poniedziałek, 15 marca 2021

XVI. ZAYN!

- Wiesz, że on nie da ci szczęścia? - powiedział gorzko, wstając z krawędzi mojego łóżka.

- Wiesz, że niczego od niego nie oczekuję? - syknęłam.
Sean był osobą, która miała najmniej do powiedzenia w całej sprawie. Zachowywał się dziwnie, to całe zauroczenie mną, swoją kuzynką, Jezu. Przeprosił, to ważne. Ale na tym powinien zakończyć, nie potrzebowałam szczegółów. To było chore i on dobrze o tym wiedział.
Telefon nadal brzęczał w mojej dłoni, a ja nie wiedziałam czy powinnam odbierać przy Seanie. Postanowiłam zaczekać, aż ten opuści mój pokój i wtedy oddzwonię do Zayna, chociaż potwornie się o niego martwiłam. I równomiernie ze strachem o niego rósł strach o to, co przyniesie jutro. Już niczego nie byłam pewna:
- Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć, Sean? Jakieś błyskotliwe uwagi?
- Tak, chcę o coś zapytać. - brzmiał na urażonego. - Chcę wiedzieć co czujesz. Co czujesz względem mnie.
Nie spodziewałam się tego kompletnie. Co mam mu powiedzieć?
- W tej chwili? Jestem na ciebie wściekła. - fuknęłam. - Po co była ta cała nagonka? Po co były te wstrętne słowa? Po co ta bójka? Po co w ogóle wtrącasz się w moje sprawy?
Sean jedynie uśmiechnął się gorzko i bez słowa skierował się do wyjścia. Jednak kiedy stał we framudze drzwi odwrócił się jeszcze i powiedział:
- Ty naprawdę nie wiesz czym jest troska o drugą osobę, co? Już nawet odkładając na bok to co; cholera wie dlaczego; do ciebie poczułem. Jesteśmy rodziną, ja po prostu się o ciebie kurwa martwiłem. - i wyszedł.
O nie, nie będzie tak. Ruszyłam za nim głośno tupiąc w podłogę:
- Chcesz wiedzieć co się dzieje? Proszę bardzo; teraz jestem na ciebie wściekła, ale mimo stażu naszej zażyłości wiem, że jesteś moją rodziną. I jesteś dla mnie ważny. Ale nie mogę tolerować takich sytuacji jak ta, w której ranisz innych ludzi ważnych dla mnie równie mocno! Szczerze? Tak, Zayn jest dla mnie nawet ważniejszy od ciebie. Ale nie przez to, że żywię do niego głębsze uczucia, jak zasugerowałeś wcześniej. - może trochę minęłam się z prawdą, ale do sedna. - Zayn jest tu ze mną w zasadzie od początku. Jest moim przyjacielem, jesteśmy ze sobą każdego dnia. Ty jesteś w Londynie, Meredith była w Harrogate. Ja byłam tu kurwa sama. - zobaczyłam, jak otwiera usta, żeby się wtrącić. - I nie! - ubiegłam go. - Nie liczę teraz na żadne "przecież mogłaś pojechać ze mną do Londynu, mogłaś ze mną zamieszkać". Nie o to chodzi. Z resztą to byłoby bardzo niezdrowe, biorąc pod uwagę twoje uczucia co do mnie.
- Ale rozkochanie w sobie księdza było jak najbardziej na miejscu, tak? - powiedział nagle.
Kurwa mać.
Sean podszedł do mnie powoli i teraz dzieliło nas jedynie kilkanaście centymetrów.
- Spójrz mi w oczy i powiedz, że nic do niego nie czujesz.
- Nie mogę tego powiedzieć, przyjaźnimy się. Wiadomo, że czuję do niego sympatię.
- Inaczej: spójrz mi w oczy i powiedz, że go nie kochasz.
Zapadła grobowa cisza. Moje oczy znów wypełniły się łzami, a ja poczułam się słaba pod władczym wzrokiem Seana. Nawet taki poturbowany był silniejszy ode mnie. Również psychicznie:
- Popatrz mi w oczy i powiedz, że z nim nie spałaś.
- Jesteś świnią, Sean. - odepchnęłam go i wróciłam do swojego pokoju. - Zejdź mi z oczu.

Kiedy zamknęłam ze sobą drzwi, drżącymi rękami złapałam telefon i wybrałam numer do Zayna:
- Błagam, odbierz, odbierz, odbierz... - moje serce biło jak szalone.
- Lydia... - usłyszałam nagle i powietrze opuściło moje płuca wraz z głośnym szlochem.
Przyłożyłam dłoń do czoła, niedbale odsuwając z niego grzywkę. Chodziłam po pokoju i słuchałam jego ciężkiego oddechu. On wiedział. Wiedział, że wyjeżdża.
- Spotkajmy się, proszę.
- W porządku. Gdzie mam być? - pospiesznie wyjęłam sweter ze swojej szafy i wciągnęłam go na siebie. Wzięłam też parę tenisówek, które wsunęłam na stopy nie dbając o zasznurowanie ich.
- Idź w stronę kościoła, spotkamy się po środku drogi.
- W porządku, zaraz będę.
Wcisnęłam telefon w tylną kieszeń moich jeansów po czym wyszłam ze swojego pokoju. Tuż przed drzwiami stała Meredith i patrzyła na mnie w szoku:
- A ty dokąd idziesz? - zlustrowała mnie z góry na dół.
- Nie teraz, ciociu, później ci wszystko wyjaśnię. - popatrzyłam na nią przepraszająco i wyminęłam ją, zbiegając po schodach.
- Stój, nie możesz nigdzie iść! - krzyknęła. - Sean, łap ją!
Ale ja już złapałam swoją kurtkę z wieszaka i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zaczęłam iść w stronę kościoła, kiedy za drzewami usłyszałam krzyk Seana:
- Lydia!
Zadziałało na mnie jak zastrzyk adrenaliny. Moje nogi zaczęły poruszać się o wiele szybciej. Biegłam przez śnieg, który wsypywał się do moich tenisówek, ale nie przeszkadzało mi to za bardzo. Chciałam go już zobaczyć i powiedzieć jak okropnie mi przykro. Kiedy jednak byłam już dobry kawałek od domu, zobaczyłam za sobą światła samochodu. Jebany Sean, gonił mnie swoim autem. Miałam już skręcić do lasu, żeby nie był w stanie jechać w moją stronę, ale nagle usłyszałam przed sobą głos Zayna:
- Lydia!
Moje serce zamigotało boleśnie, a moje nogi wręcz paliły przez prędkość jaką udało mi się osiągnąć:
- Zayn! - krzyknęłam rozpaczliwie.
Jego sylwetka zarysowała się wyraźnie w świetle księżyca, a ja czułam, jak gorące łzy torują sobie drogę przez moje policzki. A myślałam, że już nie wycisnę z siebie ani kropli. Wtem dostrzegłam, że za Zaynem znajduje się jakaś postać, ktoś go gonił:
- Zayn, wracaj tu! - to był ksiądz Collins.
Otoczyli nas, jakbyśmy byli jakimiś przestępcami. Collins gonił Zayna, mnie gonił Sean. Po prostu świetnie.
Ale nie obchodziło mnie to zupełnie. Nie myślałam o samochodzie, który był już tylko kilkanaście metrów ode mnie. Nie myślałam o księdzu, który z wściekłością gonił za nami. Myślałam tylko o ciepłym uścisku Zayna, w który wpadłam z wielkim impetem. Jego ręce owinęły mnie tak szczelnie, że nie mogłam oddychać. Ale to również nie było ważne. Trzymałam go tak mocno jak tylko mogłam. Nie widzieliśmy się przez kilka godzin, a moje serce prawie pękło z tęsknoty. Być może potęgował to fakt, że prawdopodobnie nie zobaczymy się już więcej. Sama myśl sprawiała, że wszystkie siły opuszczały moje ciało. Szlochałam w ramionach Zayna, a jego kojąca dłoń gładziła tył mojej głowy:
- Przepraszam, Zayn. - udało mi się wydukać.
- Spokojnie, kochanie. - powiedział z trudem, przez co uświadomiłam sobie, że ma mocno poobijane żebra i prawdopodobnie robiłam mu krzywdę.
- Jezu, przepraszam. - poluźniłam uścisk.
- Nie! Trzymaj mnie tak. Po prostu mnie trzymaj. - usłyszałam, że jego głos też się załamał.
Zayn płakał w moje włosy. I chodź nie mogłam tego dostrzec, słyszałam to w jego smutnym głosie. Może nie byłam tylko odskocznią. Może Zayn naprawdę myślał o mnie w taki sposób, w jaki ja myślałam o nim. Przypomniało mi się jego sylwestrowe życzenie, które zdradził mi tamtej nocy na Bora Bora.
- Lydia! - usłyszałam za sobą głos Meredith i trzask drzwi.
Sean przywiózł ją ze sobą. Ja jednak nie odwróciłam się, tylko zacisnęłam uścisk wokół pasa Zayna.
- Zayn, skończ te wygłupy, do cholery! - warknął Collins.
Poczułam jak chwycił za ramię mężczyzny i próbował go ode mnie odciągnąć, jednak Zayn wyszarpnął je z jego uścisku, przez co lekko zatoczyliśmy się na śniegu.
- Zayn, powiedziałem coś!
- Zostawcie nas w spokoju, do kurwy nędzy! - wrzasnął mulat.
Sama aż podskoczyłam, ponieważ nie spodziewałam się takiej reakcji z jego strony.
- Lydia, chodźmy już, proszę cię. - tym razem to ja poczułam dłoń ciotki na swoim ramieniu.
- Meredith, 5 minut. Dajcie nam tylko 5 minut, proszę cię... - spojrzałam na nią cała zapłakana i przez światła reflektorów dostrzegłam jej wzrok.
Popatrzyła na mnie z miną, której nie widziałam u niej nigdy wcześniej. Jej twarz wyrażała ból, smutek, cierpienie... I współczucie. Meredith mi współczuła. Przeniosła wzrok ze mnie na księdza Collinsa i wpatrywała się w niego, kiedy jej dolna warga zaczęła drżeć. Ja z powrotem wtuliłam twarz w tors Zayna i poczułam jak składa on pocałunek na czubku mojej głowy:
- To nie może być koniec, Zayn. - zaszlochałam.
On jednak się nie odezwał, przez co odsunęłam się od niego, żeby zobaczyć jego twarz. Mimo wyraźnie opuchniętej wargi, rozcięcia na policzku oraz czole, sinego grzbietu nosa... Nadal był piękny. Był jak anioł, którego chciałam podziwiać przez resztę swojego życia:
- Nie wiem co mam ci na to odpowiedzieć, Lydia. - pojedyncza łza spłynęła po jego policzku.
- Ja też nie wiem co chcę od ciebie usłyszeć.
- A czy sama chcesz mi coś powiedzieć? Ten ostatni raz?
Moje serce przeszyło tysiące igieł. Były wbijane po kolei, jedna po drugiej. W końcu moje serce było już tak posiekane, że nie zostało z niego nic. Zbitek nic nie wartych włókien.
- Chcę, żebyś wiedział, że twoje marzenie się spełniło.
I wtedy nie dbaliśmy już o to, że nas obserwują. Co z tego, że Meredith stoi od nas tylko kilka kroków, że Collins wciąż trzyma Zayna za ramię, że Sean zasłania swoim ciałem jeden z reflektorów i wpatruje się prosto w nas. Po prostu chwyciłam w dłonie twarz Zayna, starałam się zrobić to delikatnie, żeby nie uszkodzić go jeszcze bardziej. W jego oczach zaświeciły się iskry, które tak bardzo kochałam. Nasze usta w końcu złączyły się w pełnym emocji pocałunku. Słony smak naszych łez uświadomił mi jak tragicznie przełomowa chwila następuje. Już nie będzie go przy mnie. Nie zrezygnuje z tego, co nazywa powołaniem. Nie wróci do mnie nigdy więcej. Nie ważne jest to, że go kocham. Jednak chciałam, żeby to wiedział. Chciałam, żeby był świadomy, że zajmuje szczególne miejsce w moim sercu i że nigdy go nie zapomnę, nieważne gdzie będzie i co będzie się z nim działo. Od pierwszego dnia, kiedy tylko się poznaliśmy, poczułam do niego sympatię. Uczucia rozwijały się z czasem, tak samo jak my rozwijaliśmy się przy sobie. Zayn zaoferował mi nie tylko swoje towarzystwo, ale też nauczył mnie jak żyć z drugim człowiekiem. Pokazał mi jak to jest kochać, a to chyba najcenniejsza lekcja dla kogoś, kto wychowywał się bez rodziców, bez rodziny. Czas spędzony z Zaynem to najlepsze co spotkało mnie w życiu i nie sądzę, żeby kiedykolwiek miało się to zmienić. Był dla mnie absolutnie wszystkim, a teraz zniknie z mojego życia. Jak najpiękniejszy sen, który nigdy nie powinien się kończyć, ale jednak rzeczywistość uderza cię prosto w twarz. I właśnie z tą myślą odsunęłam się od miękkich i spragnionych ust mężczyzny. Przetarłam jego twarz kciukami i jedyne co zdołałam powiedzieć, to:
- Nigdy cię nie zapomnę, Zayn.
- Ja ciebie też, Lydia. Moje marzenie zawsze będzie aktualne.
- I na zawsze będzie spełnione. - chwyciłam jego dłonie w swoje własne i ucałowałam jego pozbawione skóry knykcie.
Czułam się tak potwornie źle z tym, że muszę odejść. Ale nie mogę go trzymać wiedząc, że on chce od życia czegoś innego. Wtrąciłam się w jego plany. I choć jestem przekonana o prawdziwości jego uczuć, tak wiem, że Kościół i tak będzie stał ponad tym. Dlatego nie chciałam być osobą, która stoi na przeszkodzie. Powoli wypuściłam dłonie Zayna i odwróciłam się od niego, idąc w stronę Meredith. Spojrzałam na jej twarz, kiedy ta wciąż wpatrywała się w Collinsa. Z jej oczu płynęły łzy, a jej dolna warga wciąż drżała. Meredith chyba stanęła po naszej stronie. Spojrzałam wtedy na księdza, on również wpatrywał się w moją ciotkę. Jego usta były lekko rozchylone i przez jego urywany oddech wydobywała się z nich para. Co się właśnie dzieje? Popatrzyłam na Zayna, on zdawał się zauważyć to samo co ja. Popatrzyliśmy sobie w oczy z nadzieją, jednak wtedy ksiądz jakby wybudził się z transu. Odchrząknął i chwycił mocniej ramię Malika:
- Musisz dać temu spokój Zayn, chodźmy już.
- Doprawdy, Andrew? - usłyszałam nagle podłamany głos mojej ciotki. - Nie ma innej opcji?
- Nie zaczynaj, Edith.
Nie zaczynaj?
Edith?!
Ciotka podeszła nieco bliżej mężczyzn, prawdopodobnie w ogóle nie mrugała. Wyglądało to tak jakby łzy zamarzły w jej oczach, a ona wpatrywała się tylko w Collinsa:
- To, że tobie się nie udało nie oznacza, że musisz niszczyć życie innych.
Wow, dobra. Co?
- Zayn przyjechał tu w konkretnym celu. A tym celem jest posługa Bogu. Nie może się rozpraszać, rozumiesz? Kto jak kto, ale myślałem, że ty jesteś tego najbardziej świadoma.
- Też stałam po twojej stronie. Na początku. Ale spójrz na nich. - popatrzyła mi w oczy, a ja zamarłam. - Zayn. - zwróciła się do mulata. - Czy ty chcesz zostać księdzem?
Mężczyzna nie odpowiedział. Patrzył jej prosto w oczy, a ja nie potrafiłam odczytać jego emocji. Po prostu zastygł, a ja widziałam tylko jego nierówny oddech. Nagle dostrzegłam, że Collins zaciska mocniej rękę na kurtce Zayna, przez co ten odpowiedział:
- Przyjechałem tu po to, żeby być księdzem.
Wiem, że to nie była odpowiedź na pytanie Meredith. Była bardzo wymijająca. Ale i tak po moich policzkach ponownie potoczyły się łzy.
Od tamtej pory już nikt nic nie mówił. Zayn i ksiądz Collins odwrócili się od nas i udali się w stronę kościoła. Ja i Meredith stałyśmy tam jak wryte w ogóle się nie odzywając, tylko płakałyśmy. Poczułam, że moje stawy słabną, ciało nie jest w stanie utrzymać się na nogach. Uderzyłam kolanami o twardy śnieg i szloch coraz mocniej wstrząsał moim ciałem. Ciotka uklęknęła przy mnie i przyciągnęła mnie do mocnego uścisku. Ja jednak nie byłam w stanie podnieść rąk, żeby również ją objąć:
- Chodźcie już, jest naprawdę zimno. - usłyszałam słaby głos Seana. Zapomniałam o tym, że w ogóle tam był.
- ZAYN! - wrzasnęłam po raz ostatni, pozwalając rozpaczy przejąć kontrolę nad moim ciałem.
Jednak Zayn już się nie odwrócił. Szedł prosto i nie patrzył za siebie. Sean i Meredith pomogli mi wstać, kiedy moje ciało nadal było wiotkie. Usadzili mnie na tylnym siedzeniu w aucie i ruszyliśmy w stronę domu.
Ja i Zayn staliśmy się sobie obcy.

Kiedy byliśmy już na miejscu, Sean ruszył mi z pomocą, jednak odtrąciłam jego ramię:
- Pomóż matce, ja sobie poradzę.
Ostatkiem sił doczłapałam do salonu, gdzie położyłam się na kanapie i próbowałam zasnąć:
- Li, zdejmij chociaż kurtkę i buty. - powiedziała zmartwiona Meredith, głaszcząc mnie po głowie.
Zrzuciłam z siebie buty tuż obok kanapy, ale kurtka wciąż miała na sobie zapach Zayna. Chciałam, żeby został ze mną tak długo jak to możliwe:
- Dlaczego tak jest... - załkałam cicho. - Dlaczego nie mógł ze mną zostać.
- Och dziecko... Mówiłam ci, że z tej znajomości nic dobrego nie wyniknie.
- Ale mogłoby. - odwróciłam się w jej stronę. - Może gdybym bardziej się starała. Może, gdybym powiedziała mu wprost, że chcę, żeby ze mną został... Może wtedy nie byłoby całej tej sytuacji, a moje serce nie bolałoby tak potwornie...
- Niestety nie zawsze dostajemy od życia to czego chcemy. - westchnęła, siadając obok mnie tak, żebym mogła położyć głowę na jej kolanach.
- Co ty możesz o tym wiedzieć. - sapnęłam. - Masz piękny dom, miałaś kochającego męża, masz syna, twoje życie się jakoś potoczyło.
- I na jego koniec mam raka. - zaśmiała się delikatnie, ale to nie był dla mnie powód do śmiechu. Co więcej, zaczęłam płakać jeszcze mocniej. Moje oczy już prawdopodobnie wyglądały jak jebane śliwki. - Ale powiem ci, że wiem co czujesz... - zamyśliła się i zaczęła swoją opowieść.


Meredith, rok 1989

- Dokąd idziesz? - moja matka spytała wychodząc z kuchni.
Zlustrowała moją sylwetkę od góry do dołu i uniosła brwi.
- Idę na wieczorną mszę. - odparłam, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Tak ubrana?
- Jezu, tak, tak ubrana. - przewróciłam oczami. - Idę później z dziewczynami do baru, to chyba w porządku, prawda?
Miałam na sobie welurowy komplet: ołówkową spódnicę i marynarkę, wszystko w kolorze głębokiego szafiru. Założyłam do tego czarne rajstopy, błękitne rękawiczki i błękitne szpilki, żeby wszystko do siebie pasowało. Miałam również błękitną kopertówkę, w której ukryłam najpotrzebniejsze rzeczy. Może nie wyglądało to na strój do kościoła, ale miałam na później plan i chciałam wyglądać zjawiskowo.
- No dobrze. - powiedziała niezadowolona. - Ale wróć o przyzwoitej porze. Jutro obiad z rodziną Georga.
- Tak, mamo, pamiętam. - westchnęłam poirytowana, poprawiając fryzurę w lustrze.
- A tak w ogóle to jak się z tym czujesz? - oparła się o framugę drzwi, zaplatając ręce na swoich pokaźnych piersiach i uśmiechając się zawadiacko. - Dopadł cię już stres?
- Nie, jest całkiem w porządku. - wzruszyłam ramionami.
- Ach, pamiętam jak my z ojcem ogłaszaliśmy nasze zaręczyny... To było ze 20, może 30 lat temu, kompletnie inne czasy. Byłam wręcz przerażona, nie wiedziałam jak reszta rodziny zareaguje.
- Grunt, że wy już wiecie i się zgadzacie. - cmoknęłam ją w policzek i ruszyłam w stronę drzwi. - Nie czekajcie na mnie i nie zamykajcie mi drzwi na noc!
- Baw się dobrze. - uśmiechnęła się. - Czekaj czekaj! A nie chcesz, żeby Joshua cię podrzucił? Przy okazji zrobiłby małe zakupy.
- Uwierz mi, mamo; nie chcesz, żeby Joshua robił zakupy. To głąb, zabierze ci tylko kasę i tyle. - zaśmiałam się. - Pa!

Siedziałam w ostatniej ławce i z niecierpliwością czekałam, aż msza dobiegnie końca. Co chwilę sprawdzałam na zegarku czy aby na pewno zdążymy na czas. Być może przesadzałam, bo wiedziałam, że czasu jest mnóstwo, ale jednak długa droga przed nami. Musieliśmy wyruszyć z Sheffield za jakąś godzinę, żeby być w Manchesterze na ósmą. Akurat kiedy zaczęłam wyliczać sobie ten czas, nastąpiło końcowe błogosławieństwo. Następnie pieśń na zakończenie i ludzie powoli zaczęli opuszczać kaplicę. Ja jednak wcisnęłam się bardziej w kąt, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Sheffield to duże miasto i nie miałam się czego obawiać, jednak wolałam zachować ostrożność. Kiedy ostatnia staruszka przyklęknęła przed ołtarzem, wyszłam ze swojego bezpiecznego cienia. Patrzyłam jak światła w kaplicy gasnął, wszędzie pozostały tylko blask tlących się świec. Nagle zobaczyłam go; szedł śmiało w moim kierunku, poprawiając kołnierz swojej kurtki;
- Jednak przyszłaś. - uśmiechnął się szeroko.
- Tak jak się umawialiśmy. - puściłam mu oczko, po czym on podał mi klucze do swojego auta i wskazał mi drogę do wyjścia.
Jako pierwsza udałam się w stronę jego kremowego Chevroleta Bel Air. Rozejrzałam się dookoła czy aby nikt nie przygląda mi się zbyt ciekawsko, po czym wsunęłam się na miejsce pasażera. Czekałam na niego kilka minut, żeby zdążył zamknąć kościół. Kiedy już skończył i przyszedł do samochodu, zajął miejsce za kierownicą i zapiął pasy. Na jego twarzy wykwitł zagadkowy uśmiech, na co odpowiedziałam tylko:
- Już prawie szósta, w drogę, panie Collins.

