czwartek, 27 lipca 2017

II. Nie jestem żaden pan ani ksiądz.

Cholera, nic się nie zgadza. Zbyt wyraźnie słyszę deszcz. Betty pewnie znowu otworzyła okno:
- Bethany, zlituj się. - jęknęłam pod pościelą.
Ale w sali jest zbyt ciepło, jak na otwarte okno. Na moje pytanie nikt nie odpowiedział, więc powoli wygramoliłam się spod pościeli. Na początku zobaczyłam okno, za którym widać było pełno drzew. W sierocińcu nie było drzew. Nagle dotarło do mnie, że nigdy nie spałam tak blisko okna i... Chwila moment. Nigdy na ścianach nie było kamieni, a moje łóżko nigdy nie było tak kosmicznie wielkie. Szybko próbowałam powrócić wspomnieniami do wczorajszego wieczora. Gdzie ja do jasnej cholery jestem? I wtedy wszystko do mnie dotarło. Ashingdon, dom ciotki Meredith.
Uchyliłam okno, żeby przewietrzyć pokój, po czym pościeliłam łóżko, a następnie udałam się do łazienki, aby się odświeżyć. Założyłam na siebie ciemne, znoszone boyfriendy i czarną koszulkę z jakimś głupim napisem, a włosy związałam w coś na kształt koka na czubku głowy. Bardziej gniazdko, nie wiem.
W domu było dziwnie cicho. Podeszłam do pokoju ciotki, ale nie było jej tam. Udałam się na dół, rozejrzałam się po salonie oraz kuchni, ale tam też ani śladu po staruszce:
- Meredith? - zawołałam. - Sean?
Cisza. Wyjrzałam przez okno, na podjeździe nie było również samochodu chłopaka. No cóż, pomyślałam, pewnie wybrali się na zakupy.
Poczułam ucisk w brzuchu i uświadomiłam sobie, że od wczoraj nic nie jadłam. Szybko namierzyłam wzrokiem lodówkę i podchodząc do niej zauważyłam kartkę przyklejoną na jej drzwiach: "Zawiozłem mamę do kościoła i wracam do Londynu. W szafce są płatki, w lodówce mleko. Czuj się jak w domu, Sean :)". Jasna cholera, zapomniałam o kościele.
Zgodnie z 'instrukcją', zrobiłam sobie śniadanie i zaczęłam zastanawiać się, o której Meredith mogła pójść na mszę. Może też będzie głodna? Może wypadałoby przygotować jakiś obiad, cokolwiek. Nie musiałam długo się nad tym zastanawiać, chyba byłam jej winna przeprosiny, choć tak naprawdę nie wiedziałam za co. Otworzyłam lodówkę, znalazłam tam mrożone warzywa, na szafkach stały przyprawy, więc wymyśliłam, że zrobię zupę warzywną. Zabrała, się za przygotowanie wszystkiego i po około godzinie zupa była gotowa. W sierocińcu dopiero w ostatnim roku pozwolili mi korzystać z kuchni na wyłączność, kiedy już prawdopodobnie uznali, że czas mnie wykopać i jakoś przygotować na życie bez stołówki. Do dupy z tym wszystkim. Westchnęłam ciężko i usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka w drzwiach:
- Lydia, jesteś tu? - ciotka krzyknęła z przedpokoju.
- Tak, jestem w kuchni. - rzuciłam od niechcenia, wyławiając liście laurowe z wywaru.- Chodź, zrobiłam obiad.
- Oh, to fantastycznie się składa. - zawołała nazbyt radośnie wchodząc do salonu. - Bo mamy dziś gościa.
Podniosłam głowę znad kuchenki i spojrzałam w stronę drzwi.
"Niech ktoś powie, że to żart" - tylko to dudniło mi w głowie.
O framugę drzwi opierał się wysoki mężczyzna w ciemnych, przydługich włosach. Jego brązowe oczy lustrowały moją sylwetkę od góry do dołu, a ja czułam, jak na moim gardle zawiązuje się supeł. Silnie zarysowaną szczękę mężczyzny zdobił kilkudniowy zarost. Ubrany był w ciemne, dopasowane spodnie, eleganckie buty oraz czarną koszulę, a na jego szyi znajdowała się koloratka. I na samą myśl o tym, że Meredith przyprowadziła do mnie księdza zrobiło mi się niedobrze. Spanikowałam i jednocześnie byłam wściekła. Po co to zrobiła?
- Dzień dobry, Lydia. - usłyszałam nagle.
Zapomniałam, że wypadałoby się przywitać. I, mój Boże, nie spodziewałam się, że jego głos mógłby być tak miękki. Polubiłam sposób, w jaki wymawiał moje imię. Brzmiało zupełnie inaczej, niż zwykle.
- Dzień dobry. - wydukałam pod nosem.
- Mówi się "niech będzie pochwalony Jezus Chrystus". - pouczyła mnie Meredith.
- Cokolwiek. - wymamrotałam. - Proszę siadać przy stole, zaraz podam ciepłą zupę.
- Ja bardzo dziękuję za propozycję, ale spasuję. Nie jestem głodny. - zajął miejsce przy wyspie kuchennej.
- Nalej księdzu, nalej. - poleciła ciotka i usiadła obok niego, jednocześnie zdejmując swój szal. - Na dworze jest zimno, trzeba zjeść coś ciepłego.
- Nie, ja naprawdę..
- I nastaw jeszcze wody na herbatę, mamy parę spraw do omówienia.
Spojrzałam na nią sceptycznie i szybko zerknęłam na księdza. Wyglądał na rozbawionego sytuacją, kiedy spuścił głowę, a kąciki jego ust lekko uniosły się ku górze. To nie było śmieszne, ja już mam dosyć tego spotkania. Wstawiłam czajnik na kuchenkę, nalałam zupy do dwóch talerzy i zaniosłam je do jadalni wraz ze sztućcami. Ciotka była zajęta rozmową z mężczyzną, dyskutowali o jej dolegliwościach zdrowotnych:
- Zupa jest już na stole, zaraz podam herbatę.
- Dziękuję, Lydia. Ty nie jesz? - zapytała Meredith.
- Nie, ja jadłam przed waszym przyjściem. - uśmiechnęłam się sztucznie.
Czułam się jak sarna w sidłach kłusowników. Teraz tylko czekać, aż obedrą mnie ze skóry. Poczułam, że mój żołądek może tego nie wytrzymać, dlatego przeprosiłam siedzących w jadalni i pobiegłam do swojego pokoju. Udałam się do toalety i przemyłam twarz lodowatą wodą. To nie było to, co sobie wyobrażałam. Nie tak miała wyglądać ta rodzina, nie tak miał wyglądać ten dom, a wydarzenia nie miały tak przebiegać. W lustrze obserwowałam, jak krople wody skapują z mojej grzywki i spływają po całej twarzy. Myślałam, że to będzie zwyczajny, niewielki dom, a nie jakaś cholerna willa. W środku będzie siedziała ciotka, która całymi dniami ogląda kryminalne seriale i plotkuje z sąsiadkami, tymczasem mam zagorzałą, aspołeczną katoliczkę bez telewizora. Chciałam  tu przyjechać, pójść do pracy, szybko się wyprowadzić. A za parę chwil miały odbyć się nade mną egzorcyzmy:
- Lydia, jesteś tu? - usłyszałam głos.
Męski głos. Jasna cholera.
Złapałam ręcznik wiszący obok lustra i szybko wycierałam twarz, przez co moja skóra nieco się zaczerwieniła. Praktycznie wybiegłam z łazienki i w tym momencie zobaczyłam dłoń pukającą we framugę drzwi:
- Lydia?
- Umm... Tak, tu jestem. - powiedziałam, drapiąc się w tył głowy.
- Och, przepraszam. - uśmiechnął się niezręcznie. - Twoja ciotka zrobiła herbatę. Przyszedłem sprawdzić, czy wszystko w porządku.
- Wszystko jest okay. - mocno zacisnęłam wargi.
- Stresuję cię? - zapytał wprost.
Spojrzałam mu w oczy i widziałam, że był poważny. Gdybym powiedziała, że tak, to by wyszedł?
- Stresuje mnie to, co ma się stać.
- A co ma się stać? - zmarszczył brwi.
- To Meredith nie powiedziała ci, po cię tu przyprowadziła? Znaczy pana... Księdza.
Mężczyzna zaśmiał się wesoło i zaplótł ręce na piersi:
- Nie jestem żaden pan ani ksiądz. Mów mi Zayn.
- Przy niej powinnam mówić raczej "Wasza Eminencjo". - uniosłam brwi, co rozbawiło go jeszcze bardziej.
Dotknęłam zewnętrzną stroną palców swojej twarzy, żeby sprawdzić, czy nie jest zbyt gorąca albo za zimna. Było okay; zero rumieńca, zero bladości.
- Dobra, czas stawić czoła Meredith.
- Zaczekaj. - złapał mnie za ramię.
- Tak właściwie w jakiej sprawie mnie tu ściągnęła? - uniósł brew.
Posłałam mu jeden z najbardziej złośliwych uśmiechów:
- Bo jestem opętana.

---

- Przyjemności przyjemnościami, ale zaprosiłam księdza do nas nie bez powodu. - odchrząknęła ciotka.
- Zamieniam się w słuch.-spojrzał na mnie kątem oka, a kącik jego ust uniósł się nieznacznie.
- Więc może zacznę od tego, że Lydia przyjechała do mnie dopiero wczoraj. Tak naprawdę jeszcze się nie znamy i nie wiem, na ile dobrze została wychowana. Wiem jednak, że z sierocińca wyniosła bardzo zły nawyk, a mianowicie unika Boga. Tak jest, proszę księdza. Unika Boga. - westchnęła ciężko, a ja musiałam mocno zacisnąć usta, żeby się nie zaśmiać. - Ja wiem, jak to brzmi i wygląda.
- Ale pani Meredith. - Zayn nie ukrywał rozbawienia. - Co ja mam do tego? Pani bratanica jest już dorosła, sama obrała swoją drogę. Albo to poczuje, albo nie.
Ciotka zamrugała kilkukrotnie w osłupieniu:
- Mówi to duszpasterz? - odłożyła na stół filiżankę. - Czy waszą misją nie jest nawracanie? Czy nie powinniście głosić wiary wśród tych, którzy zwątpili?
"Czy ona coś cytuje?" - pomyślałam.
- Nie w tym rzecz. - wyjaśnił Zayn. - Wiary uczymy się od najmłodszych lat. Uczęszczamy na lekcje religii, chodzimy do kościoła, przyjmujemy sakrament bierzmowania, zostajemy ochrzczeni, przyjmujemy Pierwszą Komunię Świętą... No, może nie koniecznie w tej kolejności. Ale zmierzam do tego, że był już czas na przygotowanie Lydii do życia w wierze. Teraz jest dorosła i sama wybiera.
- Kiedy ona nie chciała uczęszczać na lekcje religii już jako dziecko! - oburzyła się Meredith.
- Po prostu mnie to interesowało. - powiedziałam cicho.
- To nie jest odpowiedź, Lydia. - Meredith zmierzyła mnie wzrokiem
- Właśnie że jest. Tylko że Ty jej nie uznajesz i nie potrafię tego pojąć. Daj mi szansę, to zobaczysz, że po za tą kwestią jestem całkiem... Do życia. - zmarszczyłam brwi po tej wypowiedzi.
- Proszę księdza. - zignorowała mnie.- Rzecz w tym, że chciałabym, aby ksiądz nakierował ją na dobrą drogę. Nie wiem, może prowadzi ksiądz jakąś oazę, jakieś spotkania douczające. Chciałabym, żeby miała dobre życie, bo z pewnością na to zasługuje, po tylu latach cierpienia w sierocińcu.
- Nigdy nie narzekałam na sierociniec. - wtrąciłam zaskoczona. - Naprawdę dobrze mnie tam traktowali i myślę, że dobrze wychowali...
- Nie nauczyli cię czym jest wiara. To ich skreśla. - Meredith i tak postawiła na swoim.
- Drogie panie. - Zayn zabrał głos. - Naprawdę nie rozumiem, dlaczego zostałem tu ściągnięty. W moim odczuciu po prostu jeszcze nie zdążyłyście normalnie porozmawiać po przyjeździe pani bratanicy i zaczęłyście od sprzeczki. Wie pani o niej coś poza tym, że nie chodzi do kościoła? - popatrzył ciotce w oczy, a ja uśmiechnęłam się w duchu.
Trzyma moją stronę.
- Cóż... Nie było na to czasu. Lydia przyjechała dość późno.
- Przyjechałam o 18. - burknęłam. - Wiesz chociaż, ile mam lat?
- Tak, 19.
- Nie, 21.
Widziałam dziwną emocję w oczach ciotki. Była urażona, a ja poczułam się z tym źle. Przygarnęła mnie.
- Przepraszam, Meredith. - westchnęłam. - Jeszcze pomówimy o tych sprawach. Naprawdę nie chcę się kłócić.
- W takim razie na mnie już pora... - zaczął Zayn, ale Meredith mu przerwała.
- Ale proszę księdza, co z Lydią? Bardzo zależy mi na tym, żeby ktoś pomógł mi wychować ją na przykładnego chrześcijanina. - popatrzyła na mnie zmartwiona. - Starzeję się. Nie mogę znieść myśli, że jak umrę, to moja rodzina nie będzie się za mnie modliła, bo nie potrafi i nawet nie wie do kogo.
Spojrzałam na Zayna z tak tępą miną, że aż samej zrobiło mi się z tego powodu przykro. A on po prostu przykrył złożonymi dłońmi usta, żeby się nie roześmiać. Fantastycznie.
- Lydia. Jeśli mamy razem mieszkać i żyć, musimy chodzić na kompromisy. Pozwól księdzu nakierować się na dobrą drogę. Proszę księdza? - spojrzała pytająco na mężczyznę, a on głośno wypuścił powietrze i wstał z fotela.
- Słuchaj, Lydia. Bardzo ucieszyłoby nas, mnie i twoją ciotkę, gdybyś zdecydowała się poznać Boga trochę bliżej. Co prawda prowadzę oazę i spotkania z młodymi ludźmi, ale podejrzewam, że to nie twoje klimaty. - uśmiechnął się delikatnie. - Jeżeli wyrazisz jakąś chęć uczęszczania do kościoła, choćby ze względu na ciotkę, zapraszam jutro na mszę o godzinie 18. Będę cię wypatrywał. - dyskretnie puścił mi oczko, a ja westchnęłam zrezygnowana. - Do widzenia, paniom. Życzę miłego popołudnia. - odszedł w stronę drzwi.
Ciotka popatrzyła na mnie pytająco, a ja już wiedziałam, że nie wygram.
- Walić to, proszę księdza! Będę o 18! - krzyknęłam w jego stronę i usłyszałam jego rozbawiony śmiech, kiedy wychodził.

zdjęcie ukradzione od @J_Malik0
PROSZĘ O KOMENTARZ ZE SZCZERĄ OPINIĄ.

czwartek, 20 lipca 2017

I. Jesteś zła, potrzebujesz pomocy.

ZANIM PRZECZYTASZ ROZDZIAŁ!
Serdecznie witam na The Priest. Miło mi, że kimkolwiek jesteś; zajrzałeś do mnie. Nie potrafię zachęcać ludzi do komentowania, a licznik pokazuje mi, że jednak ktoś tu jest. Dlatego po prostu powiem, że nie gryzę, jestem otwarta na wszystko, także czujcie się u mnie jak w domu. Jeśli macie jakieś uwagi, to piszcie, widzę Was. Enjoy!x

