czwartek, 20 lipca 2017

I. Jesteś zła, potrzebujesz pomocy.

ZANIM PRZECZYTASZ ROZDZIAŁ!
Serdecznie witam na The Priest. Miło mi, że kimkolwiek jesteś; zajrzałeś do mnie. Nie potrafię zachęcać ludzi do komentowania, a licznik pokazuje mi, że jednak ktoś tu jest. Dlatego po prostu powiem, że nie gryzę, jestem otwarta na wszystko, także czujcie się u mnie jak w domu. Jeśli macie jakieś uwagi, to piszcie, widzę Was. Enjoy!x

*

- Mam się cieszyć? - spytałam oschle kierowniczkę ośrodka.
- Posłuchaj, Lydia. - odpowiedziała zrezygnowana. Zdjęła okulary i swoimi pomarszczonymi przez czas dłońmi przetarła kilkukrotnie twarz. - To bardzo dobra informacja. Jesteś pełnoletnia, już dawno powinno Cię tu nie być. Zostałaś, bo nie miałaś dokąd iść, ale teraz? Potraktuj to jako nową szansę.
- Ale ja nawet nie znam tej kobiety! Dlaczego teraz się odzywa? Po tylu latach? Skąd mam wiedzieć, że to naprawdę moja ciotka?
- Dokumenty się zgadzają. - uśmiechnęła się niepewnie.
Nie uśmiechaj się, to złe informacje.
- Nigdy nie miałam rodziny... Nie potrafię żyć w rodzinie. Nie potrzebuję jej.
- Li... Nie masz dokąd iść..
- Właśnie że mam! To jest mój dom!
- Przykro mi... Nie możesz tu zostać, nie jesteśmy w stanie cię utrzymywać. Sierot wciąż przybywa, już i tak mamy przeludnienie. Idź w świat i żyj. Nie możesz tu zostać na zawsze. To nie jest twoje miejsce. - spojrzała na mnie z troską. - Będzie dobrze, obiecuję.

---

A więc Ashingdon.
Pożegnanie się z sierocińcem w Birmingham było najgorszą rzeczą w moim życiu. Tak naprawdę straciłam wszystko co znałam. Tam miałam swój kąt, przyjaciół, ludzi, którzy traktowali mnie jak członka rodziny. Wszystko odeszło. Siedziałam w autobusie do pieprzonego Ashingdon. Miałam tam pierwszy raz poznać członka swojej rodziny, czyli siostrę mojego ojca; niejaką ciotkę Meredith. To takie chore. Całe życie byłam niczyja, rodzice oddali mnie, kiedy byłam niemowlęciem, nikt mnie przez te lata nie szukał. I nagle jest, przygarnie mnie. Jak wytresowanego pieska, którego jeszcze za szczeniaka oddaje się do ośrodków tresury i odbiera się gotowego na wszystko. Ta kobieta nie zasłużyła na moją sympatię, z góry to założyłam. I lepiej, by tak zostało.
W autobusie siedziałam już około trzech godzin. W dłoniach ściskałam starą torbę, w której schowałam kilka książek. Zamierzałam przeczytać choć jedną w podróży, jednak moja głowa wciąż zaprzątnięta była myślami. Jaka będzie ta ciotka? Jak  wygląda jej dom? Czy mieszka sama? Było mi niedobrze, nie chciałam tam jechać.
Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, że okolica się zmieniła. Już nie byliśmy w mieście, tylko przemierzaliśmy wieś. Wszędzie rozciągały się pola i lasy, gdzieniegdzie pasły się krowy. Nigdy nie byłam na wsi, to coś nowego. Zobaczyłam tabliczkę z napisem Ashingdon. Czyli to już.
Jako jedyna wysiadłam na tym przystanku. Rozejrzałam się dookoła i nigdzie nie było żadnej kobiety. Jedynie młody mężczyzna stał przy swoim samochodzie i spoglądał na mnie. Miał na oko 23, może 25 lat. Był schludnie ubrany, jego brązowe, krótkie włosy nieco opadały mu na oczy przez wiatr. Przyznam, że onieśmielił mnie jego lodowaty wzrok. Stał dosyć daleko, a ja i tak byłam w stanie zobaczyć jego przeraźliwie błękitne oczy. Były piękne:
- Lidya? - zawołał.
Jedynie skinęłam głową i przerzucając plecak przez ramię powoli podeszłam w jego stronę:
- Jestem Sean Taylor. - uśmiechnął się i wyciągnął dłoń po mój plecak. - Syn Meredith. Miałem Cię odebrać.
- Nikt mnie o tym nie poinformował. - przyznałam pod nosem.
- Bo nie było tego w planach. Dopiero przyjechałem do domu. - zajęliśmy miejsca w srebrnym Suv'ie. - Meredith mieszka sama. Cieszę się, że będzie miała towarzystwo.
- To wy nie mieszkacie razem? - zmarszczyłam brwi.
- Nie, Mieszkam w Londynie. Wpadam do matki jakieś dwa razy w miesiącu, doglądam jak się trzyma.. W wakacje bywam tu częściej, jak trzeba wykosić trawnik, czy coś w tym stylu. Dziś rano zadzwoniła do mnie, że przyjedziesz. Byłem w szoku, przyznaję. - zaśmiał się ciepło, unosząc przy tym brew. - Ale fajnie, że jesteś. W końcu święta w większym gronie.
Odwzajemniłam uśmiech, kiedy na mnie spojrzał.
Sean był naprawdę w porządku. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, wypytywał mnie o życie w sierocińcu. Nagle domy zniknęły, wjechaliśmy do lasu, a w mojej głowie zaszumiało. Dlaczego ani przez sekundę nie pomyślałam, że Sean może być oszustem? Skąd mogę wiedzieć, że nie kłamał. Przed oczami miałam wizję gwałtu i mordu w lesie, zamarłam. Mężczyzna najwyraźniej to zauważył i zaśmiał się pogodnie:
- Hej, spokojnie! Rodzice byli nieco aspołeczni i wybudowali się z dala od sąsiadów. Nic Ci nie zrobię, patrz. - kiwnął głową przed siebie. - To tutaj.
Moim oczom ukazał się piękny, duży dom. Za duży, jak na jedną osobę. Od razu stwierdziłam, że ciotka musi mieć za dużo pieniędzy; budynek miał brązowy dach, w większości był zrobiony z kamieni. Miał dwa balkony i naprawdę cudowny plac dookoła:
- Jaka ona jest? - zapytałam Seana, kiedy wyciągałam swój plecak z tylnego siedzenia.
- Mama? - zmarszczył brwi. - To już musisz sama ocenić. Ja uważam, że ma ciężki charakter, ale da się z tym żyć. Nie jest nieznośna, może czasem przesadza ze swoją religijnością. Polubicie się, jestem pewien. - oczko puszczone w moją stronę miało dodać mi otuchy.
Nie pomogło.

---

- Sean, czy to Ty? - usłyszałam głos kobiety dobiegający z wnętrza domu.
- Tak, mamo, już jesteśmy! - odkrzyknął mężczyzna.
- Boję się. - pisnęłam cicho, a Sean jedynie się zaśmiał.
- Ona nie gryzie, spokojnie.
Weszliśmy do dużego, 'drewnianego' salonu, połączonego z kuchnią. Zobaczyłam, że w fotelu przede mną siedzi starsza kobieta i czyta gazetę. Poprawiła okulary na nosie, odłożyła gazetę na mały stolik i odwróciła się w moją stronę. Na jej twarzy zagościł uśmiech, lecz nie był on ciepły. Był zwykłym, nic nie znaczącym uśmiechem, skurczem mięśni, czy coś. Starałam się go odwzajemnić, ale byłam zbyt zestresowana. Poznawanie rodziny jest zbyt przejmujące:
- Dobry wieczór. - skinęłam.
- Dobry wieczór..
- Lydia. - dokończył za nią Sean.
- Ach tak. Lydia. - zaśmiała się. - Musisz mi wybaczyć, nie mam głowy do imion. Zdejmujcie kurtki i chodźcie do kuchni, zrobię wam herbaty.
- Mamo. - Sean spojrzał na nią poważnie. - Wypadałoby się przedstawić.
- Och, faktycznie. Przepraszam, jestem dziś nieco zamotana. - podeszła do mnie i złapała mnie za ramiona. - A więc Lydia... Mam na imię Meredith, Meredith Taylor i jestem siostrą twojego biologicznego ojca. Twoją ciocią. - tym razem jej uśmiech był promienny. - To trochę szalone i ekscytujące zarazem, ale bardzo cieszę się, że jesteś z nami. W końcu ktoś może dać ci dom.
- Dziękuję za przyjęcie, to wiele dla mnie znaczy. - posłałam jej nerwowy uśmiech.
Tak naprawdę poczułam się przytłoczona i jedyne o czym myślałam, to ustronne miejsce, w które mogłabym się udać.
- Sean, nastaw wody na herbatę, ja pokażę Lydii jej nowy pokój.
- Robi się. - puścił do niej wesoło oczko, a ja rozluźniłam się po tych słowach.
Podążyłam za kobietą na górę, przemierzałyśmy właśnie krótki korytarz:
- Twój pokój jest na końcu. Mój znajduje się z drugiej strony, także nie będę Ci wchodzić w drogę. - ponownie poprawiła okulary. - Zapraszam, rozgość się.
Mój pokój był czymś niesamowitym. Wielkie łóżko, drewno na podłodze, kamień na ścianach. Miałam nawet kominek, własną łazienkę i garderobę. Miękki, szary dywan ścielił się pod moim łóżkiem i przysięgam; nigdy nie przypuszczałabym, że coś takiego mnie czeka. Zanim tu przyjechałam spodziewałam się pryczy, jak w więzieniu:
- Podoba Ci się? - zapytała uśmiechając się pod nosem.
- To... ja nie znajduję słów. Jest wspaniały, dziękuję pani. - wydukałam rozglądając się dookoła.
- Mów mi ciociu. A jeśli to dla ciebie za wcześnie, to po prostu Meredith.
- Dziękuję, Meredith.
Uśmiechnęła się delikatnie, a ja położyłam plecak i torbę przy łóżku, aby później się rozpakować.
- Czy... Czy gdzieś w okolicy są jakieś sklepy albo restauracje? Chciałabym znaleźć pracę, nie chcę siedzieć tu bezczynnie.
- Naturalnie, możemy wybrać się pojutrze do miasta i się rozejrzeć.
- A nie dałoby się jutro? Zależy mi na czasie.
- Ale jutro jest niedziela, Lydia.
- Wiem o tym. - wzruszyłam ramionami, związując moje ciemne włosy. - To dla mnie nie problem.
- Ale dla mnie, moja droga, tak. Jutro jest niedziela i idziemy do kościoła. Chodzisz do kościoła, prawda? - uśmiech zniknął z jej twarzy. Była nawet lekko zdenerwowana.
- Jeśli mam być szczera, to jeszcze nigdy nie byłam w kościele. - odpowiedziałam wprost.
W sierocińcu była kaplica, ale nigdy mnie to nie interesowało. Wolałam czytać książki, zamiast godzinami wysłuchiwać, jak jakiś zakonnik naucza o życiu, o którym sam tak naprawdę nic nie wie.
Meredith zbladła. Mocno zacisnęła swoje pomarszczone wargi i powoli zdjęła okulary z nosa. Uniosła brwi:
- Chyba czas spać. Życzę dobrej nocy. - odwróciła się pospiesznie i chciała pójść do swojego pokoju.
- Zaczekaj. - chwyciłam ją za przedramię. - Powiedziałam coś nie tak?
- Wybacz, po prostu nie pojmuję, jak można uciekać od Boga.
- Nie uciekam od Boga. - zmarszczyłam brwi. - Po prostu mnie to nie interesuje.
Meredith odsunęła moją dłoń od siebie.
- Jesteś zła, Lydia. Potrzebujesz pomocy, której ja nie jestem w stanie ci zaoferować.
- Co to znaczy?
- Dobranoc. - odeszła do swojego pokoju.

---

- Gdzie mama? - zapytał Sean wyjmując torebkę herbaty z imbryka.
- Poszła spać. - podrapałam się po karku. - Chyba coś sknociłam.
- To znaczy? - zmarszczył brwi.
- Powiedziałam, że nie interesuje mnie kościół, bo chciała mnie tam jutro zaciągnąć.
Sean zacisnął powieki.
- Nieee. - westchnął.
- Co? - teraz to ja marszczyłam brwi.
- Tylko nie to. Teraz będzie przeżywać całą noc, że ma pod dachem szatana. - zaśmiał się niezręcznie.
- Co ma pod dachem? - uniosłam brwi.
- Mówiłem ci, że jest bardzo religijna. Wiara jest dla niej najważniejsza, nie odpuści ci tak łatwo.
- Boże. - głośno wypuściłam powietrze chowając twarz w dłoniach. - Co ja zrobiłam.
- Pierwsze wrażenie jest najważniejsze. - uśmiechnął się szeroko.
- Spadaj. - pacnęłam go w ramię.
- Spokojnie, księdza na ciebie nie naśle. - puścił mi oczko i podał mi kubek herbaty.
- Nie byłabym tego taka pewna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz