielki płatek śniegu, który delikatnie powiewał na wietrze i upadał coraz niżej. Nagle zniknął mi z pola widzenia, ale tuż za nim zobaczyłam policyjny radiowóz parkujący pod naszym domem. Odwieźli Seana. A ja nie jestem pewna czy jestem gotowa na rozmowę z nim. Ponownie podeszłam do swoich drzwi i zamknęłam je na klucz. Meredith nadal spała u siebie, więc jedyne co mógł zrobić Sean to pójść do pokoju gościnnego na dole i odłożylibyśmy tą burzliwą dyskusję na rano. Jednak kiedy stałam przy drewnianej powłoce usłyszałam kroki mężczyzny na schodach. Szedł tutaj, szedł po mnie. Moje serce nerwowo kołatało w piersi, a ja powoli cofałam się do okna, nie spuszczając wzroku z drzwi:
- Li, wpuść mnie. - powiedział ochryple, a ja aż wzdrygnęłam się na jego słowa.
Nie odezwałam się, tylko czekałam aż uzna, że zasnęłam:
- Wiem, że nie śpisz, widzę u ciebie światło. Z resztą widziałem cię w oknie jak wchodziłem do domu.
- Zostaw mnie w spokoju, Sean.
- Nie zrobię ci krzywdy, obiecuję. Chcę tylko porozmawiać, póki nie ma z nami mamy.
Zawahałam się na chwilę, jednak podeszłam do drzwi:
- Nie ufam ci, nie chcę, żebyś tu był.
- Daj mi 10 minut, później zostawię cię w spokoju.
- Czego chcesz?
- Chcę tylko porozmawiać.
Zagryzłam dolną wargę i przekręciłam kluczyk w drzwiach. Spojrzałam na mężczyznę i moja twarz znów wykrzywiła się w cierpieniu przez jego widok. Zasłoniłam usta i pozwoliłam kilku łzom spłynąć po moich policzkach. Miał potargane włosy, jego biała koszula była pokryta licznymi śladami krwi, lewe oko było okropnie opuchnięte i wręcz czarne dookoła. Miał sine i opuchnięte uszy, jedno było wręcz naderwane przy płatku:
- Wyglądasz... Strasznie. - wydusiłam w końcu robiąc mu miejsce.
- I kto to mówi. - uśmiechnął się krzywo. - Masz twarz jak balon.
- Ciekawe przez kogo. - fuknęłam. - Masz 5 minut. Lepiej się pospiesz.
Sean usiadł na brzegu mojego łóżka i oparł dłonie o swoje kolana. Zauważyłam, że jego knykcie były całkowicie obdarte ze skóry. Byłam przerażona:
- Chciałem cię przede wszystkim przeprosić.- patrzył mi prosto w oczy. - To było głupie, wręcz dziecinne, nie powinnaś być świadkiem takiej sytuacji.
- To było głupie. Bardzo. Co ci strzeliło do głowy, żeby się tak zachowywać? Żeby informować o tym wszystkich dookoła?
Mężczyzna spuścił wzrok i  splótł swoje palce:
- Ja nie mogłem tego znieść, wiesz? Kiedy zobaczyłem, że nie ma cię w domu, że nie ma cię w mieście, panowała ta okropna śnieżyca... Miałem same najczarniejsze scenariusze w głowie. A zależy mi na tobie. Ewidentnie bardziej niż powinno. Wiem, ledwo się znamy, nie wiemy o sobie za dużo...
- I jesteśmy kuzynami przede wszystkim. - zmarszczyłam czoło zezłoszczona. - Co ty do chuja sobie myślałeś? Że przyjeżdżając tutaj złapię cię za rękę i pobiegniemy w świat śpiewając "Sweet Home Alabama"?
- Daj mi dokończyć, proszę. - podrapał się w tył głowy, było mu wstyd. - Nie chciałem tego. Nie wiem dlaczego tak się stało. Po prostu w momencie, w którym pierwszy raz cię zobaczyłem... No kurwa, w mojej głowie nie było "wow, to moja kuzynka", tylko "Boże, ona jest piękna". A później się odezwałaś. Nieco zagubiona, może trochę przestraszona, ale mimo wszystko biła od ciebie jakaś taka pewność siebie i mądrość. Wiedziałem wtedy, że jesteś inna. Wiedziałem, że jesteś wyjątkowa.
Przejechał językiem po opuchniętej wardze, po czym kontynuował:
- Byłem przerażony, kiedy odkryłem, że nie ma cię w domu. Ale nie było też części twoich ubrań, nie było twojej torby, nie było telefonu. Był tylko ten jebany laptop, a zaraz po jego uruchomieniu pokazała się strona z odprawą. 2 miejsca w samolocie na Bora Bora. I wtedy coś ucisnęło moje serce. Wiedziałem, że to był on. Wiedziałem, że wyjechaliście razem. I poczułem się tak okropnie oszukany, wiesz? Nie mogłaś spędzić ze mną głupich świąt. I wiem, że to nie jest argument, który miałem wtedy w głowie, ale jesteśmy rodziną, tak?- no kurwa, nie wierzę w niego. - A ty postawiłaś go ponad nas.
- Sean, była śnieżyca. Widziałeś ją do cholery. Wiesz, że nie dało się tu dojechać. Siedziałam w święta tutaj, wyjechałam dopiero na Sylwestra.
- Którego też mogłaś spędzić ze mną. Mogliśmy zgłębić naszą relację...
- Dobra, kurwa. - przerwałam mu. - Ja wiem, że nie czujemy między sobą specjalnie rodzinnej więzi, ale fakty to fakty. A to co mówisz powoli wprawia mnie w obrzydzenie, przepraszam.
- Wiem, wiem. - westchnął. - Ja po prostu czułem się potraktowany nie fair, okay? Nie powiedziałaś, że wylatujesz. Nie odbierałaś ode mnie. Nie napisałaś gdzie jesteś, nic nie wyjaśniłaś. Meredith zrezygnowała z leczenia, żeby pomóc w poszukiwaniu ciebie. Dopiero jak znalazłem ten laptop zrozumiałem, że jesteś z tym... - zrobił obrzydzoną minę.
- Z Zaynem. Byłam z Zaynem. - popatrzyłam na niego przytłaczająco jednocześnie starając się odpędzić falę płaczu na myśl o biednej Meredith.
- Wybrałaś go zamiast mnie.
- Nikogo nie wybrałam, Sean! Jesteś moim kuzynem, a on zaraz będzie księdzem! Ja nikogo nie wybrałam, tylko się przyjaźnimy! - ponownie gula urosła w moim gardle.
- Nie... Nie tylko się przyjaźnicie. Ty go kochasz, Lydia.
I wtedy zadzwonił mój telefon.
To był Zayn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz