poniedziałek, 15 marca 2021

XVI. ZAYN!

- Wiesz, że on nie da ci szczęścia? - powiedział gorzko, wstając z krawędzi mojego łóżka.

- Wiesz, że niczego od niego nie oczekuję? - syknęłam.
Sean był osobą, która miała najmniej do powiedzenia w całej sprawie. Zachowywał się dziwnie, to całe zauroczenie mną, swoją kuzynką, Jezu. Przeprosił, to ważne. Ale na tym powinien zakończyć, nie potrzebowałam szczegółów. To było chore i on dobrze o tym wiedział.
Telefon nadal brzęczał w mojej dłoni, a ja nie wiedziałam czy powinnam odbierać przy Seanie. Postanowiłam zaczekać, aż ten opuści mój pokój i wtedy oddzwonię do Zayna, chociaż potwornie się o niego martwiłam. I równomiernie ze strachem o niego rósł strach o to, co przyniesie jutro. Już niczego nie byłam pewna:
- Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć, Sean? Jakieś błyskotliwe uwagi?
- Tak, chcę o coś zapytać. - brzmiał na urażonego. - Chcę wiedzieć co czujesz. Co czujesz względem mnie.
Nie spodziewałam się tego kompletnie. Co mam mu powiedzieć?
- W tej chwili? Jestem na ciebie wściekła. - fuknęłam. - Po co była ta cała nagonka? Po co były te wstrętne słowa? Po co ta bójka? Po co w ogóle wtrącasz się w moje sprawy?
Sean jedynie uśmiechnął się gorzko i bez słowa skierował się do wyjścia. Jednak kiedy stał we framudze drzwi odwrócił się jeszcze i powiedział:
- Ty naprawdę nie wiesz czym jest troska o drugą osobę, co? Już nawet odkładając na bok to co; cholera wie dlaczego; do ciebie poczułem. Jesteśmy rodziną, ja po prostu się o ciebie kurwa martwiłem. - i wyszedł.
O nie, nie będzie tak. Ruszyłam za nim głośno tupiąc w podłogę:
- Chcesz wiedzieć co się dzieje? Proszę bardzo; teraz jestem na ciebie wściekła, ale mimo stażu naszej zażyłości wiem, że jesteś moją rodziną. I jesteś dla mnie ważny. Ale nie mogę tolerować takich sytuacji jak ta, w której ranisz innych ludzi ważnych dla mnie równie mocno! Szczerze? Tak, Zayn jest dla mnie nawet ważniejszy od ciebie. Ale nie przez to, że żywię do niego głębsze uczucia, jak zasugerowałeś wcześniej. - może trochę minęłam się z prawdą, ale do sedna. - Zayn jest tu ze mną w zasadzie od początku. Jest moim przyjacielem, jesteśmy ze sobą każdego dnia. Ty jesteś w Londynie, Meredith była w Harrogate. Ja byłam tu kurwa sama. - zobaczyłam, jak otwiera usta, żeby się wtrącić. - I nie! - ubiegłam go. - Nie liczę teraz na żadne "przecież mogłaś pojechać ze mną do Londynu, mogłaś ze mną zamieszkać". Nie o to chodzi. Z resztą to byłoby bardzo niezdrowe, biorąc pod uwagę twoje uczucia co do mnie.
- Ale rozkochanie w sobie księdza było jak najbardziej na miejscu, tak? - powiedział nagle.
Kurwa mać.
Sean podszedł do mnie powoli i teraz dzieliło nas jedynie kilkanaście centymetrów.
- Spójrz mi w oczy i powiedz, że nic do niego nie czujesz.
- Nie mogę tego powiedzieć, przyjaźnimy się. Wiadomo, że czuję do niego sympatię.
- Inaczej: spójrz mi w oczy i powiedz, że go nie kochasz.
Zapadła grobowa cisza. Moje oczy znów wypełniły się łzami, a ja poczułam się słaba pod władczym wzrokiem Seana. Nawet taki poturbowany był silniejszy ode mnie. Również psychicznie:
- Popatrz mi w oczy i powiedz, że z nim nie spałaś.
- Jesteś świnią, Sean. - odepchnęłam go i wróciłam do swojego pokoju. - Zejdź mi z oczu.

Kiedy zamknęłam ze sobą drzwi, drżącymi rękami złapałam telefon i wybrałam numer do Zayna:
- Błagam, odbierz, odbierz, odbierz... - moje serce biło jak szalone.
- Lydia... - usłyszałam nagle i powietrze opuściło moje płuca wraz z głośnym szlochem.
Przyłożyłam dłoń do czoła, niedbale odsuwając z niego grzywkę. Chodziłam po pokoju i słuchałam jego ciężkiego oddechu. On wiedział. Wiedział, że wyjeżdża.
- Spotkajmy się, proszę.
- W porządku. Gdzie mam być? - pospiesznie wyjęłam sweter ze swojej szafy i wciągnęłam go na siebie. Wzięłam też parę tenisówek, które wsunęłam na stopy nie dbając o zasznurowanie ich.
- Idź w stronę kościoła, spotkamy się po środku drogi.
- W porządku, zaraz będę.
Wcisnęłam telefon w tylną kieszeń moich jeansów po czym wyszłam ze swojego pokoju. Tuż przed drzwiami stała Meredith i patrzyła na mnie w szoku:
- A ty dokąd idziesz? - zlustrowała mnie z góry na dół.
- Nie teraz, ciociu, później ci wszystko wyjaśnię. - popatrzyłam na nią przepraszająco i wyminęłam ją, zbiegając po schodach.
- Stój, nie możesz nigdzie iść! - krzyknęła. - Sean, łap ją!
Ale ja już złapałam swoją kurtkę z wieszaka i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zaczęłam iść w stronę kościoła, kiedy za drzewami usłyszałam krzyk Seana:
- Lydia!
Zadziałało na mnie jak zastrzyk adrenaliny. Moje nogi zaczęły poruszać się o wiele szybciej. Biegłam przez śnieg, który wsypywał się do moich tenisówek, ale nie przeszkadzało mi to za bardzo. Chciałam go już zobaczyć i powiedzieć jak okropnie mi przykro. Kiedy jednak byłam już dobry kawałek od domu, zobaczyłam za sobą światła samochodu. Jebany Sean, gonił mnie swoim autem. Miałam już skręcić do lasu, żeby nie był w stanie jechać w moją stronę, ale nagle usłyszałam przed sobą głos Zayna:
- Lydia!
Moje serce zamigotało boleśnie, a moje nogi wręcz paliły przez prędkość jaką udało mi się osiągnąć:
- Zayn! - krzyknęłam rozpaczliwie.
Jego sylwetka zarysowała się wyraźnie w świetle księżyca, a ja czułam, jak gorące łzy torują sobie drogę przez moje policzki. A myślałam, że już nie wycisnę z siebie ani kropli. Wtem dostrzegłam, że za Zaynem znajduje się jakaś postać, ktoś go gonił:
- Zayn, wracaj tu! - to był ksiądz Collins.
Otoczyli nas, jakbyśmy byli jakimiś przestępcami. Collins gonił Zayna, mnie gonił Sean. Po prostu świetnie.
Ale nie obchodziło mnie to zupełnie. Nie myślałam o samochodzie, który był już tylko kilkanaście metrów ode mnie. Nie myślałam o księdzu, który z wściekłością gonił za nami. Myślałam tylko o ciepłym uścisku Zayna, w który wpadłam z wielkim impetem. Jego ręce owinęły mnie tak szczelnie, że nie mogłam oddychać. Ale to również nie było ważne. Trzymałam go tak mocno jak tylko mogłam. Nie widzieliśmy się przez kilka godzin, a moje serce prawie pękło z tęsknoty. Być może potęgował to fakt, że prawdopodobnie nie zobaczymy się już więcej. Sama myśl sprawiała, że wszystkie siły opuszczały moje ciało. Szlochałam w ramionach Zayna, a jego kojąca dłoń gładziła tył mojej głowy:
- Przepraszam, Zayn. - udało mi się wydukać.
- Spokojnie, kochanie. - powiedział z trudem, przez co uświadomiłam sobie, że ma mocno poobijane żebra i prawdopodobnie robiłam mu krzywdę.
- Jezu, przepraszam. - poluźniłam uścisk.
- Nie! Trzymaj mnie tak. Po prostu mnie trzymaj. - usłyszałam, że jego głos też się załamał.
Zayn płakał w moje włosy. I chodź nie mogłam tego dostrzec, słyszałam to w jego smutnym głosie. Może nie byłam tylko odskocznią. Może Zayn naprawdę myślał o mnie w taki sposób, w jaki ja myślałam o nim. Przypomniało mi się jego sylwestrowe życzenie, które zdradził mi tamtej nocy na Bora Bora.
- Lydia! - usłyszałam za sobą głos Meredith i trzask drzwi.
Sean przywiózł ją ze sobą. Ja jednak nie odwróciłam się, tylko zacisnęłam uścisk wokół pasa Zayna.
- Zayn, skończ te wygłupy, do cholery! - warknął Collins.
Poczułam jak chwycił za ramię mężczyzny i próbował go ode mnie odciągnąć, jednak Zayn wyszarpnął je z jego uścisku, przez co lekko zatoczyliśmy się na śniegu.
- Zayn, powiedziałem coś!
- Zostawcie nas w spokoju, do kurwy nędzy! - wrzasnął mulat.
Sama aż podskoczyłam, ponieważ nie spodziewałam się takiej reakcji z jego strony.
- Lydia, chodźmy już, proszę cię. - tym razem to ja poczułam dłoń ciotki na swoim ramieniu.
- Meredith, 5 minut. Dajcie nam tylko 5 minut, proszę cię... - spojrzałam na nią cała zapłakana i przez światła reflektorów dostrzegłam jej wzrok.
Popatrzyła na mnie z miną, której nie widziałam u niej nigdy wcześniej. Jej twarz wyrażała ból, smutek, cierpienie... I współczucie. Meredith mi współczuła. Przeniosła wzrok ze mnie na księdza Collinsa i wpatrywała się w niego, kiedy jej dolna warga zaczęła drżeć. Ja z powrotem wtuliłam twarz w tors Zayna i poczułam jak składa on pocałunek na czubku mojej głowy:
- To nie może być koniec, Zayn. - zaszlochałam.
On jednak się nie odezwał, przez co odsunęłam się od niego, żeby zobaczyć jego twarz. Mimo wyraźnie opuchniętej wargi, rozcięcia na policzku oraz czole, sinego grzbietu nosa... Nadal był piękny. Był jak anioł, którego chciałam podziwiać przez resztę swojego życia:
- Nie wiem co mam ci na to odpowiedzieć, Lydia. - pojedyncza łza spłynęła po jego policzku.
- Ja też nie wiem co chcę od ciebie usłyszeć.
- A czy sama chcesz mi coś powiedzieć? Ten ostatni raz?
Moje serce przeszyło tysiące igieł. Były wbijane po kolei, jedna po drugiej. W końcu moje serce było już tak posiekane, że nie zostało z niego nic. Zbitek nic nie wartych włókien.
- Chcę, żebyś wiedział, że twoje marzenie się spełniło.
I wtedy nie dbaliśmy już o to, że nas obserwują. Co z tego, że Meredith stoi od nas tylko kilka kroków, że Collins wciąż trzyma Zayna za ramię, że Sean zasłania swoim ciałem jeden z reflektorów i wpatruje się prosto w nas. Po prostu chwyciłam w dłonie twarz Zayna, starałam się zrobić to delikatnie, żeby nie uszkodzić go jeszcze bardziej. W jego oczach zaświeciły się iskry, które tak bardzo kochałam. Nasze usta w końcu złączyły się w pełnym emocji pocałunku. Słony smak naszych łez uświadomił mi jak tragicznie przełomowa chwila następuje. Już nie będzie go przy mnie. Nie zrezygnuje z tego, co nazywa powołaniem. Nie wróci do mnie nigdy więcej. Nie ważne jest to, że go kocham. Jednak chciałam, żeby to wiedział. Chciałam, żeby był świadomy, że zajmuje szczególne miejsce w moim sercu i że nigdy go nie zapomnę, nieważne gdzie będzie i co będzie się z nim działo. Od pierwszego dnia, kiedy tylko się poznaliśmy, poczułam do niego sympatię. Uczucia rozwijały się z czasem, tak samo jak my rozwijaliśmy się przy sobie. Zayn zaoferował mi nie tylko swoje towarzystwo, ale też nauczył mnie jak żyć z drugim człowiekiem. Pokazał mi jak to jest kochać, a to chyba najcenniejsza lekcja dla kogoś, kto wychowywał się bez rodziców, bez rodziny. Czas spędzony z Zaynem to najlepsze co spotkało mnie w życiu i nie sądzę, żeby kiedykolwiek miało się to zmienić. Był dla mnie absolutnie wszystkim, a teraz zniknie z mojego życia. Jak najpiękniejszy sen, który nigdy nie powinien się kończyć, ale jednak rzeczywistość uderza cię prosto w twarz. I właśnie z tą myślą odsunęłam się od miękkich i spragnionych ust mężczyzny. Przetarłam jego twarz kciukami i jedyne co zdołałam powiedzieć, to:
- Nigdy cię nie zapomnę, Zayn.
- Ja ciebie też, Lydia. Moje marzenie zawsze będzie aktualne.
- I na zawsze będzie spełnione. - chwyciłam jego dłonie w swoje własne i ucałowałam jego pozbawione skóry knykcie.
Czułam się tak potwornie źle z tym, że muszę odejść. Ale nie mogę go trzymać wiedząc, że on chce od życia czegoś innego. Wtrąciłam się w jego plany. I choć jestem przekonana o prawdziwości jego uczuć, tak wiem, że Kościół i tak będzie stał ponad tym. Dlatego nie chciałam być osobą, która stoi na przeszkodzie. Powoli wypuściłam dłonie Zayna i odwróciłam się od niego, idąc w stronę Meredith. Spojrzałam na jej twarz, kiedy ta wciąż wpatrywała się w Collinsa. Z jej oczu płynęły łzy, a jej dolna warga wciąż drżała. Meredith chyba stanęła po naszej stronie. Spojrzałam wtedy na księdza, on również wpatrywał się w moją ciotkę. Jego usta były lekko rozchylone i przez jego urywany oddech wydobywała się z nich para. Co się właśnie dzieje? Popatrzyłam na Zayna, on zdawał się zauważyć to samo co ja. Popatrzyliśmy sobie w oczy z nadzieją, jednak wtedy ksiądz jakby wybudził się z transu. Odchrząknął i chwycił mocniej ramię Malika:
- Musisz dać temu spokój Zayn, chodźmy już.
- Doprawdy, Andrew? - usłyszałam nagle podłamany głos mojej ciotki. - Nie ma innej opcji?
- Nie zaczynaj, Edith.
Nie zaczynaj?
Edith?!
Ciotka podeszła nieco bliżej mężczyzn, prawdopodobnie w ogóle nie mrugała. Wyglądało to tak jakby łzy zamarzły w jej oczach, a ona wpatrywała się tylko w Collinsa:
- To, że tobie się nie udało nie oznacza, że musisz niszczyć życie innych.
Wow, dobra. Co?
- Zayn przyjechał tu w konkretnym celu. A tym celem jest posługa Bogu. Nie może się rozpraszać, rozumiesz? Kto jak kto, ale myślałem, że ty jesteś tego najbardziej świadoma.
- Też stałam po twojej stronie. Na początku. Ale spójrz na nich. - popatrzyła mi w oczy, a ja zamarłam. - Zayn. - zwróciła się do mulata. - Czy ty chcesz zostać księdzem?
Mężczyzna nie odpowiedział. Patrzył jej prosto w oczy, a ja nie potrafiłam odczytać jego emocji. Po prostu zastygł, a ja widziałam tylko jego nierówny oddech. Nagle dostrzegłam, że Collins zaciska mocniej rękę na kurtce Zayna, przez co ten odpowiedział:
- Przyjechałem tu po to, żeby być księdzem.
Wiem, że to nie była odpowiedź na pytanie Meredith. Była bardzo wymijająca. Ale i tak po moich policzkach ponownie potoczyły się łzy.
Od tamtej pory już nikt nic nie mówił. Zayn i ksiądz Collins odwrócili się od nas i udali się w stronę kościoła. Ja i Meredith stałyśmy tam jak wryte w ogóle się nie odzywając, tylko płakałyśmy. Poczułam, że moje stawy słabną, ciało nie jest w stanie utrzymać się na nogach. Uderzyłam kolanami o twardy śnieg i szloch coraz mocniej wstrząsał moim ciałem. Ciotka uklęknęła przy mnie i przyciągnęła mnie do mocnego uścisku. Ja jednak nie byłam w stanie podnieść rąk, żeby również ją objąć:
- Chodźcie już, jest naprawdę zimno. - usłyszałam słaby głos Seana. Zapomniałam o tym, że w ogóle tam był.
- ZAYN! - wrzasnęłam po raz ostatni, pozwalając rozpaczy przejąć kontrolę nad moim ciałem.
Jednak Zayn już się nie odwrócił. Szedł prosto i nie patrzył za siebie. Sean i Meredith pomogli mi wstać, kiedy moje ciało nadal było wiotkie. Usadzili mnie na tylnym siedzeniu w aucie i ruszyliśmy w stronę domu.
Ja i Zayn staliśmy się sobie obcy.

Kiedy byliśmy już na miejscu, Sean ruszył mi z pomocą, jednak odtrąciłam jego ramię:
- Pomóż matce, ja sobie poradzę.
Ostatkiem sił doczłapałam do salonu, gdzie położyłam się na kanapie i próbowałam zasnąć:
- Li, zdejmij chociaż kurtkę i buty. - powiedziała zmartwiona Meredith, głaszcząc mnie po głowie.
Zrzuciłam z siebie buty tuż obok kanapy, ale kurtka wciąż miała na sobie zapach Zayna. Chciałam, żeby został ze mną tak długo jak to możliwe:
- Dlaczego tak jest... - załkałam cicho. - Dlaczego nie mógł ze mną zostać.
- Och dziecko... Mówiłam ci, że z tej znajomości nic dobrego nie wyniknie.
- Ale mogłoby. - odwróciłam się w jej stronę. - Może gdybym bardziej się starała. Może, gdybym powiedziała mu wprost, że chcę, żeby ze mną został... Może wtedy nie byłoby całej tej sytuacji, a moje serce nie bolałoby tak potwornie...
- Niestety nie zawsze dostajemy od życia to czego chcemy. - westchnęła, siadając obok mnie tak, żebym mogła położyć głowę na jej kolanach.
- Co ty możesz o tym wiedzieć. - sapnęłam. - Masz piękny dom, miałaś kochającego męża, masz syna, twoje życie się jakoś potoczyło.
- I na jego koniec mam raka. - zaśmiała się delikatnie, ale to nie był dla mnie powód do śmiechu. Co więcej, zaczęłam płakać jeszcze mocniej. Moje oczy już prawdopodobnie wyglądały jak jebane śliwki. - Ale powiem ci, że wiem co czujesz... - zamyśliła się i zaczęła swoją opowieść.


Meredith, rok 1989

- Dokąd idziesz? - moja matka spytała wychodząc z kuchni.
Zlustrowała moją sylwetkę od góry do dołu i uniosła brwi.
- Idę na wieczorną mszę. - odparłam, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Tak ubrana?
- Jezu, tak, tak ubrana. - przewróciłam oczami. - Idę później z dziewczynami do baru, to chyba w porządku, prawda?
Miałam na sobie welurowy komplet: ołówkową spódnicę i marynarkę, wszystko w kolorze głębokiego szafiru. Założyłam do tego czarne rajstopy, błękitne rękawiczki i błękitne szpilki, żeby wszystko do siebie pasowało. Miałam również błękitną kopertówkę, w której ukryłam najpotrzebniejsze rzeczy. Może nie wyglądało to na strój do kościoła, ale miałam na później plan i chciałam wyglądać zjawiskowo.
- No dobrze. - powiedziała niezadowolona. - Ale wróć o przyzwoitej porze. Jutro obiad z rodziną Georga.
- Tak, mamo, pamiętam. - westchnęłam poirytowana, poprawiając fryzurę w lustrze.
- A tak w ogóle to jak się z tym czujesz? - oparła się o framugę drzwi, zaplatając ręce na swoich pokaźnych piersiach i uśmiechając się zawadiacko. - Dopadł cię już stres?
- Nie, jest całkiem w porządku. - wzruszyłam ramionami.
- Ach, pamiętam jak my z ojcem ogłaszaliśmy nasze zaręczyny... To było ze 20, może 30 lat temu, kompletnie inne czasy. Byłam wręcz przerażona, nie wiedziałam jak reszta rodziny zareaguje.
- Grunt, że wy już wiecie i się zgadzacie. - cmoknęłam ją w policzek i ruszyłam w stronę drzwi. - Nie czekajcie na mnie i nie zamykajcie mi drzwi na noc!
- Baw się dobrze. - uśmiechnęła się. - Czekaj czekaj! A nie chcesz, żeby Joshua cię podrzucił? Przy okazji zrobiłby małe zakupy.
- Uwierz mi, mamo; nie chcesz, żeby Joshua robił zakupy. To głąb, zabierze ci tylko kasę i tyle. - zaśmiałam się. - Pa!

Siedziałam w ostatniej ławce i z niecierpliwością czekałam, aż msza dobiegnie końca. Co chwilę sprawdzałam na zegarku czy aby na pewno zdążymy na czas. Być może przesadzałam, bo wiedziałam, że czasu jest mnóstwo, ale jednak długa droga przed nami. Musieliśmy wyruszyć z Sheffield za jakąś godzinę, żeby być w Manchesterze na ósmą. Akurat kiedy zaczęłam wyliczać sobie ten czas, nastąpiło końcowe błogosławieństwo. Następnie pieśń na zakończenie i ludzie powoli zaczęli opuszczać kaplicę. Ja jednak wcisnęłam się bardziej w kąt, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Sheffield to duże miasto i nie miałam się czego obawiać, jednak wolałam zachować ostrożność. Kiedy ostatnia staruszka przyklęknęła przed ołtarzem, wyszłam ze swojego bezpiecznego cienia. Patrzyłam jak światła w kaplicy gasnął, wszędzie pozostały tylko blask tlących się świec. Nagle zobaczyłam go; szedł śmiało w moim kierunku, poprawiając kołnierz swojej kurtki;
- Jednak przyszłaś. - uśmiechnął się szeroko.
- Tak jak się umawialiśmy. - puściłam mu oczko, po czym on podał mi klucze do swojego auta i wskazał mi drogę do wyjścia.
Jako pierwsza udałam się w stronę jego kremowego Chevroleta Bel Air. Rozejrzałam się dookoła czy aby nikt nie przygląda mi się zbyt ciekawsko, po czym wsunęłam się na miejsce pasażera. Czekałam na niego kilka minut, żeby zdążył zamknąć kościół. Kiedy już skończył i przyszedł do samochodu, zajął miejsce za kierownicą i zapiął pasy. Na jego twarzy wykwitł zagadkowy uśmiech, na co odpowiedziałam tylko:
- Już prawie szósta, w drogę, panie Collins.

Czas spędzony z Andrew był moją wspaniałą odskocznią od rzeczywistości. Wiem, że to było nie w porządku wobec mojej rodziny, a przede wszystkim wobec Georga. Z Georgem było w porządku, bardzo się lubiliśmy. Można było nawet powiedzieć, że mamy się ku sobie. Ale Georg nigdy nie był w stanie zapewnić mi tego, co zapewniał Andrew. Tylko on potrafił sprawić, że czułam się jak prawdziwa kobieta; był szarmancki, bardzo romantyczny, pomysłowy i zaradny. W dodatku był diabelsko przystojny i starszy ode mnie o 6 lat. Wszystkie okoliczne panny były w szoku, kiedy postanowił pójść do seminarium, łącznie ze mną. Jednak nas od samego początku znajomości łączyło coś niezwykłego. Byliśmy przyjaciółmi. Bardzo dobrymi. A jak to w takich zażyłych przyjaźniach damsko-męskich bywa, z czasem uczucia się pogłębiły. Jednak Andrew nie zrezygnował z Kościoła; oboje byliśmy swoim wzajemnym sekretem.

Często o tym myślałam i zastanawiałam się czy do końca dobrze się z tym czuję. Oczywiście wolałabym, żeby zrezygnował z kapłaństwa na rzecz małżeństwa. Widziałam się z nim w przyszłości; szczęśliwa rodzina, gromadka dzieci, dom z niewielką działką, na której bawiłby się nasz pies... Rozmawiałam z nim o tym. Zapytałam czy nie wolałby dla siebie takiego życia, niż ciągłe ukrywanie. To nie było w porządku. I nie było to zgodne z tym w co wierzył, byłam świadoma grzechu. Jednak Andrew uważał, że został powołany do bycia księdzem, a to co jest między nami pozwala mu nie zwariować. Cieszył się, że mamy chociaż tyle. Ale wiedziałam, że ta sielanka nie potrwa wiecznie, nie mogliśmy się tak ciągle ukrywać. Wiedziałam, że prędzej czy później każdy pójdzie w swoją stronę. Dlatego kiedy George na jednej z naszych randek zapytał mnie o rękę - zgodziłam się. Mam już 26 lat, a wciąż jestem sama. To nie wróży nic dobrego. Wolałam to, niż zostanie starą panną i patrzenie, jak Andrew rozwija swoje skrzydła.

Przyjechaliśmy na miejsce o czasie. Przy wjeździe na teren kina samochodowego Andrew kupił dla nas karmelowy popcorn i orzeszki w czekoladzie. Zaparkowaliśmy w dogodnym miejscu, więc mogłam już swobodnie zdjąć swoje szpilki i podkulić nogi, przysuwając się do mężczyzny. Ten objął mnie ramieniem w wspólnie oglądaliśmy premierę filmu "Stowarzyszenie Umarłych Poetów". Tak naprawdę niewiele pamiętam, gdyż byliśmy zbyt zaaferowani sobą nawzajem. Ciągłe skradanie sobie pocałunków, ukradkowe spojrzenia, szepty... Mogłam podziwiać go bez końca. Zaplanował dla nas naprawdę romantyczny wieczór. Kiedy film dobiegł końca, pojechaliśmy na wzgórze z widokiem na całe miasto. Było przepięknie; widzieliśmy świetliste neony nocnych klubów, diabelski młyn w wesołym miasteczku bijący swoim blaskiem w rytm uderzeń naszych serc, wszelkie banery, billboardy... Miasto tętniło życiem, a my siedzieliśmy w kompletnej dziczy, gdzie nie było ani jednego człowieka. Zajadaliśmy kanapki z ogórkiem, popijaliśmy je sokiem z granatu i po prostu cieszyliśmy się sobą. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się godzinami, a kiedy atmosfera nieco się ociepliła, udaliśmy się wspólnie na tył jego samochodu. Andrew pomógł mi pozbyć się moich fikuśnych ubrań, ja również rozpięłam jego koszulę, było idealnie. Całowaliśmy się namiętnie, szyby w samochodzie całkowicie zaparowały. Nasze nagie ciała splotły się w jedność, a ja marzyłam tylko o tym, żeby ten moment się nie kończył. Andrew ułożył się wygodnie, umieszczając sobie pod głową moją welurową marynarkę, ja tym czasem wyjęłam z kopertówki paczuszkę prezerwatyw. Seks z Collinsem był niesamowity, tak jakbyśmy w ogóle nie czuli zmęczenia. Mogliśmy to robić godzinami, kilka razy jednego wieczoru. Przy nim czułam, że korzystam z życia:
- Jesteś wspaniała, Edith. - jęknął, wijąc się pode mną z rozkoszy. - Idealna.
Kiedy moje ciało poruszało się coraz szybciej i czułam, że orgazm jest blisko, kiedy całe moje ciało oddawało się tej słodkiej rozkoszy, szepnęłam:
- Kocham cię.
W tym momencie Andrew również osiągnął swój szczyt, jednak na jego twarzy dostrzegłam zdezorientowanie. Nigdy wcześniej nie powiedziałam, że go kocham. Czułam, jak moje serce trzęsie się z niepokoju:
- Co takiego? - powiedział łapiąc oddech.
- Kocham to. - uśmiechnęłam się zadziornie mając nadzieję, że wybrnęłam z sytuacji.
Szeroki uśmiech uformował się również na twarzy Andrew, kiedy jedną z dłoni przeciągnęłam przez jego spocone włosy. Dźwignęłam się na swoich kolanach, żeby penis Collinsa mógł swobodnie wysunąć się ze mnie. I kiedy spojrzeliśmy w dół, coś nas zaniepokoiło. Włączyłam światło w samochodzie, tymczasem Andrew pospiesznie zdjął z siebie kondom i odwrócił go tak, żeby czubek wypełniony spermą zwisał do dołu. Zobaczyliśmy, jak z prezerwatywy ulatuje kilka kropel i spada wprost na dywaniki samochodowe. W tym momencie najlepszy wieczór w moim życiu zamienił się w najgorszy:
- Kurwa mać. - skwitował Andrew.

Później było już tylko gorzej. Wizyta u ginekologa, potwierdzenie ciąży, załamanie nerwowe. Oczywiście nie mogliśmy nikomu powiedzieć o tym, że zaszłam w ciążę z Andrew. On sam też nie miał możliwości mi pomagać, ponieważ byliśmy sekretem. I to właśnie ciąża stała się powodem, dla którego ostatecznie musieliśmy zrezygnować z siebie nawzajem. Wiedziałam, że to nastąpi, ale nie wiedziałam, że przyjdzie tak nagle. I boleśnie. Przyznałam się swojej matce, że jestem w ciąży, ale nie powiedziałam z kim. Wiedziała, że nie z Georgem, ponieważ ten z dumą prezentował katolickie wartości, m.in. "zero seksu aż do ślubu". Moja mama nie mogła pozwolić, żeby moje lekkomyślne poczynania splamiły nasze nazwisko i wpłynęły na decyzję; czy ślub się odbędzie, czy nie. Dlatego dwa tygodnie po całym zajściu ukartowałam plan; zabrałam swojego narzeczonego na tańce, wypiliśmy trochę więcej niż powinniśmy (a przynajmniej George myślał, że upijam się wspólnie z nim) i zaciągnęłam go do łóżka. Nie byłam z siebie dumna, że wrabiam kogokolwiek w dziecko, ale George i tak miał zostać moim mężem. A każde małżeństwo ma swoje tajemnice. Ja wybrałam szczęśliwą rodzinę, choć w moich myślach przy moim boku zawsze powinien być Andrew...

XV. Chcesz zrobić dla niego coś dobrego? Chociaż ten ostatni raz?

No co Wam powiem.. zjebałam XD
Ale mimo wszystko zapraszam do czytania! x

Kojarzycie ten moment, kiedy krew całkowicie odpływa z waszej twarzy, przed oczami robi się ciemno, w uszach słyszycie tylko pisk, a grunt spod waszych nóg gdzieś się ulatnia? Nie znajdę lepszego sposobu na opisanie tego, co działo się ze mną w tamtym momencie. Przeszywający, wręcz wściekły wzrok Seana wwiercał się we mnie i wiedziałam, że jestem w dupie. Totalnej dupie:
 - Co ty tu robisz, Sean? - pisnęłam przerażona, odpychając od siebie Zayna.
- Mieszkam. - prychnął. - Nie odzywasz się od tygodnia, nie ma z tobą żadnego kontaktu. Dzwoniłem, pisałem, pytałem nawet Sam. Była tutaj, ale powiedziała mi, że dom stoi pusty. Przypomniała sobie jednak, że nasz klecha w nocy zabierał swoje auto spod piekarni i od razu połączyliśmy kropki.
Poczułam, jak moje serce upada do żołądka. Moje dłonie były kompletnie spocone, ich drżenie wprawiało mnie w jeszcze większy niepokój:
- My tylko... - próbowałam coś powiedzieć.
- No dawaj; co wy tylko? - syknął, podchodząc do mnie i do Zayna. - Gdzie z nim byłaś przez pierdolony tydzień?!
- Hej. - Zayn zmarszczył brwi, robiąc krok do przodu i osłaniając mnie swoim ciałem. - Może nie tym tonem.
Sean zaśmiał się gorzko:
- Najlepiej byłoby dla ciebie, gdybyś się w ogóle nie odzywał. I najlepiej spierdalał stąd w podskokach.
- Zachowujesz się irracjonalnie. - fuknął Zayn. - Uspokój się i wtedy porozmawiamy.
- Nie, nie porozmawiamy. Porozmawiam ja z Lydią. Ty wracaj do kościoła, jestem ciekaw reakcji Collinsa.
- Sean, nie. - gwałtownie wciągnęłam powietrze. - Nie, proszę. Nie mów nic Collinsowi.
- On już wie.
Czas na moment się zatrzymał, a bicie mojego serca zwolniło maksymalnie.
- Jak to wie? Co niby wie?! - Zayn zmarszczył brwi.
- Wie, że wyjechaliście razem.
- Czyli wie całe gówno.
Sean uśmiechnął się podstępnie:
- Po paru oględzinach i po połączeniu kilku faktów wychodzi na to, że data Twojego wyjazdu z plebani a data wyjazdu spod piekarni Samanthy absolutnie do siebie nie pasują.
- Wciąż wie całe gówno. - upierał się Zayn.
- Dlaczego więc nie wróciłeś na plebanię, co? - szturchnął go dłońmi. - Może byłeś zbyt zajęty bzykaniem Lydii gdzieś na Bora Bora, hmm?
Zayn spojrzał na mnie ponad ramieniem.
- Skąd on wie o Bora Bora, Lydia? - jego głos lekko się podłamał.
- Zayn, ja nie mam poj...
- Zostawiła laptop z planem waszej wspaniałej wycieczki. - Sean zaplótł dłonie na piersi.
On i Zayn byli tego samego wzrostu i mierzyli siebie wzrokiem potwornie intensywnie. Jednak widziałam, że Zayn się z tego wycofuje, Sean powoli dopinał swego:
- Grzebałeś w moich rzeczach? - ledwo wydusiłam.
- Czy grzebałem w twoich rzeczach? - zmarszczył brwi, odsuwając Zayna i pochylając się nade mną. - Do kurwy nędzy, Lydia. Szukałem cię. Nie było cię w całym Ashingdon, szukałem jakichkolwiek poszlak. Poinformowałem o wszystkim co wiem Meredith, wraca dziś wieczorem.
Widziałam, jak Zayn przeczesuje dłonią włosy i odwraca się do wyjścia. Patrzyłam na niego z uchylonymi wargami i nie wiedziałam co się dzieje. Obraz przede mną stał się zbitkiem kilku rozmytych plam, łzy nieprzyjemnie szczypały pod moimi powiekami. Zayn odwrócił się do mnie i nie powiedział ani słowa, był tak samo przerażony jak ja:
- Idź już, proszę. - wydukałam.
Widziałam, że moje słowa go dotknęły. Uchylił wargi, żeby coś powiedzieć, ale nie potrafił. Widziałam przeszywający go strach, ale sama czułam to samo. Byliśmy w głębokiej dupie.
- Idź, ja to załatwię.
- Nic nie załatwisz, Lydia. - usłyszałam głos Seana obok siebie. - A mogłaś to tak dobrze rozegrać, wiesz? Mogłaś wybrać mądrze, spędzić ten czas ze mną, a nie z tym ścierwem w sutannie. - splunął gorzko.
- Nie masz prawa tak o nim mówić. - warknęłam, czując przeszywający ból. - Naprawdę myślisz, że nie przyjechałam do ciebie bo to ukartowaliśmy?
- Myślę, że mogłaś przeczekać śnieżycę i do mnie przyjechać. Tak jak udało ci się wyjechać na Bora Bora. Najwyraźniej bardzo się co do ciebie pomyliłem; widziałem cię nawet przy swoim boku w przyszłości.
Zmarszczyłam brwi, bo... Co do chuja?
- Ale najwyraźniej swędziała cię cipa i szukałaś okazji. - prychnął oschle.
Wtedy już wszystko działo się bardzo szybko: usłyszałam zza pleców jedynie "jesteś takim kutasem" i bok Zayna popchnął mnie w stronę szafy, a jego pięść wylądowała pod szczęką Seana. Brunet zatoczył się do tyłu w szoku, jednak nie pozostał dłużny Mulatowi i z całej siły uderzył go łokciem w brzuch. Zayn jęknął przeraźliwie, ale po chwili znów okładał twarz Seana ciosami. Przewrócili się na podłogę i tam każdy z nich walczył o dominację. Ja jedynie stałam obok cała zapłakana i prosiłam, wrzeszczałam, błagałam, żeby przestali. Jednak mieli mnie kompletnie gdzieś, przez co zmuszona byłam zadzwonić na policję, gdyż sama bałam się choćby do nich zbliżyć. Zayn dociskał Seana do ziemi i raz za razem ciskał w niego swoje uderzenia. Sean w większości się przed nimi bronił, ale niektóre dosięgły jego twarzy. W pewnym momencie chwycił Zayna za materiał swetra i teraz role się odwróciły; Sean górował nam Zaynem i wymierzał w niego ciosy. Fala strachu zalewała moje ciało, moje gardło wręcz parzyło od gorzkiego szlochu i przeraźliwego krzyku. Kiedy tylko próbowałam się do nich zbliżyć i zareagować, od razu byłam odtrącana przez czyjś wymach czy kopnięcie. Funkcjonariusze jednak przyjechali już po bójce, kiedy stałam pomiędzy poobijanymi, zakrwawionymi mężczyznami i wciąż płacząc błagałam ich, żeby przestali na siebie krzyczeć. To wszystko to był jeden wielki koszmar; widziałam jak skuwają ich obu i wsadzają ich do dwóch różnych radiowozów. Kiedy auta odjeżdżały z naszego podjazdu, zobaczyłam Collinsa i Meredith, wysiadających z jego samocchodu.
Boże, co ja narobiłam...