Czas spędzony z Andrew był moją wspaniałą odskocznią od rzeczywistości. Wiem, że to było nie w porządku wobec mojej rodziny, a przede wszystkim wobec Georga. Z Georgem było w porządku, bardzo się lubiliśmy. Można było nawet powiedzieć, że mamy się ku sobie. Ale Georg nigdy nie był w stanie zapewnić mi tego, co zapewniał Andrew. Tylko on potrafił sprawić, że czułam się jak prawdziwa kobieta; był szarmancki, bardzo romantyczny, pomysłowy i zaradny. W dodatku był diabelsko przystojny i starszy ode mnie o 6 lat. Wszystkie okoliczne panny były w szoku, kiedy postanowił pójść do seminarium, łącznie ze mną. Jednak nas od samego początku znajomości łączyło coś niezwykłego. Byliśmy przyjaciółmi. Bardzo dobrymi. A jak to w takich zażyłych przyjaźniach damsko-męskich bywa, z czasem uczucia się pogłębiły. Jednak Andrew nie zrezygnował z Kościoła; oboje byliśmy swoim wzajemnym sekretem.

Często o tym myślałam i zastanawiałam się czy do końca dobrze się z tym czuję. Oczywiście wolałabym, żeby zrezygnował z kapłaństwa na rzecz małżeństwa. Widziałam się z nim w przyszłości; szczęśliwa rodzina, gromadka dzieci, dom z niewielką działką, na której bawiłby się nasz pies... Rozmawiałam z nim o tym. Zapytałam czy nie wolałby dla siebie takiego życia, niż ciągłe ukrywanie. To nie było w porządku. I nie było to zgodne z tym w co wierzył, byłam świadoma grzechu. Jednak Andrew uważał, że został powołany do bycia księdzem, a to co jest między nami pozwala mu nie zwariować. Cieszył się, że mamy chociaż tyle. Ale wiedziałam, że ta sielanka nie potrwa wiecznie, nie mogliśmy się tak ciągle ukrywać. Wiedziałam, że prędzej czy później każdy pójdzie w swoją stronę. Dlatego kiedy George na jednej z naszych randek zapytał mnie o rękę - zgodziłam się. Mam już 26 lat, a wciąż jestem sama. To nie wróży nic dobrego. Wolałam to, niż zostanie starą panną i patrzenie, jak Andrew rozwija swoje skrzydła.

Przyjechaliśmy na miejsce o czasie. Przy wjeździe na teren kina samochodowego Andrew kupił dla nas karmelowy popcorn i orzeszki w czekoladzie. Zaparkowaliśmy w dogodnym miejscu, więc mogłam już swobodnie zdjąć swoje szpilki i podkulić nogi, przysuwając się do mężczyzny. Ten objął mnie ramieniem w wspólnie oglądaliśmy premierę filmu "Stowarzyszenie Umarłych Poetów". Tak naprawdę niewiele pamiętam, gdyż byliśmy zbyt zaaferowani sobą nawzajem. Ciągłe skradanie sobie pocałunków, ukradkowe spojrzenia, szepty... Mogłam podziwiać go bez końca. Zaplanował dla nas naprawdę romantyczny wieczór. Kiedy film dobiegł końca, pojechaliśmy na wzgórze z widokiem na całe miasto. Było przepięknie; widzieliśmy świetliste neony nocnych klubów, diabelski młyn w wesołym miasteczku bijący swoim blaskiem w rytm uderzeń naszych serc, wszelkie banery, billboardy... Miasto tętniło życiem, a my siedzieliśmy w kompletnej dziczy, gdzie nie było ani jednego człowieka. Zajadaliśmy kanapki z ogórkiem, popijaliśmy je sokiem z granatu i po prostu cieszyliśmy się sobą. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się godzinami, a kiedy atmosfera nieco się ociepliła, udaliśmy się wspólnie na tył jego samochodu. Andrew pomógł mi pozbyć się moich fikuśnych ubrań, ja również rozpięłam jego koszulę, było idealnie. Całowaliśmy się namiętnie, szyby w samochodzie całkowicie zaparowały. Nasze nagie ciała splotły się w jedność, a ja marzyłam tylko o tym, żeby ten moment się nie kończył. Andrew ułożył się wygodnie, umieszczając sobie pod głową moją welurową marynarkę, ja tym czasem wyjęłam z kopertówki paczuszkę prezerwatyw. Seks z Collinsem był niesamowity, tak jakbyśmy w ogóle nie czuli zmęczenia. Mogliśmy to robić godzinami, kilka razy jednego wieczoru. Przy nim czułam, że korzystam z życia:
- Jesteś wspaniała, Edith. - jęknął, wijąc się pode mną z rozkoszy. - Idealna.