*

- Mam się cieszyć? - spytałam oschle kierowniczkę ośrodka.
- Posłuchaj, Lydia. - odpowiedziała zrezygnowana. Zdjęła okulary i swoimi pomarszczonymi przez czas dłońmi przetarła kilkukrotnie twarz. - To bardzo dobra informacja. Jesteś pełnoletnia, już dawno powinno Cię tu nie być. Zostałaś, bo nie miałaś dokąd iść, ale teraz? Potraktuj to jako nową szansę.
- Ale ja nawet nie znam tej kobiety! Dlaczego teraz się odzywa? Po tylu latach? Skąd mam wiedzieć, że to naprawdę moja ciotka?
- Dokumenty się zgadzają. - uśmiechnęła się niepewnie.
Nie uśmiechaj się, to złe informacje.
- Nigdy nie miałam rodziny... Nie potrafię żyć w rodzinie. Nie potrzebuję jej.
- Li... Nie masz dokąd iść..
- Właśnie że mam! To jest mój dom!
- Przykro mi... Nie możesz tu zostać, nie jesteśmy w stanie cię utrzymywać. Sierot wciąż przybywa, już i tak mamy przeludnienie. Idź w świat i żyj. Nie możesz tu zostać na zawsze. To nie jest twoje miejsce. - spojrzała na mnie z troską. - Będzie dobrze, obiecuję.

---

A więc Ashingdon.
Pożegnanie się z sierocińcem w Birmingham było najgorszą rzeczą w moim życiu. Tak naprawdę straciłam wszystko co znałam. Tam miałam swój kąt, przyjaciół, ludzi, którzy traktowali mnie jak członka rodziny. Wszystko odeszło. Siedziałam w autobusie do pieprzonego Ashingdon. Miałam tam pierwszy raz poznać członka swojej rodziny, czyli siostrę mojego ojca; niejaką ciotkę Meredith. To takie chore. Całe życie byłam niczyja, rodzice oddali mnie, kiedy byłam niemowlęciem, nikt mnie przez te lata nie szukał. I nagle jest, przygarnie mnie. Jak wytresowanego pieska, którego jeszcze za szczeniaka oddaje się do ośrodków tresury i odbiera się gotowego na wszystko. Ta kobieta nie zasłużyła na moją sympatię, z góry to założyłam. I lepiej, by tak zostało.
W autobusie siedziałam już około trzech godzin. W dłoniach ściskałam starą torbę, w której schowałam kilka książek. Zamierzałam przeczytać choć jedną w podróży, jednak moja głowa wciąż zaprzątnięta była myślami. Jaka będzie ta ciotka? Jak  wygląda jej dom? Czy mieszka sama? Było mi niedobrze, nie chciałam tam jechać.
Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, że okolica się zmieniła. Już nie byliśmy w mieście, tylko przemierzaliśmy wieś. Wszędzie rozciągały się pola i lasy, gdzieniegdzie pasły się krowy. Nigdy nie byłam na wsi, to coś nowego. Zobaczyłam tabliczkę z napisem Ashingdon. Czyli to już.
Jako jedyna wysiadłam na tym przystanku. Rozejrzałam się dookoła i nigdzie nie było żadnej kobiety. Jedynie młody mężczyzna stał przy swoim samochodzie i spoglądał na mnie. Miał na oko 23, może 25 lat. Był schludnie ubrany, jego brązowe, krótkie włosy nieco opadały mu na oczy przez wiatr. Przyznam, że onieśmielił mnie jego lodowaty wzrok. Stał dosyć daleko, a ja i tak byłam w stanie zobaczyć jego przeraźliwie błękitne oczy. Były piękne:
- Lidya? - zawołał.
Jedynie skinęłam głową i przerzucając plecak przez ramię powoli podeszłam w jego stronę:
- Jestem Sean Taylor. - uśmiechnął się i wyciągnął dłoń po mój plecak. - Syn Meredith. Miałem Cię odebrać.
- Nikt mnie o tym nie poinformował. - przyznałam pod nosem.
- Bo nie było tego w planach. Dopiero przyjechałem do domu. - zajęliśmy miejsca w srebrnym Suv'ie. - Meredith mieszka sama. Cieszę się, że będzie miała towarzystwo.
- To wy nie mieszkacie razem? - zmarszczyłam brwi.
- Nie, Mieszkam w Londynie. Wpadam do matki jakieś dwa razy w miesiącu, doglądam jak się trzyma.. W wakacje bywam tu częściej, jak trzeba wykosić trawnik, czy coś w tym stylu. Dziś rano zadzwoniła do mnie, że przyjedziesz. Byłem w szoku, przyznaję. - zaśmiał się ciepło, unosząc przy tym brew. - Ale fajnie, że jesteś. W końcu święta w większym gronie.
Odwzajemniłam uśmiech, kiedy na mnie spojrzał.
Sean był naprawdę w porządku. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, wypytywał mnie o życie w sierocińcu. Nagle domy zniknęły, wjechaliśmy do lasu, a w mojej głowie zaszumiało. Dlaczego ani przez sekundę nie pomyślałam, że Sean może być oszustem? Skąd mogę wiedzieć, że nie kłamał. Przed oczami miałam wizję gwałtu i mordu w lesie, zamarłam. Mężczyzna najwyraźniej to zauważył i zaśmiał się pogodnie:
- Hej, spokojnie! Rodzice byli nieco aspołeczni i wybudowali się z dala od sąsiadów. Nic Ci nie zrobię, patrz. - kiwnął głową przed siebie. - To tutaj.
Moim oczom ukazał się piękny, duży dom. Za duży, jak na jedną osobę. Od razu stwierdziłam, że ciotka musi mieć za dużo pieniędzy; budynek miał brązowy dach, w większości był zrobiony z kamieni. Miał dwa balkony i naprawdę cudowny plac dookoła:
- Jaka ona jest? - zapytałam Seana, kiedy wyciągałam swój plecak z tylnego siedzenia.
- Mama? - zmarszczył brwi. - To już musisz sama ocenić. Ja uważam, że ma ciężki charakter, ale da się z tym żyć. Nie jest nieznośna, może czasem przesadza ze swoją religijnością. Polubicie się, jestem pewien. - oczko puszczone w moją stronę miało dodać mi otuchy.
Nie pomogło.

---

- Sean, czy to Ty? - usłyszałam głos kobiety dobiegający z wnętrza domu.
- Tak, mamo, już jesteśmy! - odkrzyknął mężczyzna.
- Boję się. - pisnęłam cicho, a Sean jedynie się zaśmiał.
- Ona nie gryzie, spokojnie.
Weszliśmy do dużego, 'drewnianego' salonu, połączonego z kuchnią. Zobaczyłam, że w fotelu przede mną siedzi starsza kobieta i czyta gazetę. Poprawiła okulary na nosie, odłożyła gazetę na mały stolik i odwróciła się w moją stronę. Na jej twarzy zagościł uśmiech, lecz nie był on ciepły. Był zwykłym, nic nie znaczącym uśmiechem, skurczem mięśni, czy coś. Starałam się go odwzajemnić, ale byłam zbyt zestresowana. Poznawanie rodziny jest zbyt przejmujące:
- Dobry wieczór. - skinęłam.
- Dobry wieczór..
- Lydia. - dokończył za nią Sean.
- Ach tak. Lydia. - zaśmiała się. - Musisz mi wybaczyć, nie mam głowy do imion. Zdejmujcie kurtki i chodźcie do kuchni, zrobię wam herbaty.
- Mamo. - Sean spojrzał na nią poważnie. - Wypadałoby się przedstawić.
- Och, faktycznie. Przepraszam, jestem dziś nieco zamotana. - podeszła do mnie i złapała mnie za ramiona. - A więc Lydia... Mam na imię Meredith, Meredith Taylor i jestem siostrą twojego biologicznego ojca. Twoją ciocią. - tym razem jej uśmiech był promienny. - To trochę szalone i ekscytujące zarazem, ale bardzo cieszę się, że jesteś z nami. W końcu ktoś może dać ci dom.
- Dziękuję za przyjęcie, to wiele dla mnie znaczy. - posłałam jej nerwowy uśmiech.
Tak naprawdę poczułam się przytłoczona i jedyne o czym myślałam, to ustronne miejsce, w które mogłabym się udać.
- Sean, nastaw wody na herbatę, ja pokażę Lydii jej nowy pokój.
- Robi się. - puścił do niej wesoło oczko, a ja rozluźniłam się po tych słowach.
Podążyłam za kobietą na górę, przemierzałyśmy właśnie krótki korytarz:
- Twój pokój jest na końcu. Mój znajduje się z drugiej strony, także nie będę Ci wchodzić w drogę. - ponownie poprawiła okulary. - Zapraszam, rozgość się.
Mój pokój był czymś niesamowitym. Wielkie łóżko, drewno na podłodze, kamień na ścianach. Miałam nawet kominek, własną łazienkę i garderobę. Miękki, szary dywan ścielił się pod moim łóżkiem i przysięgam; nigdy nie przypuszczałabym, że coś takiego mnie czeka. Zanim tu przyjechałam spodziewałam się pryczy, jak w więzieniu:
- Podoba Ci się? - zapytała uśmiechając się pod nosem.
- To... ja nie znajduję słów. Jest wspaniały, dziękuję pani. - wydukałam rozglądając się dookoła.
- Mów mi ciociu. A jeśli to dla ciebie za wcześnie, to po prostu Meredith.
- Dziękuję, Meredith.
Uśmiechnęła się delikatnie, a ja położyłam plecak i torbę przy łóżku, aby później się rozpakować.
- Czy... Czy gdzieś w okolicy są jakieś sklepy albo restauracje? Chciałabym znaleźć pracę, nie chcę siedzieć tu bezczynnie.
- Naturalnie, możemy wybrać się pojutrze do miasta i się rozejrzeć.
- A nie dałoby się jutro? Zależy mi na czasie.
- Ale jutro jest niedziela, Lydia.
- Wiem o tym. - wzruszyłam ramionami, związując moje ciemne włosy. - To dla mnie nie problem.
- Ale dla mnie, moja droga, tak. Jutro jest niedziela i idziemy do kościoła. Chodzisz do kościoła, prawda? - uśmiech zniknął z jej twarzy. Była nawet lekko zdenerwowana.
- Jeśli mam być szczera, to jeszcze nigdy nie byłam w kościele. - odpowiedziałam wprost.
W sierocińcu była kaplica, ale nigdy mnie to nie interesowało. Wolałam czytać książki, zamiast godzinami wysłuchiwać, jak jakiś zakonnik naucza o życiu, o którym sam tak naprawdę nic nie wie.
Meredith zbladła. Mocno zacisnęła swoje pomarszczone wargi i powoli zdjęła okulary z nosa. Uniosła brwi:
- Chyba czas spać. Życzę dobrej nocy. - odwróciła się pospiesznie i chciała pójść do swojego pokoju.
- Zaczekaj. - chwyciłam ją za przedramię. - Powiedziałam coś nie tak?
- Wybacz, po prostu nie pojmuję, jak można uciekać od Boga.
- Nie uciekam od Boga. - zmarszczyłam brwi. - Po prostu mnie to nie interesuje.
Meredith odsunęła moją dłoń od siebie.
- Jesteś zła, Lydia. Potrzebujesz pomocy, której ja nie jestem w stanie ci zaoferować.
- Co to znaczy?
- Dobranoc. - odeszła do swojego pokoju.

---

- Gdzie mama? - zapytał Sean wyjmując torebkę herbaty z imbryka.
- Poszła spać. - podrapałam się po karku. - Chyba coś sknociłam.
- To znaczy? - zmarszczył brwi.
- Powiedziałam, że nie interesuje mnie kościół, bo chciała mnie tam jutro zaciągnąć.
Sean zacisnął powieki.
- Nieee. - westchnął.
- Co? - teraz to ja marszczyłam brwi.
- Tylko nie to. Teraz będzie przeżywać całą noc, że ma pod dachem szatana. - zaśmiał się niezręcznie.
- Co ma pod dachem? - uniosłam brwi.
- Mówiłem ci, że jest bardzo religijna. Wiara jest dla niej najważniejsza, nie odpuści ci tak łatwo.
- Boże. - głośno wypuściłam powietrze chowając twarz w dłoniach. - Co ja zrobiłam.
- Pierwsze wrażenie jest najważniejsze. - uśmiechnął się szeroko.
- Spadaj. - pacnęłam go w ramię.
- Spokojnie, księdza na ciebie nie naśle. - puścił mi oczko i podał mi kubek herbaty.
- Nie byłabym tego taka pewna.

Wstęp

Witam serdecznie na stronie The Priest. Jest to kolejny projekt, do którego się przymierzam i mam nadzieję, że tym razem nie zawiodę. Zabierając się za pisanie Hiding (fanfiction o Louisie) miałam w głowie mnóstwo pomysłów i wolnego czasu, ale lenistwo wzięło górę i rozdział dodawałam raz na miesiąc, a po 10 części całkowicie zrezygnowałam. Nie wiem, czy dobrze sprawdzam się jako pisarka. Miałam kilka epizodów z imaginami, prowadziłam kilka zeszytów z dłuższymi opowiadaniami, które ostatecznie spaliłam, bo nie byłam zadowolona, ale ludzie, którzy czytali moje 'wypociny' raczej chwalili moją pracę, choć była ich tak naprawdę garstka. Jednak postanowiłam spróbować jeszcze raz. Tym razem będę się przykładać.

Coś o mnie:
Nazywam się Gabryśka i mam 18 lat. Obecnie chodzę do trzeciej klasy liceum, uczę się w szkole artystycznej, więc gwarantuję: wyobraźni mi nie brak. Jeśli chodzi o pisanie, główną tematyką zawsze jest zespół One Direction. Może jeszcze w podstawówce (!!!) pisałam jakieś opowiadania o zespole Tokio Hotel, którego wówczas byłam fanką, ale to akurat było tak żenujące, że szczerze nienawidzę do tego wracać. ALE DŁUGIM STAŻEM W PISANIU ZAWSZE MOGĘ SIĘ POCHWALIĆ. Uwielbiam czytać opowiadania o chłopakach z One Direction. Moje ulubione to Dark (jak i również niedokończona druga część - Knockout), Cold (kontynuacje to Chills oraz niedokończony Frost Bite) i Teenage Dirtbag (kontynuacja: The One That Got Away). Faktem jest też to, że jestem #LarryShipper , także czytam wiele opowiadań do nich i nie jestem w stanie wybrać ulubionego.

Coś o The Priest:
Szalony pomysł. Wpadłam na to jakieś 2-3 lata temu i kompletnie o tym zapomniałam. Ale przedwczoraj przeglądałam sobie Twittera i zobaczyłam profil dziewczyny z takim oto wspaniałym zdjęciem profilowym:

Ukradzione od @rockwithmeboy

i w mojej głowie coś zaświtało, a mianowicie "czy ty aby przypadkiem nie chciałaś kiedyś napisać opowiadania o Zaynie jako księdzu?". O taak. Będzie grzesznie. Enjoy! x