- Lydia, wyjdź proszę. - usłyszałam zza drewnianej powłoki. - Chyba musimy o czymś porozmawiać.
Po moim trupie, kurwa. Jak dziecko uciekłam do swojego pokoju i zamknęłam się w nim, bez absolutnie żadnego planu. Wszystko zaczęło do mnie docierać; uwiodłam mojego kumpla, który miał zostać księdzem i uciekłam z nim gdzieś na koniec świata myśląc, że "co na Bora Bora, zostanie na Bora Bora". Jak głupia byłam myśląc, że to się nie wyda? A jak głupia musiałam być, zakochując się w moim przyjacielu - księdzu?
- Lydia, nie mogę się denerwować. Wyłaź, do jasnej cholery! - uderzyła w drzwi.
- Nie... - zaszlochałam. - Nie mogę z tobą o tym rozmawiać.
- Masz mi natychmiast wyjaśnić co to wszystko ma znaczyć. - brzmiała na bardzo złą. - Mówiłam ci, że to całe... "coś" między wami jest niezdrowe. Wiedziałam, że to się źle skończy. Wiedziałam, że nie mogę ci zaufać.
- Collins już poszedł? - pociągnęłam nosem, opierając się o framugę drzwi i siadając na podłodze.
- Nie, Andrew siedzi na dole i czeka na ciebie.
- Nie wyjdę.
- Jeśli będę musiała, to go tu zawołam i on wyważy te drzwi. - zagroziła.
- Meredith, nie rób tego. - gorące łzy uniemożliwiały mi normalną mowę. - Jeśli będziecie mnie zmuszać do tej całej konfrontacji, to przyrzekam ci, że to jest nasza ostatnia rozmowa. Albo i nawet nasze ostatnie spotkanie.
- Chyba nie myślisz, że tak to kurwa zostawię!
- Ciociu, proszę... Powiem wszystko, tylko nie dziś. Dajcie mi spokój.
Przez chwilę panowała między nami cisza. Wiedziałam jednak, że Meredith wciąż stoi na korytarzu. Z jednej strony dobrze było ją w końcu zobaczyć, bo przez te kilka sekund, mając ją przed oczami, poczułam się bezpiecznie. Jakby kamień spadł mi z serca albo jakbym wypuściła długo wstrzymywany oddech. Naprawdę mi jej brakowało i od razu do mojej głowy przyszła myśl o raku, który zaatakował kości Meredith. Ciarki przebiegły mi po plecach, a moim ciałem ponownie wstrząsnął szloch. Jedynie przysparzam jej kłopotów i zmartwień. Na chuj mi to było?!
- Nie, Lydia. Już wystarczająco narozrabiałaś, nie mogę ci teraz ustąpić. Wychodź w tej chwili albo załatwimy to inaczej.
- Obiecuję, że jutro porozmawiamy. - jęknęłam żałośnie. - Nie mam na to siły, jest mi słabo.
- Lydia...
- Zaraz zemdleję.- przerwałam jej. Poczułam, jak ciemność zasnuwa mi widok.
- Lydia, przysięgam na Boga, że...
- Pomocy. - westchnęłam czując, jak powietrze ulatuje z moich płuc i już nie słyszałam więcej wołań Meredith.

Ocknęłam się na kanapie w salonie. Moje ciało było okryte kocem, w kominku tlił się ogień, a moja głowa pulsowała z bólu. Zamrugałam kilkukrotnie i spróbowałam udźwignąć się na łokciach, ale przysięgam, tył mojej głowy miał wszczepiony najsilniejszy magnes, a druga część wmontowana była w poduszkę. Boże...
- Proszę, weź to. - usłyszałam męski, bardzo głęboki głos.
Jak oparzona podskoczyłam w miejscu i spojrzałam na nikogo innego, jak Collinsa. Trzymał w jednej ręce szklankę wody, a w drugiej dwie tabletki:
- Co to?
- Paracetamol, na ból głowy. Powinnaś też coś zjeść, nie wiadomo dlaczego zemdlałaś.
Widziałam, że był spokojny. Nie mogę powiedzieć, że mnie to zrelaksowało, bo dalej czułam ogromny strach na myśl o tym, co teraz będzie. Co z Zaynem, z Seanem, gdzie jest Meredith. Niepewnie wzięłam od niego lek i popiłam go sporym łykiem wody. Po chwili opróżniłam całą szklankę, ponieważ Jezu... Nie piłam nic od kilkunastu godzin, moje gardło to czysta Sahara. I nagle wrócił do mnie obraz zakrwawionego Zayna; rozcięty łuk brwiowy, spuchnięta warga, rozcięty policzek, krew sącząca się z nosa, rozpruty sweter przy kołnierzu... To wszystko moja wina:
- Musimy porozmawiać, Lydia. - przysunął fotel bliżej kanapy i spojrzał na mnie ewidentnie zmartwiony.
- Gdzie jest ciocia? - spróbowałam zmienić temat.
- Uwierz mi, wolisz rozmawiać ze mną niż z nią w tej chwili. - zaśmiał się gorzko, spuszczając wzrok.
Meredith musi być na mnie piekielnie wściekła. Nigdy nie słyszałam, żeby tak przeklinała i świadomość tego, że to ja doprowadziłam tą biedną, schorowaną kobietę do takiego wytrącenia z równowagi sprawiła, że skuliłam się w sobie. Na pewno żałuje, że przygarnęła mnie z sierocińca. 
- Jest u siebie. Nie mogliśmy cię dobudzić przez dwie godziny, kazałem jej pójść odpocząć i się nie martwić.
- Bardzo się bała?
- Była przerażona. - przyznał. - Musieliśmy wyważyć twoje drzwi, przez co dodatkowo dostałaś nimi w głowę. - och, to stąd ten ból.
- Nie wierzę, że tak narozrabiałam...
Ksiądz Collins nie odezwał się, tylko wpatrywał się we mnie wyczekująco. Chciał, żebym kontynuowała, a ja tylko poczułam łzy cisnące mi się do oczu. Ja właśnie zniszczyłam komuś życie:
- Co jest między tobą a Zaynem, Lydia? - zapytał spokojnie, marszcząc brwi w skupieniu.
- Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. - pociągnęłam nosem.
- Przyjaciółmi? Tylko przyjaciółmi? I nic więcej?
- Kim więcej mielibyśmy być? Zayn wkrótce zostanie księdzem.
Mężczyzna westchnął ciężko:
- Cieszę się, że o tym pamiętasz, moja droga. Jednak skoro to wypiętnowałaś to od razu wnioskuję, że chciałaś czegoś więcej od tej znajomości. Pewnie oboje chcieliście, jednak Kościół powstrzymuje was przed tym, co mogło się wydarzyć... Bądź już się wydarzyło. - uniósł brew.
Nie mogłam odpowiedzieć. Gula w moim gardle urosła do takich rozmiarów, że przez duszność jedynie wylewałam z siebie łzy, nie byłam w stanie nic z tym zrobić:
- Lydia, jesteś młodą i mądrą kobietą. - wstał z fotela i podszedł do kominka, żeby dorzucić do niego drewna. - Doskonale wiesz o tym, że to co zrodziło się między wami jest kompletnie niewłaściwe. Nie powinno się nigdy wydarzyć. Wiesz o tym, prawda? - odwrócił się w moją stronę i tak po prostu stał.
Jedynie pokiwałam głową. Nie mogłam nawet spojrzeć mu w oczy:
- Na pewno też wiesz, że to nie może się więcej powtórzyć. Nie można dopuszczać do takich sytuacji. Zayn wytyczył sobie ścieżkę życia, przeszedł już taki kawał... - zaplótł ręce na piersi.- Nie może się teraz poddać. Jako jego przyjaciółka to wiesz, prawda? Wiesz, że potrzebuje wsparcia, otuchy, modlitwy. A nie rozproszenia. Zayn musi się skupić, zostało mu tak niewiele, Lydia.
Moja twarz wykrzywiła się z bólu. Jeszcze gęstsze łzy lały się po moich policzkach, już w ogóle nie wiedziałam co dzieje się dookoła, mój świat powoli się rozsypywał:
- Teraz będziemy musieli podjąć radykalne kroki. Wiem, że to pewnie dla ciebie trudne, tak samo jak dla Zayna. Nie znam szczegółów waszej relacji, pewnie wcale nie chcę znać. - westchnął ciężko i usiadł na kanapie tuż obok mnie. W ciszy wpatrywaliśmy się w ogień trzaskający w kominku. - Powiedz mi tylko co skusiło cię do postąpienia tak, a nie inaczej. Przecież widziałaś, że Zaynowi bardzo zależy na sprawie. Widziałem was w kościele. Wiem, jaka pasja w nim drzemie, jak potrafi oddać się czemuś całkowicie.
- Boże, to takie powierzchowne. - tępy szloch w końcu rozerwał moje obolałe gardło i zaczęłam wylewać z siebie swoje żale. - Nic ksiądz o nim tak naprawdę nie wie! Faktycznie, Zayn oddaje się temu co dla niego ważne. Ale ksiądz zna go tylko od strony wiary. Nie wie ksiądz o nim nic; nie wie ksiądz, jakie książki lubi czytać. Nie wie, jakie filmy go interesują. Nie wie, jak utalentowany muzycznie jest, jakie ma hobby, jakie ma marzenia, jakie były jego ambicje przed seminarium, pewnie nadal są. Nie wie ksiądz, jaki udział w tym miała jego wymagająca rodzina, jak przytłoczony był tym wszystkim. Nie wie ksiądz, z jaką pasją Zayn oddaje się najprostszym rzeczom. Nie wie ksiądz, jak się szczerze śmieje, jak cierpi, jak kocha, nie wie ksiądz nic. Widzi ksiądz w nim tylko materiał na kolejnego księdza, nic więcej. A to jest tylko człowiek. Wspaniały człowiek, który też ma marzenia i który się ciągle gubi, popełnia błędy. Ale robi to co uważa za słuszne, co podpowiada mu serce.
Ksiądz Collins popatrzył na mnie zamyślony i nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Nagle jednak odchrząknął:
- Przez ostatnie kilka lat umysł Zayna kierował się wyłącznie rozumem i rozsądkiem. Znacie się tylko kilka miesięcy, nie zabijesz w nim tego, co kiełkuje tam przez lata. Zayn ma wyznaczoną drogę. I jeśli nie potrafisz go w tym wspierać, a właśnie utwierdziłem się w przekonaniu, że jest to dla Ciebie niemożliwe... Oczywiście nie zrozum mnie źle, nie mam ci tego za złe. Wiadomo, że jesteśmy tylko ludźmi. Zayn też jest tylko człowiekiem, jestem tego świadomy. Ale mimo tego co powiedziałaś, uwierz mi. On wie, że Kościół to jego przyszłość. A kontakt z tobą to dla niego odskocznia od codzienności. Każdy z nas ma chwile słabości w swojej posłudze, doskonale o tym wiem. Ale brnąc w to skończycie w cierpieniu, Zayna dopadnie uczucie niespełnienia i nikt nie będzie wtedy szczęśliwy... Wracając; jeśli nie potrafisz go wspierać, a dobrze wiesz, że wasza relacja nie podda się temu, Zayn będzie musiał zostać przeniesiony do innej parafii. Nie poinformuję o tym biskupa ani seminarium, nie chcę robić temu chłopakowi więcej problemów niż już ma. Całą papierologię załatwię ja, jego przeniesienie będzie tajemnicą. To co stało się między wami obciąży jego sumienie na zawsze, ale nie chcę, żeby to zrujnowało mu życie. Dlatego zrozum, że musimy to jak najszybciej zakończyć. Ksiądz z parafii, do której trafi Zayn jest wtajemniczony w sprawę. Będzie miał go na oku, wasz kontakt zostanie całkowicie ograniczony.
- Gdzie go zabieracie? - moja twarz była cała opuchnięta od płaczu, a głos łamał się po każdym słowie.
- Nie mogę ci tego powiedzieć. Zaryzykowałbym waszymi potajemnymi spotkaniami. Zaym musi się skupić, Lydia.
- Będę mogła go chociaż zobaczyć, zanim odjedzie? Będę mogła się z nim pożegnać?
Collins westchnął ciężko i pokręcił przecząco głową. moje serce upadło do żołądka i już wiedziałam, że zaraz nim zwymiotuję.
- Chcesz zrobić dla niego coś dobrego? Chociaż ten ostatni raz? - spojrzał mi w oczy.
Kiwnęłam energicznie głową. Zrobię wszystko, żeby chodź raz nie nawalić:
- Pomódl się za niego. Życz mu w tej modlitwie jak najlepiej. Może Bóg zdoła mu wybaczyć ten haniebny wybryk. To wszystko, co możesz mu od siebie teraz dać. Zayn wyjeżdża jutro rano, to wszystko, co mogę powiedzieć na ten temat.

~~~

Siedziałam u siebie w pokoju i patrzyłam przez okno na płatki śniegu spadające w słabym świetle księżyca. Nie mogłam  uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę. Co ja sobie myślałam, że jak go pocałuję, to rzeczywistość zniknie? Że jak razem wyjedziemy, to już nie będziemy musieli wracać? Co takiego zadziało się w mojej głowie, że w ogóle pomyślałam, że to wszystko ma sens. Im głębiej wwiercały mi się w głowę słowa Collinsa tym bardziej zaczynałam myśleć, że byłam dla Zayna takimi wakacjami od życia. Taką chwilową ucieczką. W końcu faktycznie nigdy nie powiedział, że dla mnie zrezygnuje z bycia księdzem. Nigdy. A mi nigdy nie przeszłoby przez myśl poprosić go o coś takiego. Czyli jednak podświadomie wiedziałam, że ta historia ma swój koniec, jednak nie wiedziałam, że tak drastyczny i bolesny. Boże, dlaczego taka jestem? Dlaczego nie myślę? Dlaczego popełniam takie głupie błędy? Spojrzałam na wielki płatek śniegu, który delikatnie powiewał na wietrze i upadał coraz niżej. Nagle zniknął mi z pola widzenia, ale tuż za nim zobaczyłam policyjny radiowóz parkujący pod naszym domem. Odwieźli Seana. A ja nie jestem pewna czy jestem gotowa na rozmowę z nim. Ponownie podeszłam do swoich drzwi i zamknęłam je na klucz. Meredith nadal spała u siebie, więc jedyne co mógł zrobić Sean to pójść do pokoju gościnnego na dole i odłożylibyśmy tą burzliwą dyskusję na rano. Jednak kiedy stałam przy drewnianej powłoce usłyszałam kroki mężczyzny na schodach. Szedł tutaj, szedł po mnie. Moje serce nerwowo kołatało w piersi, a ja powoli cofałam się do okna, nie spuszczając wzroku z drzwi:
- Li, wpuść mnie. - powiedział ochryple, a ja aż wzdrygnęłam się na jego słowa.
Nie odezwałam się, tylko czekałam aż uzna, że zasnęłam:
- Wiem, że nie śpisz, widzę u ciebie światło. Z resztą widziałem cię w oknie jak wchodziłem do domu.
- Zostaw mnie w spokoju, Sean.
- Nie zrobię ci krzywdy, obiecuję. Chcę tylko porozmawiać, póki nie ma z nami mamy.
Zawahałam się na chwilę, jednak podeszłam do drzwi:
- Nie ufam ci, nie chcę, żebyś tu był.
- Daj mi 10 minut, później zostawię cię w spokoju.
- Czego chcesz?
- Chcę tylko porozmawiać.
Zagryzłam dolną wargę i przekręciłam kluczyk w drzwiach. Spojrzałam na mężczyznę i moja twarz znów wykrzywiła się w cierpieniu przez jego widok. Zasłoniłam usta i pozwoliłam kilku łzom spłynąć po moich policzkach. Miał potargane włosy, jego biała koszula była pokryta licznymi śladami krwi, lewe oko było okropnie opuchnięte i wręcz czarne dookoła. Miał sine i opuchnięte uszy, jedno było wręcz naderwane przy płatku:
- Wyglądasz... Strasznie. - wydusiłam w końcu robiąc mu miejsce.
- I kto to mówi. - uśmiechnął się krzywo. - Masz twarz jak balon.
- Ciekawe przez kogo. - fuknęłam. - Masz 5 minut. Lepiej się pospiesz.
Sean usiadł na brzegu mojego łóżka i oparł dłonie o swoje kolana. Zauważyłam, że jego knykcie były całkowicie obdarte ze skóry. Byłam przerażona:
- Chciałem cię przede wszystkim przeprosić.- patrzył mi prosto w oczy. - To było głupie, wręcz dziecinne, nie powinnaś być świadkiem takiej sytuacji.
- To było głupie. Bardzo. Co ci strzeliło do głowy, żeby się tak zachowywać? Żeby informować o tym wszystkich dookoła?
Mężczyzna spuścił wzrok i  splótł swoje palce:
- Ja nie mogłem tego znieść, wiesz? Kiedy zobaczyłem, że nie ma cię w domu, że nie ma cię w mieście, panowała ta okropna śnieżyca... Miałem same najczarniejsze scenariusze w głowie. A zależy mi na tobie. Ewidentnie bardziej niż powinno. Wiem, ledwo się znamy, nie wiemy o sobie za dużo...
- I jesteśmy kuzynami przede wszystkim. - zmarszczyłam czoło zezłoszczona. - Co ty do chuja sobie myślałeś? Że przyjeżdżając tutaj złapię cię za rękę i pobiegniemy w świat śpiewając "Sweet Home Alabama"?
- Daj mi dokończyć, proszę. - podrapał się w tył głowy, było mu wstyd. - Nie chciałem tego. Nie wiem dlaczego tak się stało. Po prostu w momencie, w którym pierwszy raz cię zobaczyłem... No kurwa, w mojej głowie nie było "wow, to moja kuzynka", tylko "Boże, ona jest piękna". A później się odezwałaś. Nieco zagubiona, może trochę przestraszona, ale mimo wszystko biła od ciebie jakaś taka pewność siebie i mądrość. Wiedziałem wtedy, że jesteś inna. Wiedziałem, że jesteś wyjątkowa.
Przejechał językiem po opuchniętej wardze, po czym kontynuował:
- Byłem przerażony, kiedy odkryłem, że nie ma cię w domu. Ale nie było też części twoich ubrań, nie było twojej torby, nie było telefonu. Był tylko ten jebany laptop, a zaraz po jego uruchomieniu pokazała się strona z odprawą. 2 miejsca w samolocie na Bora Bora. I wtedy coś ucisnęło moje serce. Wiedziałem, że to był on. Wiedziałem, że wyjechaliście razem. I poczułem się tak okropnie oszukany, wiesz? Nie mogłaś spędzić ze mną głupich świąt. I wiem, że to nie jest argument, który miałem wtedy w głowie, ale jesteśmy rodziną, tak?- no kurwa, nie wierzę w niego. - A ty postawiłaś go ponad nas.
- Sean, była śnieżyca. Widziałeś ją do cholery. Wiesz, że nie dało się tu dojechać. Siedziałam w święta tutaj, wyjechałam dopiero na Sylwestra.
- Którego też mogłaś spędzić ze mną. Mogliśmy zgłębić naszą relację...
- Dobra, kurwa. - przerwałam mu. - Ja wiem, że nie czujemy między sobą specjalnie rodzinnej więzi, ale fakty to fakty. A to co mówisz powoli wprawia mnie w obrzydzenie, przepraszam.
- Wiem, wiem. - westchnął. - Ja po prostu czułem się potraktowany nie fair, okay? Nie powiedziałaś, że wylatujesz. Nie odbierałaś ode mnie. Nie napisałaś gdzie jesteś, nic nie wyjaśniłaś. Meredith zrezygnowała z leczenia, żeby pomóc w poszukiwaniu ciebie. Dopiero jak znalazłem ten laptop zrozumiałem, że jesteś z tym... - zrobił obrzydzoną minę.
- Z Zaynem. Byłam z Zaynem. - popatrzyłam na niego przytłaczająco jednocześnie starając się odpędzić falę płaczu na myśl o biednej Meredith.
- Wybrałaś go zamiast mnie.
- Nikogo nie wybrałam, Sean! Jesteś moim kuzynem, a on zaraz będzie księdzem! Ja nikogo nie wybrałam, tylko się przyjaźnimy! - ponownie gula urosła w moim gardle.
- Nie... Nie tylko się przyjaźnicie. Ty go kochasz, Lydia.
I wtedy zadzwonił mój telefon.
To był Zayn.