Kiedy moje ciało poruszało się coraz szybciej i czułam, że orgazm jest blisko, kiedy całe moje ciało oddawało się tej słodkiej rozkoszy, szepnęłam:
- Kocham cię.
W tym momencie Andrew również osiągnął swój szczyt, jednak na jego twarzy dostrzegłam zdezorientowanie. Nigdy wcześniej nie powiedziałam, że go kocham. Czułam, jak moje serce trzęsie się z niepokoju:
- Co takiego? - powiedział łapiąc oddech.
- Kocham to. - uśmiechnęłam się zadziornie mając nadzieję, że wybrnęłam z sytuacji.
Szeroki uśmiech uformował się również na twarzy Andrew, kiedy jedną z dłoni przeciągnęłam przez jego spocone włosy. Dźwignęłam się na swoich kolanach, żeby penis Collinsa mógł swobodnie wysunąć się ze mnie. I kiedy spojrzeliśmy w dół, coś nas zaniepokoiło. Włączyłam światło w samochodzie, tymczasem Andrew pospiesznie zdjął z siebie kondom i odwrócił go tak, żeby czubek wypełniony spermą zwisał do dołu. Zobaczyliśmy, jak z prezerwatywy ulatuje kilka kropel i spada wprost na dywaniki samochodowe. W tym momencie najlepszy wieczór w moim życiu zamienił się w najgorszy:
- Kurwa mać. - skwitował Andrew.

Później było już tylko gorzej. Wizyta u ginekologa, potwierdzenie ciąży, załamanie nerwowe. Oczywiście nie mogliśmy nikomu powiedzieć o tym, że zaszłam w ciążę z Andrew. On sam też nie miał możliwości mi pomagać, ponieważ byliśmy sekretem. I to właśnie ciąża stała się powodem, dla którego ostatecznie musieliśmy zrezygnować z siebie nawzajem. Wiedziałam, że to nastąpi, ale nie wiedziałam, że przyjdzie tak nagle. I boleśnie. Przyznałam się swojej matce, że jestem w ciąży, ale nie powiedziałam z kim. Wiedziała, że nie z Georgem, ponieważ ten z dumą prezentował katolickie wartości, m.in. "zero seksu aż do ślubu". Moja mama nie mogła pozwolić, żeby moje lekkomyślne poczynania splamiły nasze nazwisko i wpłynęły na decyzję; czy ślub się odbędzie, czy nie. Dlatego dwa tygodnie po całym zajściu ukartowałam plan; zabrałam swojego narzeczonego na tańce, wypiliśmy trochę więcej niż powinniśmy (a przynajmniej George myślał, że upijam się wspólnie z nim) i zaciągnęłam go do łóżka. Nie byłam z siebie dumna, że wrabiam kogokolwiek w dziecko, ale George i tak miał zostać moim mężem. A każde małżeństwo ma swoje tajemnice. Ja wybrałam szczęśliwą rodzinę, choć w moich myślach przy moim boku zawsze powinien być Andrew...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz