wtorek, 29 sierpnia 2017

VII. Jeśli Bóg istnieje, to powołał go do robienia dzieci.

Rozdział dedykuję cudownej Julii (Twitter: @bloodvampayne), która daje mi takiego kopa w dupę z tym pisaniem rozdziałów, że prawdopodobnie dzięki niej to jeszcze czytacie haha!
Enjoy! x

Od ostatniego spotkania z Zaynem minął prawie tydzień. Siedziałam w pracy z twarzą na ladzie i zdmuchiwałam z policzka pasmo włosów. Sam spisywała ilość konfitur stojących w gablocie przy wejściu i co chwilę wzdychała. Najwyraźniej nudziła się tak samo jak ja:
- Zastanawiam się, po co otwieram piekarnię na tak długo.
- Zwykle już po 18 nie ma klientów. - przyznałam.
- Nie chciałabyś dostać pełnego etatu?
Automatycznie podniosłam głowę i popatrzyłam na nią zdziwiona:
- Jak to pełny etat.
- Normalnie. Zmienię godziny otwarcia od 6 do 16, dałabym ci podwyżkę. Może dołożyłabym pracę w soboty, ale tam krócej mielibyśmy czynne.
- Cholera, zaskoczyłaś mnie. - odetchnęłam, nadmiernie mrugając. - A co z Patricią? Ona też tu pracuje. Co z nią zrobisz?
- Rozumiem, że się zgadzasz. - uśmiechnęła się, poprawiając okulary. - Patricia chce zrezygnować, także wszystko przemawia za moim pomysłem.
- Mój Boże, Sam. Zgoda! - zaśmiałam się. - Byłoby fantastycznie.
- Po nowym roku zrobimy zmiany, zgoda? Na jutro przygotuję ogłoszenie na sklep, a szczegóły jeszcze dogadamy.
- Dziękuję ci bardzo! Nie wierzę, że będę miała pełen etat.
- Spokojnie, dziecko. Jeszcze masz na to czas. - zaśmiała się.
W tym momencie zadzwonił mój telefon, więc popatrzyłam na Sam, a ta skinęła, na znak zgody. Spojrzałam na wyświetlacz, to był Zayn:
- Cześć, Mała.
- Hej Zayn. Co tam?
- Jestem okropnie zmęczony. Collins niesamowicie mnie temperuje.
- Co się dzieje? - zmarszczyłam brwi.
- Uczy mnie. Codziennie od 5 rano siedzę w kościele i pomagam mu pisać kazania na przyszły rok, później wyjaśnia mi przebieg mszy, jakbym tego nie wiedział.
- Mówiłeś mu, że mniej więcej ogarniasz? - zaśmiałam się.
- Mówiłem! - jęknął. - Nie wiem, co mu jest. Co wieczór czytywałem Biblię, teraz mam ją czytać cały dzień, pilnuje mnie jak dziecka. Nie podoba mi się to.
- Pisałeś się na to, przykro mi. - wzruszyłam ramionami.
- Mogę dziś wpaść? Wyjechał do Rochford odprawiać mszę za jakiegoś księdza, wróci dopiero na jutrzejszą wieczorną.
Spojrzałam na wyświetlacz i zobaczyłam, że jest 19:38:
- Kończę dopiero o 22, Zayn. Jeśli chce Ci się czekać, to w porządku. Właściwie już możesz do mnie wpaść, wiesz gdzie są klucze.
- Okay, Mała. Będę czekać.
- Do zobaczenia. - uśmiechnęłam się, wciskając czerwoną słuchawkę.
Podniosłam wzrok na Samanthę, a ta przyglądała mi się z ciekawością:
- Przepraszam, zwykle nikt nie dzwoni, jak jestem w pracy. - zmieszałam się.
- Och, nie tłumacz mi się, dziecko. - zaśmiała się. - Nie to, żebym podsłuchiwała, ale... Spotykacie się?
- Sam! - jęknęłam żałośnie. - On za parę miesięcy zakłada sutannę!
- No właśnie. Za parę miesięcy. - uśmiechnęła się, a ja zmarszczyłam brwi. - Jest młody, przystojny. Ma tyle życia przed sobą. Naprawdę chce je zmarnować na bycie księdzem? To głupota.
- Wiem, że to głupota... - przyznałam cicho.
- To na co czekasz? - parsknęła. - Wyciągnij go z tego, dziewczyno. Już Collins nam przepadł, a uwierz mi, o niego też się zabiegało.
- Ale Sam, on tego chce. To jego wybór.
- Ale nie powołanie. Jeśli Bóg istnieje, to powołał go do robienia dzieci. Nieziemsko pięknych dzieci.
Nie mogłam nic poradzić na śmiech, który wydobył się z mojego gardła.
- Zrobisz jak uważasz, dziecko, ale widzę, że macie się ku sobie. Uważam, że to może mieć potencjał. Przemyśl to.
- Okay, będę o tym myśleć. - zaśmiałam się na ten absurd.
Słowa Samanthy były idiotyczne, bo to jednak naiwne myśleć, że mogę być z Zaynem. Nie żywimy do siebie głębszych uczuć, jesteśmy po prostu kumplami. Dlaczego ludzie myślą, że wiedzą wszystko lepiej i widzą więcej. To głupie:
- Jeśli chcesz, możesz wyjść wcześniej.
- Naprawdę? - wyrwałam się z zamyślenia.
- Tak, możemy w sumie już zamknąć. I tak nikt nie przyjdzie. - wyjrzała za okno.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się pogodnie. - Ale pomogę ci sprzątać, nie martw się.

---

Widziałam, że światło w domu się świeci, co oznaczało, że Zayn już tam jest. Otrzepałam przed drzwiami buty ze śniegu, po czym weszłam do środka i zaczęłam zdejmować po kolei czapkę, szalik, kurtkę, rękawiczki i buty. Poczułam ciepło, co oznaczało, że chłopak rozpalił w kominku. Nie było go w przedpokoju ani w kuchni. Udałam się na górę i weszłam do pokoju, a tam zobaczyłam jedną z najbardziej kochanych rzeczy na świecie; Zayn leżał na moim łóżku z poduszką przyciśniętą do piersi, jego usta były lekko uchylone, włosy opadały mu na czoło. Obok niego leżał laptop i leciały napisy końcowe jakiegoś filmu. Był standardowo ubrany w czarne spodnie, ale tym razem zamiast swetra miał na sobie czarny, opinający jego ciało t-shirt. Uśmiechnęłam się na ten widok i stwierdziłam, że nie mogę go obudzić. Wzięłam swój puchaty koc i okryłam go, żeby dać mu więcej ciepła, po czym zabrałam laptop i odłożyłam go na szafkę nocną. Poszłam do łazienki, w której światło też było zaświecone i zobaczyłam wannę pełną piany i parującej wody. Naprawdę zrobił mi kąpiel. Wyszczerzyłam się jak głupek, bo naprawdę tego potrzebowałam. Zrzuciłam z siebie ubranie i wrzuciłam je do kosza na pranie, związałam włosy w kok i weszłam do wanny. Oparłam głowę o jej krawędź i poczułam przyjemny, waniliowy zapach płynu. Zayn był naprawdę kochany i czasem naprawdę zastanawiałam się, jakby to było, gdyby nie chciał zostać księdzem. Prawdopodobnie byśmy się nie spotkali, to fakt. Ale czy byłby taki spokojny i stonowany, a może wolałby imprezy i podróże. Kto wie, może przez wgląd na ojca miałby już żonę i dzieci. A może by to chrzanił i właśnie kończył studia. Uświadomiłam sobie, jak wiele go teraz ominie i momentalnie zrobiło mi się smutno:
- Hej Mała. - usłyszałam jego ochrypły głos i przysięgam, że miałam gęsią skórkę na całym ciele.
Zayn stał we framudze drzwi i wewnętrzną stroną dłoni przecierał swoje oko. Był bardzo zaspany:
- Kąpię się! - krzyknęłam, bardziej okrywając się pianą.
- Wiem, zrobiłem ci kąpiel. - uśmiechnął się leniwie i podszedł bliżej, po czym przykucnął przy wannie i oparł brodę o jej krawędź. - Nudzę się bez ciebie.
- Szczerze? Ja też. - przyznałam. - Już dziś zdychałam w pracy.
- Właśnie, jak było? - zanurzył palce w wodzie, żeby sprawdzić jej temperaturę.
- Dzień jak co dzień. - westchnęłam. - Nie było za dużo klientów, dostałam pracę na pełen etat, liczyliśmy konfitury, sprzątałam trochę...
- Zaraz, zaraz. - przerwał mi, a ja się uśmiechnęłam. - Dostałaś pełen etat?
- Tak! - pisnęłam.
- O Mój Boże, Lydia! - wyciągnął do mnie ręce i przytulił mnie mocno, częściowo wpadając do wody. - Tak strasznie się cieszę!
- Zayn, nie mam na sobie ubrań! - znów pisnęłam czując, jak moje piersi są przyciśnięte do jego torsu. - A ty już jesteś cały mokry!
- Och, tak. Przepraszam. - zaśmiał się gardłowo.
- Patricia odchodzi i dostanę jej zmianę. - uśmiechnęłam się.
- Ale chyba mi nie powiesz, że będziesz tyrać od 6 do 22. - jego mina zrzedła.
- Nie! Od Nowego Roku Samantha zmienia godziny otwarcia, będę pracować od 6 do 16. Przyzwoicie, prawda?
Zayn kiwną z aprobatą:
- I w dodatku dostanę podwyżkę. Powoli wszystko układa się tak, jak chciałam. - ponownie oparłam się o krawędź wanny i spoglądałam na Zayna, który patrzył na mnie, szeroko się uśmiechając.
- Przepraszam, że zasnąłem. Jestem cholernie zmęczony.
- Nic się nie dzieje. Jesteś uroczy, kiedy śpisz. - ze śmiechem pogłaskałam go dłonią po brodzie, przez co zostało na niej trochę piany.
- O nie, znowu się gapiłaś? - schował twarz w dłoniach.
- Tak! Tuliłeś moją poduszkę. To naprawdę słodkie.
- Pachnie tobą, stęskniłem się.
Patrzyłam na niego uważnie nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Widziałam, że lekko się zarumienił, przez co po prostu głośno westchnęłam z zachwytu. Nagle do głowy przyszedł mi pomysł:
- Zayn, musimy jechać do marketu. Albo na stację benzynową.
- Po co? - zmarszczył brwi.
- Bo zostaniesz dziś u mnie na noc, więc możemy się porządnie nawalić! - ochlapałam go wodą.

---

Jechaliśmy do miasta, gdzie ludzie nie mogliby rozpoznać Zayna, bo chcieliśmy uniknąć plotek. W radiu leciała zremiksowana piosenka, do której rytmu poruszałam głową czując, że to będzie jeden z lepszych wieczorów, odkąd byłam w Ashingdon. W trakcie jazdy dużo się śmialiśmy i żartowaliśmy, a ja uświadomiłam sobie, że z nim jest tak zawsze. Jego obecność poprawia mi humor i przy nim jestem pozytywniej nastawiona. Przed przyjazdem tutaj nie byłam taka. Wolałam olewać większość rzeczy, nie ekscytowałam się niczym. A z Zaynem było inaczej. Był jak słońce w tą pieprzoną zimę i uwielbiałam swobodę, którą mi dawał. Nagle poczułam smutek, bo przypomniałam sobie, że być może za parę miesięcy odejdzie. Nie wiem jak daleko:
- Co jest, Mała? - popatrzył na mnie, marszcząc brwi.
- Nic, po prostu za dużo myślę.
- Tęsknisz za Meredith? - zapytał nagle, a ja uznałam, że to dobra wymówka.
- Brakuje mi jej. Dom jest całkowicie pusty, nie lubię być tam sama. - westchnęłam. - Dzwoniłam do niej co drugi dzień, aż w końcu mnie opieprzyła.
- Dlaczego? - zaśmiał się.
- Bo "nie jestem chrzanionym dzieckiem, Lydia!". - uśmiechnęłam się. - Meredith jest fajna, tylko strasznie świruje z tym całym Kościołem. Nawet ty tak nie masz.
- A powinienem?
- Broń Boże. - złożyłam dłonie jak do modlitwy i patrzyłam teatralnie w niebo.
Kiedy dotarliśmy do marketu, Zayn poszedł wybrać jakiś alkohol, a ja rzuciłam się na przekąski. Wzięłam 3 paczki chipsów, orzeszki w czekoladzie i jakieś żelki. Przy kasie dorwałam jeszcze paczkę Skittlesów, przez co Zayn pokiwał głową z rozbawieniem:
- Będziesz gruba.
- Ale szczęśliwa. - pokazałam mu środkowy palec, przez co chłopak wygiął się do tyłu ze śmiechu.
Zayn zapłacił za zakupy, za co obiecałam, że kiedyś zatankuję mu samochód. Znaleźliśmy się pod plebanią, gdzie Mulat musiał zostawić samochód, a do mojego domu szliśmy z zakupami na piechotę. Było mi okropnie zimno, dlatego szłam ukryta pod ramieniem Zayna:
- W kominku już chyba wygasło. - zauważył, kiedy byliśmy już w domu.
- Myślę, że sytuacja jest jeszcze do uratowania. - zrzuciłam buty i pobiegłam do salonu, gdzie faktycznie, w kominku było jeszcze trochę żaru.
Dorzuciłam kilka polan i dmuchnęłam parę razy w stronę rozgrzanych węgielków, żeby wzniecić ogień. Zayn w tym momencie rozkładał zakupy w kuchni. Usiadłam na sofie, z której obserwowałam jak chowa wina do lodówki. Po chwili znalazł dwie miski, do których przesypał chipsy, wziął paczkę orzeszków w zęby, a dwa piwa wcisnął sobie pod pachy. Podszedł do mnie z tymi rzeczami, żebym pomogła mu ułożyć je na stole, a następnie otworzyliśmy nasze piwa i delektowaliśmy się ciepłem ognia. Przyniosłam laptop, obejrzeliśmy wspólnie Deadpoola, na którym wcześniej Zayn zasnął, śmialiśmy się przy tym dużo. Byłam wstawiona, przez co co chwilę rzucałam głupie pomysły:
- Powinniśmy kupić Twistera. Chciałabym w to zagrać w tym momencie. - westchnęłam, opróżniając trzecią butelkę.
- Byłoby genialnie. - zaśmiał się Zayn. - Dorzućmy to do naszej listy, zgoda?
- Jakiej listy? - zmrużyłam oczy, na co chłopak roześmiał się głośno.
- Mocna głowa, hmm? - z uśmiechem na ustach również skończył swoje piwo.
- Po prostu nie połączyłam faktów! - pacnęłam go w ramię, drugą ręką sięgając do miski z chipsami.
Zayn poszedł do łazienki, a ja w tym momencie włączyłam jakąś klubową playlistę i otwierając wino wyjęte wcześniej z lodówki, zaczęłam poruszać biodrami w rytm piosenki. Nie kwapiłam się do szukania kieliszków do wina, po prostu tańczyłam z butelką w dłoni i upijałam z niej co jakiś czas po łyku. Zayn wybrał słodkie wino, moje ulubione. Czułam, jak alkohol uderza w moje skronie, przez co wiedziałam, że muszę nieco wyhamować, żeby Zayn nie miał więcej okazji do wyśmiewania mnie:
- Dobrze się bawisz? - zaśmiał się, wyjmując butelkę z mojej dłoni i biorąc potężny łyk.
- Wspaniale. Zatańcz ze mną! - zawołałam.
Zayn chwycił moją dłoń i okręcił mnie wokół mojej własnej osi, po czym razem skakaliśmy w rytm piosenki. Ani ja ani on nie byliśmy najlepszymi tancerzami w tamtym momencie. Widziałam po jego oczach, że porządnie się wstawił. Jednak to nie powstrzymało mnie przed wyjęciem drugiej i już ostatniej butelki alkoholu z lodówki. Zayn opadł jak kłoda na sofę, a ja podbiegłam do niego z winem i położyłam się obok, tuż pod jego ramieniem:
- Robimy głupoty, wiesz? - zaśmiał się z zamkniętymi oczami.
- Kiedy mamy je robić, jak nie teraz? - otworzyłam paczkę Skittlesów i wsypałam kilka do ust, popijając je winem.
- Jest jeszcze coś co chciałabyś zrobić? - Zayn powtórzył moje czynności.
Popatrzyłam na niego, uśmiechając się szeroko:
- A naprawdę robimy kompletne głupoty i nigdy nie będziemy żałować?
- Oczywiście. - również się uśmiechnął.
- W takim razie nigdy nie całowałam się z chłopakiem.
Zayn przez chwilę przestał przeżuwać swoje Skittlesy i popatrzył na mnie poważnie:
- Jesteś tego pewna?
- Jeśli padnie jeszcze jedno pytanie tego typu, już nie będę. - wzruszyłam ramionami.
I to było wszystko, czego potrzebował do kolejnego ruchu. Chwycił mnie za tył głowy i ostatni raz spoglądając mi w oczy, wpił się łapczywie w moje usta. Zaczęliśmy się całować, z każdą chwilą było to coraz bardziej brudne i niewłaściwe. Ale dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że chciałam tego za każdym razem, kiedy byłam z Zaynem. Często obserwowałam jego usta i myślałam o ich smaku i teksturze. W tamtym momencie wiedziałam, że jego wargi były jak niebo; tak delikatne i pełne, że chciałam je przygryzać i zasysać do końca życia. Zayn chwycił mnie za biodra i przeniósł mnie tak, że siedziałam na jego kolanach. Czując, że się zsuwam, złapałam jego ramiona i podciągnęłam się wyżej, w efekcie czego usłyszałam głęboki jęk Zayna. To był prawdopodobnie najpiękniejszy dźwięk jaki słyszałam, dlatego, prawdopodobnie ośmielona przez alkohol, kilkukrotnie powtórzyłam ten ruch:
- Boże, zaraz nie wytrzymam! - sapnął, odrywając się ode mnie.
- Czego, Zayn? - przygryzłam wargę.
- Skoro robimy już tak konkretne głupoty i nigdy nie będziemy ich żałować, to chcę, żebyś wiedziała... - westchnął ciężko. - Cholera, nigdy się z tego nie wyspowiadam. Chcę, żebyś wiedziała, że nigdy nie uprawiałem seksu.

Zapraszam do komentowania, Bejbsy! x

środa, 23 sierpnia 2017

VI. Nie uważam, że nie jesteś atrakcyjna.


Daję wam taki suchy rozdział, w którym za wiele się nie dzieje, ale to potrzebne, żeby dalej popłynęło XD
Mimo tego, liczę na wasze opinie, Enjoy! x

(zapraszam w zakładki Okolica, Występują i Informowani!)


Przyszła sobota. Leżałam na dywanie w salonie i oglądałam stare fotografie, które znalazłam w pokoju Meredith. Nudziłam się bez niej okropnie, tym bardziej, że był weekend i nie pracowałam. Życie samotnie nie było w porządku, tęskniłam za sierocińcem. Wiem, że brzmi to okropnie, ale tam zawsze kogoś miałam, zawsze miałam się do kogoś odezwać. Tu od czasu do czasu wpadał Zayn, na którego z resztą w tamtym momencie czekałam. Dzwonił do mnie dwie godziny wcześniej i pytał, czy pójdę z nim do fryzjera, ale było zbyt zimno, żebym wystawiła nos poza koc. Zaczął się grudzień, wszędzie dookoła było biało, a ja szczerze nienawidzę tej pory roku. Leżałam pod dwoma kocami, w swetrze i w grubych skarpetach, a i tak zamarzałam z zimna. Kiedy chowałam do pudła ostatnią kopertę ze zdjęciami, usłyszałam pukanie do drzwi:
-Przecież wiesz, że otwarte!-krzyknęłam.
-Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś naga?-zaśmiał się, wchodząc do domu.
-Nigdy nie chodzę nago po domu.-przewróciłam oczami i odwróciłam się na plecy, żeby na niego spojrzeć.
Zayn wszedł do salonu zdejmując z siebie kurtkę i uśmiechnął się delikatnie, po czym potarł dłonią tył swojej głowy:
-I jak?
-Gorąco.-zaśmiałam się.-Nie, poważnie. Wyglądasz bardzo dobrze.
Z długich włosów Zayna, które zwykle związywał w kucyk, został tylko niechlujnie ułożony quiff. Boki były praktycznie całkiem wygolone, a zarost również uległ skróceniu. Wyglądał bardzo świeżo i jakby... Młodziej?
-Och, przestań.-teatralnie machnął dłonią, drugą zakrywając usta.-Zawstydzasz mnie.
-Zamknij się, pipko.-zaśmiałam się.
Zayn odrzucił kurtkę na fotel i po chwili zmarszczył brwi:
-Cholera, dlaczego tu jest tak zimno?-popatrzył na kominek, a ja mocno zacisnęłam powieki uświadamiając sobie, że nie rozpaliłam ognia.-Jesteś głupia, prawda?
-No jestem.-westchnęłam, podnosząc się.
-Leż, Mała, zajmę się tym.-zrobił duży krok nade mną, podchodząc do piecyka i już po kilku minutach biło od niego przyjemne ciepło.
Wpatrywałam się w ogień w milczeniu, a Malik w tym czasie przystawił fotele bliżej kominka i ustawił je naprzeciwko siebie:
-Siadaj, ogrzejesz się trochę.
-Dzięki.-mruknęłam, niezdarnie podnosząc się z podłogi i wlokąc za sobą koce.
Kiedy usiadłam w fotelu i wtuliłam policzek w oparcie, Zayn zajął miejsce w drugim siedzisku i położył moje stopy na swoich udach. Zaczął pocierać je dłońmi, żeby dać im więcej ciepła, a ja nie mogłam pozbyć się z głowy słów Meredith. Uznałam, że trzeba poruszyć ten temat:
-Zayn, uważasz, że to w porządku?-wychrypiałam.
-Co masz na myśli?-zmarszczył brwi.
-No wiesz... Chodzi mi o to, jak się zachowujemy wobec siebie.
-Jeśli chcesz, mogę przestać.-wskazał głową na moje stopy, które wciąż masował.
-Nie tylko o to chodzi.-zmieszałam się.
-Lydia.-pochylił się w moją stronę.-Mów wprost, ja nie gryzę.
Westchnęłam ciężko i odrzuciłam głowę do tyłu z jękiem:
-To wszystko przez ciotkę! Powiedziała mi, że nie podoba jej się nasza znajomość, bo to już nie wygląda "zdrowo".
-Co?-zaśmiał się.
-W sensie... Według niej nie zachowujemy się już tylko jak przyjaciele. Tak myślę.
-Mała, ja za chwilę przyjmuję święcenia kapłańskie. Ona naprawdę myśli, że teraz mam w głowie romanse? Poza tym sama prosiła, żebym wziął cię pod skrzydła. Od niej się zaczęło.
Poczułam się niekomfortowo z tym, co powiedział. Zabrzmiało to tak, jakby przyjaźnił się ze mną ze względu na Meredith, a wiem, że nie miało tak zabrzmieć:
-Widzę w tobie tylko przyjaciółkę, Lydia.-uśmiechnął się pocieszająco, a ja poczułam się jeszcze gorzej.
Grymas na mojej twarzy z pewnością to oddał, bo Zayn zmarszczył brwi, kiedy mnie obserwował:
-Chyba się we mnie nie zakochałaś, co?
-Co?-zachłysnęłam się powietrzem.-Nie! Zgłupiałeś do reszty?!
-Po prostu się upewniam.-mruknął.
Nie zakochałam się w Zaynie, tego byłam pewna. Podobał mi się, ale tu chodziło raczej o wygląd. Uważałam, że był przystojny, nic więcej. Może zbyt gwałtownie zareagowałam na jego słowa, ale pierwszy raz byłam w takiej sytuacji:
-Nie uważasz mnie za atrakcyjną?-powiedziałam, zanim zdążyłam pomyśleć i od razu ugryzłam się w język.
Zakręciło mi się w głowie z nerwów, kiedy zobaczyłam, że Zayn nie odpowiada. Patrzył na mnie z lekko rozchylonymi ustami, jego dłonie przestały masować moje stopy, a ja czułam, jak ubywa tlenu w powietrzu:
-Boże, przepraszam.-ukryłam twarz w dłoniach.-Nie chciałam tego powiedzieć, naprawdę. Błagam, zapomnij o tym.
-Dlaczego o to pytasz?-odchrząknął, ignorując moje słowa.
-Nie wiem, naprawdę. Przepraszam jeszcze raz, nie powinnam.
-Nie uważam, że nie jesteś atrakcyjna.-nerwowo spuścił wzrok na swoje dłonie.-To, że powiedziałem, że widzę w tobie tylko przyjaciółkę nie oznacza, że jako kobieta nie jesteś dla mnie atrakcyjna.
Poczułam gulę rosnącą w moim gardle. Powiedział to? Naprawdę to powiedział? Założyłam pasemko włosów za ucho i poprawiłam się niezręcznie w fotelu:
-Dzięki?
-Nie dziękuj.-zaśmiał się pod nosem.-Takie są fakty.
-To był chyba pierwszy komplement, jaki dostałam w życiu i jest mi tak cholernie głupio, że o to zapytałam.
-Naprawdę nikt wcześniej cię nie skomplementował?-zdziwił się.
-No nie.-wzruszyłam ramionami.-Ale raczej tego nie potrzebuję. Nie umiem przyjmować komplementów.
-Zasługujesz na nie, Mała.-spojrzał mi głęboko w oczy, a ja zaniemówiłam.
To było zbyt intymne i poczułam się naga pod jego spojrzeniem. Nie chciałam, by tak było, bo moja głowa zaczęła tworzyć dziwne obrazy. Zlustrowałam całą jego twarz i zobaczyłam wszystkie te rzeczy, na które wcześniej nie zwracałam uwagi. Sposób w jaki wydymał dolną wargę, kiedy o czymś myślał, ciemna plamka na białku lewego oka, mała blizna na łuku brwiowym. To wszystko składało się na całe piękno Zayna:
-Gapisz się.-zaśmiał się cicho, a ja od razu wymierzyłam sobie mentalny policzek.
-Ty też!-rzuciłam w niego jedną z poduszek.-To może... Może opowiesz mi, jak będzie z tymi święceniami?
Zayn wstał i ruszył w stronę kuchni, więc zerwałam się i opatulona w koc, podreptałam za nim. Widziałam, jak ogląda się przez ramię i chichocze na mój widok, co wydało mi się być nawet słodkie:
-Święcenia przyjmę tydzień przed świętami wielkanocnymi. Będę musiał wrócić do seminarium.
Usiadłam na jednym ze stołków, podczas gdy Zayn przygotowywał dla nas herbatę:
-Czyli kiedy to będzie?
-Końcem marca albo w kwietniu. Muszę to sprawdzić.
-Nie masz konkretnej daty?
-Dlatego muszę wrócić do seminarium, Li. Tutaj jestem na czymś w rodzaju "praktyk". Przygotowuje się pod okiem księdza Collinsa. Do seminarium wszyscy alumni wrócą na początku marca i wtedy sprawdzą, czy jesteśmy wystarczająco przygotowani do przyjęcia kapłaństwa. I wyznaczą terminy.
-Nie żałujesz?-zapytałam, kiedy Zayn zabrał kubki z parującym napojem i zaniósł je na stolik w salonie.
Zeskoczyłam z krzesła i znowu zaczęłam dreptać w jego stronę, ale przypadkiem stanęłam na koc i prawie upadłam przez potknięcie:
-Zaczekaj.-zaśmiał się i podszedł w moją stronę.-Teraz możesz czuć się jak księżniczka.
Położył jedną dłoń na moich plecach, a drugą chwycił mnie pod kolanami, po czym moje stopy poderwały się do góry. Pisnęłam radośnie i chwyciłam go za szyję, żeby się ustabilizować. Zayn położył mnie na sofie i zajął miejsce na jej drugim końcu:
-Pytałaś czy nie żałuję?
Pokiwałam głową, upijając łyk herbaty, wciąż uśmiechając się przez jego zachowanie:
-Nie wiem.-westchnął ciężko.-Naprawdę nie wiem. Na początku byłem pewien tego wszystkiego.
-To co się zmieniło?-zapytałam zmartwiona.
-Boję się, że za dużo tracę.-zaczął bawić się palcami.-Jest tyle rzeczy, które chciałbym zrobić, ale nawet nie wiem, czy jeszcze mogę. Moja szansa już chyba minęła, a za kilka miesięcy drzwi zamknął się na wszystkie spusty. Trochę mnie to przeraża, Lydia.
Zamyśliłam się, w wyniku czego przez kilka minut w pokoju panowała cisza, zakłócana jedynie dźwiękiem strzelającego w kominku drewna:
-Wiesz.-zaczęłam.-Tak naprawdę sama mam kilka rzeczy, których chciałabym w życiu spróbować. Możemy zawrzeć umowę.
-Umowę?
-No tak. Możemy zrobić te rzeczy razem, zanim cię poświęcą.-zaśmiałam się.
-Okay?-widziałam, że kąciki jego ust zadrżały.
-Dawaj. Mów, czego w życiu nie zrobiłeś, a chciałbyś, zanim zostaniesz księdzem.
-Hmm...-skupił wzrok na podłodze.-Nigdy się tak naprawdę nie upiłem. I nie chodzi mi o jakieś wstawienie, tylko mówię o takim upojeniu, że nie pamiętasz, co robiłaś poprzedniego wieczoru, rano męczy cię kac... Wizja kolejnego dnia już nie brzmi tak dobrze, ale zdecydowanie chciałbym się upić.-zaśmiał się.
-Dziwny jesteś. Ale idę w to!-podskoczyłam na siedzeniu.
-Ty już to zaliczyłaś?
-Nie, o dziwo mam mocną głowę. Miałam sytuację, że nie pamiętałam tylko fragmentów wieczoru, ale raczej wszystko było dobrze.
-Gdzie udało ci się tak zabawić?-zadrwił.
-Robiłyśmy sobie z dziewczynami małe imprezy w sierocińcu. Kradłyśmy klucze do sal lekcyjnych i zamykałyśmy się tam po sprawdzeniu obecności. Naprawdę fajne czasy.-uśmiechnęłam się szeroko.-Co jeszcze chciałbyś zrobić?
-Nie, teraz twoja kolej! Ja już powiedziałem.
-Ale ja nic nie wymyślę tak na "już"!-jęknęłam.-Chociaż czekaj.
-No dalej.-ponaglił.
-To szalone, ale nigdy nie próbowałam narkotyków.
Mężczyzna otworzył szerzej oczy i odkaszlnął:
-Ja też nie.-zaśmiał się.-Chcesz spróbować?
-Skoro już tworzymy listę twoich ostatnich grzechów; jak najbardziej!
-To będzie naprawdę szalone. Poważnie chcesz to zrobić?
-Jeśli mogę zrobić to z tobą, zawsze będę na "tak".-popatrzyłam mu w oczy i widziałam, że był szczęśliwy.-Co jeszcze chciałbyś zrobić?
-Wyjechać w ciepłe kraje i wykąpać się w morzu. Nigdy nie byłem nad morzem, chociaż żyjemy na wyspie.
-Ja chciałabym skoczyć na bungee. Tylko okropnie się boję.
-Kiedy my zrobimy te wszystkie głupoty?-zaśmiał się, przysuwając się bliżej mnie.
-No właśnie...-przygryzłam wargę.-Jak wykraść cię księdzu Collinsowi.
-Skok na bungee to nie problem, pojedziemy do jakiegoś miasta za dnia. Gorzej z dragami czy z upiciem się, bo tego w ciągu dnia wolałbym nie robić. Pijany z rana też nie chciałbym wrócić na plebanię i uczestniczyć we mszy. Najtrudniej będzie wyjechać nad morze.
-Możemy wyjechać na święta!-rzuciłam.-Powiesz księdzu, że wyjeżdżasz do rodziny, chyba masz takie praw...
-W święta jesteś u Seana, Lydia.-popatrzył na mnie poważnie, a ja poczułam wyrzuty sumienia.
-Zapomniałam o tym.
Zayn odstawił pusty kubek na stolik i podparł głowę o swoją pięść:
-W styczniu spróbuję to załatwić. Albo najlepiej w kwietniu, przed wyjazdem do seminarium. Jeszcze to ustalimy.
-A może po święceniach uda nam się coś załatwić. No wiesz. Jak wygryziesz Collinsa i nikt nie będzie cię tu kontrolował.-zaśmiałam się.
-Mała, ale ja nie powiedziałem, że po święceniach tu wrócę.-zmieszał się.
Między moimi brwiami pojawiła się głęboka zmarszczka. Nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam, ale zawstydzona mina Zayna utwierdziła mnie w przekonaniu, że się nie pomyliłam:
-Jak to...
-Mówiłem ci, że moja obecność tutaj to taka "praktyka". Nie wiem, gdzie wyląduję jako kapłan. Tutejszy kościół ma swojego duszpasterza i nie zanosi się na to, żeby miał się zmienić. Przepraszam, myślałem, że wiesz.
-Nie wiedziałam.-spuściłam głowę, było mi okropnie smutno.-Znowu zostanę sama?
-Mała, nie zostaniesz sama! Do tego czasu z pewnością wróci Meredith, będzie dobrze.
-Meredith to nie moja przyjaciółka.-burknęłam.
-Och, a ja jestem twoją przyjaciółką?-zaśmiał się miękko.
-Oczywiście, że jesteś. Nikt tutaj nie będzie w stanie mi ciebie zastąpić.
-To miłe, Li.
-Błagam, załatw tego Collinsa i wróć do mnie. Oszaleję tu bez ciebie.-bez zastanowienia podciągnęłam się w jego stronę i położyłam głowę na jego ramieniu.
Zayn jedynie wyciągnął swoje długie ręce i wciągnął mnie na siebie, po czym przytulił mnie mocno w uspokajającym geście, a ja tylko modliłam się w duchu, żeby bliskość między nami nie była tą niezdrową rzeczą, o której mówiła Meredith:
-Nie sądziłem, że to się tak pokomplikuje, Mała. Damy radę, zobaczysz.

niedziela, 20 sierpnia 2017

V. Myślisz, że to normalne, że ksiądz idzie prosić o tampony?

Serdecznie dziękuję za ponad 600 wejść, wow!
Przepraszam, że każę wam tyle czekać, a dostajecie takiego gniota XD
 Ale mam nadzieję, że nie jest tak źle, dajcie znać w komentarzu!
Enjoy! x


Wiem, że może za bardzo przejęłam się chorobą Meredith. Chociaż szczerze, prawdopodobnie tylko bałam się przyznać nawet przed samą sobą, że tak naprawdę boję się o siebie. Nigdy nie byłam za nic odpowiedzialna. Nigdy nie zostawałam nigdzie sama. I teraz nie wiedziałam, czy dam sobie z tym wszystkim radę, chociaż nie widziałam też innej opcji. Biłam się z myślami, bo w sumie hej! Co mogłoby się stać? Przecież  nie puszczę domu z dymem, mam trochę oleju w głowie. Nie zbzikuję też z samotności, przecież jest Zayn. Właśnie zastanawiałam się, czy nie zaprosić go na herbatę, zanim pójdę do pracy, ale wtedy usłyszałam:
-Już jestem!-Sean zawołał z przedpokoju, a ja szybko zerwałam się z krzesła w kuchni i pobiegłam mu na przywitanie.
-Sean!-zawołałam nazbyt radośnie, jak na samą siebie.
-Cześć, Młoda!-zaśmiał się i rozłożył swoje ramiona na powitanie, a ja od razu w nie wpadłam.
-Cholera, jesteś lodowaty!-pisnęłam.
-Naprawdę?-zmarszczył brwi.-To dziwne. Na zewnątrz jest tylko jakieś milion stopni na minusie.
-Dupek.-zaśmiałam się.-Chodź, zjesz z nami obiad.
-Jak mama?-zapytał, otrzepując czapkę z płatków śniegu, który spadł niespodziewanie dzień wcześniej.
-Dziś nieco lepiej. Pakuje się u siebie.-spojrzałam na niego.-Zdejmuj te pieprzone buty! Dopiero myłam podłogę.
-Jeezu.-zaśmiał się pod nosem i na kilka sekund wrócił do przedpokoju.-Teraz wypoleruję ci ją skarpetkami, bo nigdzie nie ma moich kapci.
-Och.-spojrzałam w dół.-Pewnie mówisz o tych.-pomachałam w jego stronę stopą, która była wsunięta w dużo za duży but.
-Złodziejka!-zawołał wesoło, na co jedynie pokazałam język.-Co na obiad?
-Meredith zrobiła makaron z serem, siadaj do stołu. Ciociu!-krzyknęłam w stronę schodów.-Sean przyjechał.

---

Kiedy Meredith pakowała walizkę do bagażnika w samochodzie Seana, moje serce trzepotało niemiłosiernie. Chciałam jej pokazać, że wszystko dobrze, bo do jasnej cholery; jestem już dorosła. Z drugiej strony czułam się jak zagubiony dzieciak i wewnętrznie walczyłam, żeby tylko się nie rozpłakać. Ciotka zostawiła mi pieniądze na zakupy i zrobiła większą porcję obiadu, bym mogła ją sobie odgrzewać. Wytłumaczyła mi jak działa alarm przeciwwłamaniowy, żebym mogła używać go przy wychodzeniu do pracy. Widziałam, że była przejęta wyjazdem tak samo jak ja. Kiedy się z nią żegnałam, wsunęła mi coś do kieszeni kurtki i powiedziała:
-Dla mnie to i tak będzie tam zakazane.-i zaśmiała się ciepło.
Zajęła miejsce z przodu, a Sean zatrzasnął za nią drzwi i podszedł do mnie:
-Za miesiąc święta, Lydia.-zauważył.
-Wiem.-wzruszyłam ramionami.-Przyjedziesz tutaj?
-Wątpię, że dam radę się urwać.-podrapał swoje czoło pod czapką.-I nie wiem, do kiedy Meredith zostanie w sanatorium.
Moje serce zakuło. Zostanę w święta sama?
-Dlatego proponuję, żebyś przyjechała do mnie do Londynu. Co prawda dużo pracuję, ale chociaż wieczory będziemy mogli spędzać wspólnie. Przemyśl to.-uśmiechnął się delikatnie i przytulając mnie na pożegnanie, złożył delikatny pocałunek na moim czole.-Trzymaj się, Młoda.
-Jedźcie ostrożnie.-wychrypiałam.
Patrzyłam na tylną szybę wozu, dopóki nie zniknął za ścianą drzew. Nagle zobaczyłam błysk i kilka sekund później usłyszałam wielki huk nad głową. "Wspaniale",pomyślałam wzdychając, "Jeszcze tylko burzy mi brakowało".
Weszłam do domu, zamykając drzwi z ciężkim westchnieniem. Podeszłam do laptopa leżącego na kuchennej wyspie i szukałam w nim jakiejś ciekawej playlisty, po czym w całym domu rozbrzmiał Gorillaz:
-"I ain't happy, I'm feelin glad..."-zaczęłam podśpiewywać pod nosem, po czym udałam się do swojego pokoju, żeby przebrać się w fartuch do pracy.
Włosy związałam w ciasny kucyk na czubku głowy, grzywkę jak zwykle pozostawiłam wypuszczoną. Patrząc na siebie w lustrze zapragnęłam zmiany koloru włosów, ale postanowiłam, że to może jeszcze chwilę zaczekać:
-"It's coming on, it's coming on, it's coming on..."-wciąż nuciłam, zeskakując ze schodów na dół, ale nagle stanęłam jak wryta.-Co do chuja.
-Serio, Gorillaz?-zaśmiał się Zayn.
-Och, spieprzaj. Ty wyglądasz na fana Backstreet Boys, ale się nie czepiam!-próbowałam ukryć uśmiech i chyba się udało, bo zdziwienie było większe.-Jak tutaj wszedłeś?
-Pukałem, ale nie otwierałaś. Więc nacisnąłem klamkę i było otwarte.-wskazał kciukiem za swoje plecy.
Już wtedy wiedziałam, że jestem do dupy w opiekowaniu się domem. Trochę zasmucił mnie fakt, że taka błahostka jeszcze bardziej docisnęła mnie do ziemi, ale już przywykłam do swoich nastrojów ostatnimi czasy. I wtedy uświadomiłam sobie też, że zbliża mi się okres. Jasna cholera!
-Śpieszę się do pracy, Zayn.-wyminęłam go, sięgając po kurtkę.-Po co przyjechałeś?
-Właśnie z tego powodu.-wyszczerzył głupio zęby, a ja po prostu stałam przed nim zbita z tropu, co mimika twarzy idealnie oddała.-O Boże, żyj trochę i wyjrzyj przez okno.-zaśmiał się.-Jest burza, leje.
-Co w związku z tym?-wymamrotałam, trzymając czapkę między zębami i przeciągając drugą rękę przez rękaw kurtki.
-Chyba nie chciałaś iść w taką pogodę na piechotę?-zmarszczył brwi.
-Nie zawsze będziesz na każde mojej zawołanie, muszę być trochę samodzielna.
-Dobrze. Ale nie musisz być chora i...-popatrzył na zegarek na swojej ręce.-Już prawie spóźniona.-uśmiechnął się jak głupek.-Zakładaj buty, wyłącz muzykę i zamknij drzwi. Czekam w samochodzie.-poinstruował, a ja zrobiłam wszystko w dokładnie tej kolejności.
W duchu ucieszyłam się, że przyjechał. Nieco odprężało mnie jego towarzystwo, od razu lepiej szło mi myślenie. Jechaliśmy w ciszy, ja jedynie wystukiwałam palcami o udo rytm piosenki lecącej z radia. Zaczęłam myśleć o propozycji Seana i stwierdziłam, że nie ma z czym zwlekać. Jeszcze tego wieczoru zamierzałam napisać mu, że przyjadę do niego na święta:
-Wiesz, Sean zaprosił mnie do siebie na święta.-wzruszyłam ramionami patrząc przed siebie.
Uznałam, że to będzie w porządku, jeśli poinformuję Zayna o swoich planach.
-Och, naprawdę?-uniósł brew.-I co ty na to?
-Chyba się zgodzę. Sean jest fajny, miło będzie go bliżej poznać.
Zayn jedynie odchrząknął i na tym zakończył się temat. Zatrzymaliśmy się pod piekarnią, za co serdecznie podziękowałam chłopakowi, a ten nie odjechał, tylko wysiadł z samochodu i szedł za mną do budynku:
-Co robisz?-zdziwiłam się.
-Idę po bułki, dziś jeszcze nic nie jadłem.-mruknął.
Kiedy byliśmy już w środku, Samantha zerknęła na zegarek i westchnęła:
-Spóźniona 6 minut.
-Wiem, przepra...
-... To moja wina, pani Bentley.-wtrącił Zan, uśmiechając się nieśmiało.-Złapałem ją po drodze i trochę się zagadaliśmy.
-Szczęść Boże.-uśmiechnęła się do niego ciepło, na co chłopak jedynie kiwnął głową i przytrzymał jej drzwi, kiedy wychodziła.
Wrzuciłam swój plecak pod ladę, oparłam o nią dłonie i uśmiechając się sztucznie, pochyliłam się w stronę ciemnowłosego:
-Witamy w Fresh Buns. Co podać?
-Poproszę pięć bułeczek z dynią.-pokręcił głową z rozbawieniem i położył przede mną 5 funtów.
Odwróciłam się w stronę wysokich półek z pieczywem i spakowałam do papierowej torby ulubione bułki Zayna. Zawsze wybierał te same, kochał wszystko, co związane z dynią:
-Reszty nie trzeba, Mała.-puścił mi oczko, a ja jedynie przewróciłam oczami, kiedy kierował się do drzwi.-Przyjadę po ciebie jak skończysz, dobrze?
-Nie, dam sobie radę.
-Jesteś pewna?-wyjął jedną z bułek i zatopił w niej zęby.
-Wypróbuj mnie.-uśmiechnęłam się złośliwie.-Miłego dnia!-zawołałam, kiedy machał w moją stronę z pełnymi ustami.
W piekarni nie było dosłownie nikogo, dlatego udałam się do toalety, gdzie z przerażeniem odkryłam, że moja miesiączka nadeszła szybciej, niż mogłam się tego spodziewać. Nie miałam możliwości pójścia do sklepu po jakieś podpaski, dopóki Sam nie wróci ze swojej przerwy, a ta trwała godzinę. Usłyszałam, że klienci wchodzą do środka, dlatego szybko zabezpieczyłam bieliznę papierem toaletowym i wróciłam do lady:
-Zayn?-zmarszczyłam brwi, kiedy zobaczyłam Mulata ponownie wychodzącego ze sklepu.
-Zapomniałem parasola.-pomachał nim w moją stronę.-Cześć, Lydia.
-Zaczekaj!-krzyknęłam i od razu ugryzłam się w język.
Chłopak zmarszczył brwi i podszedł w moją stronę:
-Co jest?
Westchnęłam ciężko i zacisnęłam dłonie w pięści.
-Mam okres.
Mentalnie uderzyłam się w policzek w tamtym momencie. W głowie miałam tylko pytanie, czy naprawdę rzuciłam to tak po prostu. Widziałam, jak kąciki ust Zayna wędrują w górę i nagle usłyszałam parsknięcie:
-Gratulację, Mała. Pierwszy?-zaśmiał się wesoło, a ja oczyma wyobraźni zdążyłam już osiem razy spalić go na stosie.
-Skopię ci za to dupę, dobrze o tym wiesz.-przewróciłam oczami.-Błagam cię.-wcisnęłam mu w dłoń banknot, którym wcześniej zapłacił za bułki.-Skocz do sklepu albo do jakiejś apteki i kup mi paczkę podpasek albo tamponów.
-Chyba sobie żartujesz.-zmarszczył brwi.
-Zayn, błagam.
-Nie mogę!-odsunął od siebie banknot.-Serio myślisz, że to normalne, że ksiądz idzie prosić o tampony? To mała wioska, Li, ludzie będą o nas mówić.
-Nie jesteś jeszcze księdzem, więc nie bądź dupkiem.-oburzyłam się.-Skąd mają wiedzieć, że to dla mnie? I naprawdę obchodzi cię to, że ktoś o tobie mówi?
-To po prostu nie w porządku. Chciałbym pomóc, ale nie mogę.
-Kurwa.-zacisnęłam powieki.-Mówisz o tym, jakbym prosiła cię o zabicie człowieka! Idź do apteki po te pieprzone tampony i po sprawie. Sama nie mogę wyjść, zrozum.
-Naprawdę nie wytrzymasz tej godziny?-burknął, wkładając pieniądze do kieszeni jeansów.
-Naprawdę jesteś idiotą?
-Już, dobrze.-westchnął.-Nawet nie wiesz, jak wiele dla ciebie ryzykuję.
-Mój wybawco!-teatralnie oddałam mu pokłon.
-Głupie babsko.-zaśmiał się wychodząc.-Wisisz mi przysługę!

---

Zbliżała się 22, co oznaczało koniec mojej zmiany. Dzień dłużył mi się tragicznie i miałam ochotę po prostu się rozpłakać. Z pewnością była to wina hormonów, ale wiedziałam, że na mojej głowie i tak jest zbyt dużo rzeczy. Dlatego też, kiedy tylko pożegnałam się z Samanthą i zamknęłam za sobą drzwi piekarni, na moich policzkach pojawiły się pierwsze łzy:
-Przestań wyć, mała suko.-warknęłam do siebie.
Na szczęście o tej porze niewiele osób wychodziło z domów i nikt nie zwrócił uwagi na to, że mówię sama do siebie. Zauważyłam, że śnieg stopniał i wszędzie jest pełno kałuż. Nienawidziłam takiej pogody; ziąb, chlapa, mnóstwo wilgoci. Przez myśl przemknęło mi, czy może faktycznie nie zadzwonić po Zayna, bo wracanie do domu w takim stanie byłoby najgorszym podsumowaniem tego dnia. Ale chyba lubię dawać sobie w kość.
Kiedy mijałam kościół, zerknęłam w stronę plebanii i widziałam sylwetkę Zayna w jednym z okien. Chyba trzymał kubek w dłoni, ale był zbyt daleko, żebym mogła to stwierdzić na sto procent. Poświeciłam latarką w jego stronę, a on pomachał do mnie w odpowiedzi. Uznałam za słodki fakt, że co wieczór sprawdzał, czy bezpiecznie wracam do domu. Czasem faktycznie pozwalałam mu się odwozić, ale to naprawdę nie było dla mnie komfortowe. I nie wiem, czy była to kwestia tego, że nie chciałam nadużywać jego dobroci, czy może chodziło o ostatnie słowa Meredith. Naprawdę nie widziałam nic złego w tym, że się zaprzyjaźniliśmy. Wiedziałam, że wioska jest mała i pełna starszych pań, które lubią sobie poplotkować. Zwłaszcza, jeśli w grę wchodzi młody, cholernie przystojny ksiądz i jakaś nowa, obca dziewczyna. To był prawdopodobnie pierwszy raz, kiedy spojrzałam na Zayna pod tym kątem. Pierwszy raz, od kiedy się spotykamy, przyznałam przed sobą, że mi się podoba. I to wzbudziło we mnie wewnętrzny niepokój, bo co, jeśli Meredith miała rację? Co, jeśli tylko wydawało mi się, że wszystko jest w porządku, a tak naprawdę z boku to wygląda nieco podejrzanie? Nagle w mojej głowie zaczęły przewijać się różne obrazy, jak na przykład moment, w którym Zayn przyszedł do mnie obejrzeć jakiś film, który był tak denny, że po prostu położyłam się na brzuchu i zaczęłam czytać książkę leżącą na szafce nocnej, a chłopak wtedy zrobił sobie z moich pośladków poduszkę i leżąc między moimi nogami, spokojnie oglądał film dalej. Albo kiedy korzystałam z toalety, Zayn wszedł do łazienki i w ogóle nie przejmując się moją obecnością poprawiał swoje włosy przed lustrem. Kiedy zamiast "Zayn" podstawiłam sobie w tych sytuacjach słowo "ksiądz", zaniepokoiłam się. Czasem faktycznie nie zachowywaliśmy się jak zwyczajni kumple. To nie mogło tak wyglądać. Przestraszyłam się, że mogę narobić mu kłopotów, a naprawdę nie chciałam być niczyim problemem. I nagle uderzyło mnie to, że może przesadzam. Być może wyolbrzymiłam to wszystko i tylko wyszłabym na idiotkę, mówiąc mężczyźnie o tym. Musiałam przestać o tym myśleć i udało mi się, kiedy tylko zobaczyłam światło na ganku przed domem. Praktycznie pobiegłam w jego stronę i szybko zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zdjęłam z siebie buty, kurtkę oraz szalik, po czym udałam się do kuchni i schowałam tam pieczywo na śniadanie. Wyjęłam z lodówki butelkę słodkiego wina, wzięłam jedną lampkę i podeszłam z powrotem do swojej kurtki. Sięgnęłam do kieszeni i wyjęłam z niej paczkę papierosów, którą schowała tam Meredith. Pobiegłam na górę z wszystkimi fantami w dłoniach i będąc już w łazience, przygotowałam sobie kąpiel. Wiedziałam, że przy miesiączce długie, gorące kąpiele nie są wskazane, ale naprawdę mi pomagały. Związałam włosy w niedbały kok, nalałam wina do kieliszka i z zapalonym papierosem wystającym z ust, zanurzyłam się po barki w pachnącej konwaliami pianie. Ciotka zabiłaby mnie za palenie w domu, ale w tamtym momencie nie mogła mi nic zrobić. Byłam ciekawa, jak to będzie mieszkać samej. Z jednej strony byłam przerażona, z drugiej ogromnie podekscytowana. Podekscytowana tak samo jak tą głupią kąpielą, wyjętą niemal ze sceny z filmu. Lubiłam takie rzeczy, uwielbiałam teatralność i przesadę. Brakowało mi tylko zapalonych świec, kadzideł i muzyki ze starych filmów. Wzięłam łyk czerwonego napoju, który przyjemnie zapiekł mnie w gardło i nagle wpadłam na pewien pomysł. Wytarłam dłonie w ręcznik wiszący na ścianie i wzięłam telefon z półki. Wykręciłam numer i po kilku sygnałach usłyszałam męski, zmęczony głos:
-Lydia?
-Cześć, Sean.-uśmiechnęłam się.-Jak mają się sprawy?
-Wszystko jest okay, Meredith odstawiona do sanatorium.
-Dobrze się trzyma?
-Miejsce jej się podobało. Zadzwoń do niej rano, to się przekonasz. Teraz chyba na to za późno.
-Kurczę, faktycznie. Obudziłam cię?-zapytałam niezręcznie widząc na ekranie telefonu, że jest kilka minut przed północą.
-Chciałbym.-zaśmiał się cicho.-Jeszcze siedzę w biurze, mam problemy z jednym klientem. Narobił mi zamieszania w papierach, muszę to ogarnąć jeszcze dziś.
-O Boże, współczuję Ci.-odpowiedziałam zmartwiona.
-Jest dobrze, Mała. Powiedz lepiej, jak ty się trzymasz. Dajesz radę?
-Tak, wróciłam z pracy godzinę temu, odpoczywam.
-Czyli dom wciąż stoi?-zachichotał, a ja uznałam, że to słodkie, kiedy dorosły mężczyzna to robi.
-Bardzo śmieszne.-uśmiechnęłam się.-Dzwonię w sprawie świąt.
-Och, czyli już to przemyślałaś?
-Właściwie to tak. Myślę, że fajnie będzie się bliżej poznać.
-Czyli przyjedziesz do mnie?-zapytał ożywiony.
-Bardzo chętnie.-wzięłam kolejny łyk wina.


Jutro postaram się o kolejny, dłuższy rozdział. Może jakoś to ruszy XDD

środa, 2 sierpnia 2017

IV. A ty nie będziesz sama tutaj, okay?

CZAS PCHNĄĆ AKCJĘ DO PRZODU, ALE WASZE KOMENTARZE POD ROZDZIAŁAMI TEŻ BYŁYBY SPOKO XD
Także jeśli doceniasz moją pracę - czekam na jakiś znak po Twojej obecności! Enjoy! x


Sprawy miały się następująco; dobrze żyłam z ciotką, czasem zdarzały się nam jakieś sprzeczki, typu "myślałam, że cię nawrócili, dlaczego nie chcesz wstać do kościoła?!", moja praca okazała się bardzo w porządku, zarobiłam już nawet na telefon, ciotka za to zainwestowała w internet i laptop, więc miałam trochę łączności ze światem. Ludzie w Ashingdon byli raczej mili. Tylko kilka razy w piekarni usłyszałam, jak ktoś szepcze, że ja to "ta sierota, której nie chcieli", ale mój niewyparzony język jakoś sobie z nimi radził, czego nie popierała moja szefowa, Samantha. Jednak za każdym razem udawało mi się ją udobruchać. Oby tak dalej!
Jedyną bliższą osobą, którą miałam w Ashingdon był Zayn. Od spotkania do spotkania zaczęliśmy poznawać się bliżej i być może mogłabym już nazwać go swoim przyjacielem. Nie spotykaliśmy się już tylko po to, żeby objaśniał mi Biblię, czy coś z tych rzeczy. I jeśli mam być szczera, na msze przychodziłam tylko po to, by później spędzić z nim chwilę, czy dwie. Lubiłam go słuchać i cieszyłam się, kiedy wysłuchiwał mnie. Tak, zdecydowanie był moim dobrym kumplem.
I wydawałoby się, że wszystko idzie idealnie, dopóki Meredith nie zaczęła chorować. Zaczęło się od bólu w kolanach. Mówiła, że w jej wieku to normalne, ale później zaczęły boleć ją też nadgarstki, łokcie, biodra. Czasem miewała stany podgorączkowe, a ja nie mogłam pogodzić pracy z opieką nad nią. Zaczynało robić się poważnie, dlatego poprosiłam Zayna, by podwiózł nas do szpitala. Sean załatwiał jakieś interesy w Londynie i obiecał, że przyjedzie w najbliższym możliwym terminie:
- Nie denerwuj się, Li. - uśmiechnął się pocieszająco Zayn, wręczając mi kubek cytrynowej herbaty.
Siedzieliśmy właśnie w poczekalni i czekaliśmy na wyniki badań Meredith. Siedziała w gabinecie już dobre 20 minut, a ja nie mogłam nic poradzić na to, że się denerwowałam i moja prawa noga mimowolnie podskakiwała w miejscu:
- Ostatnio bardzo się męczyła. - westchnęłam, odgarniając grzywkę z oczu (była już trochę przydługa). - Boję się, Zayn.
- Nie ma czego, zobaczysz. Pewnie nabawiła się jakiegoś zapalenia stawów. Na to są leki.
- Nie wiem, czy nie zatrudnić dla niej pielęgniarki, jeśli to dalej będzie tak wyglądało. - upiłam łyk napoju i zmarszczyłam brwi. - Fuj, nie posłodziłeś jej.
- Jak to? - teraz to czoło Zayna się pofałdowało. - Nie możliwe. - zabrał mój kubek i spróbował. - Cholera, to za co ja niby zapłaciłem dodatkowe 50 pensów?! - oburzył się, a ja tylko uśmiechnęłam się na ten widok.
- Dobra, wypiję taką.
- Och, nie musisz robić mi łaski. - zaśmiał się. - Trzymaj, moja jest słodka.
Powoli popijałam "swój" napój, kiedy drzwi gabinetu się otworzyły. Wcisnęłam kubek w dłonie Zayna i szybko podbiegłam do Meredith:
- I co mówił lekarz? - zapytałam, lustrując jej twarz w poszukiwaniu jakichś emocji.
- Żebyś tak nie trzęsła gaciami. - zmarszczyła brwi i zaśmiała się po chwili. - Starość nie radość, ale jeszcze się mnie nie pozbędziesz.
- Czyli wszystko z panią w porządku? - zapytał Zayn.
- Taaa... Mam tylko jakieś. - próbowała przeczytać coś z kartki trzymanej w ręce. - Nie wzięłam okularów.
- Daj mi to. - poleciłam.- Reumatoidalne zapalenie stawów? - spojrzałam na nią pytająco, a za jej plecami zjawił się doktor.
- Witam, pani pewnie z rodziny. - kiwnął w moją stronę.
- Dzień dobry, panie doktorze. Czy mógłby pan wyjaśnić, czym jest ta choroba? I jak to dziadostwo wyleczyć.
Usłyszałam parsknięcie za plecami i od razu zganiłam Zayna wzrokiem za to. Zawsze zaczynał się śmiać, jak mówiłam coś nieodpowiedniego:
- Reumatoidalne zapalenie stawów to choroba, która wymaga natychmiastowej rehabilitacji. Wypisałem pani Taylor skierowanie do sanatorium, ale będzie się to wiązało z kosztami.
- Koszty się nie liczą, mają ją po prostu wyleczyć. - jęknęłam desperacko.
- Ej, spokojnie. - Zayn chwycił mnie za ramię w pocieszającym geście, a ja odwróciłam się, żeby zobaczyć, gdzie odstawił kubki.
Meredith spojrzała z zaciekawieniem na dłoń spoczywającą na moim ramieniu, po czym odchrząknęła:
- Skierowanie, które wystawiłem obowiązuje w dwóch sanatoriach; jedno znajduje się w miejscowości Harrogate...
- Przecież to jest na drugim końcu wyspy. - przerwał mu Zayn.
Nagle uświadomiłam sobie, że to nie będzie codzienne dojeżdżanie autobusem na rehabilitację. To będzie kilkutygodniowy, może nawet kilkumiesięczny wyjazd:
- Niestety. - lekarz wzruszył ramionami. - Drugie sanatorium znajduje się w Bath. Także i tu i tu dojazd w jedną stronę zajmie około czterech godzin. No, może Bath jest trochę bliżej, ale co prawda też na końcu wyspy. Tylko innym. - uśmiechnął się dumnie.
- Pojedziemy do Bath, prawda? - spojrzałam na Meredith.
- Lecznica w Bath jest tańsza. - znów zauważył lekarz. - Ale jeśli chodzi o jakość leczenia i warunki, polecałbym wybrać się do Harrogate. Gwarantuję, że tam rehabilitację i wszystkie zabiegi będą wykonywane przez najlepszych profesjonalistów w kraju.
Popatrzyłam na Meredith i nie wiedziałam, co powiedzieć. Wyjedzie? Tak po prostu? Dopiero wszystko zaczynałyśmy, a ja już zaczęłam się stresować, bo na mojej głowie będzie cały dom, będę martwiła się o jej zdrowie, co chwilę będę się zastanawiać, czy jest lepiej, czy gorzej. Nigdy nie byłam sama. Nie mogłam tak nagle wziąć tyle rzeczy na siebie. Zaczęłam nerwowo wyrywać nitki z rękawa swojego swetra:
- Ile potrwa taka kuracja? - zapytał Zayn.
- Od trzech tygodni do półtora miesiąca. Wszystko będzie zależało od tego, jak choroba będzie postępować. Póki co, życzę szybkiego powrotu do zdrowia. Za tydzień będą pani wyczekiwać.

---

- Jestem w szoku. - westchnęłam, opadając na fotel. - Jak ja mam sobie z tym poradzić?
- Oj, już nie przesadzaj. - Zayn usiadł na przeciwko, kiedy Meredith udała się na odpoczynek do swojego pokoju. - Przecież nie umiera. Potrzebuje tylko kogoś, kto porozciąga jej kości. - zaśmiał się i rzucił we mnie poduszką, kiedy zamyślona gapiłam się w drzwi tarasowe.
- Nie jestem w nastoju, przestań.
- Będziemy się za nią modlić, Lydia. - uśmiechnął się pocieszająco, a ja tylko popatrzyłam na niego jak na głupka. - Bądź pewna, że będzie nad nią czuwał w Harrogate. - zerknął w górę, na co parsknęłam śmiechem. - Jesteś okropna.
- Teraz to ty jesteś okropny.
- Ach tak? Teraz jestem okropny? - zaśmiał się.-To uważaj: "Jeśli wiernie będziesz słuchał głosu Pana, twego Boga, i będziesz wykonywał to, co jest słuszne w Jego oczach; jeśli będziesz dawał posłuch Jego przykazaniom i strzegł wszystkich Jego praw, to nie ukarzę cię żadną z tych chorób, jakie zesłałem na Egipt."*
- Chryste, skończ. - jęknęłam w poduszkę, którą dostałam w głowę.
"Błogosław, duszo moja, Panu I nie zapominaj wszystkich dobrodziejstw jego! On odpuszcza wszystkie winy twoje, Leczy wszystkie choroby twoje."**
- Zayn!
"I rzekł: Będzieszli pilnie słuchał głosu Pana Boga twego, a co dobrego w oczach jego czynić będziesz, i nakłonisz uszy ku przykazaniom jego, strzegąc wszystkich ustaw jego, żadnej niemocy, którąm dopuścił na Egipt, nie dopuszczę na cię; bom Ja Pan, który cię leczę."***
- Jesteś większym dupkiem, niż mogłam się spodziewać. - zaśmiałam się cicho.
- Och, daj spokój! Przecież uwielbiasz cytowanie Pisma!
- No tak. - teatralnie pacnęłam się otwartą dłonią w czoło. - Całkiem o tym zapomniałam!
Zayn uśmiechnął się do mnie szczerze, a ja nie mogłam nic poradzić na rumieniec, który wkradł się na moją twarz. Patrzyłam na niego chwilę i uświadomiłam sobie, że pierwszy raz widzę go w związanych włosach. W momencie, w którym o nich pomyślałam, zdjął z nadgarstka szeroką gumkę do włosów i użył jej jako opaski. Miał na sobie za duży, bordowy golf i tradycyjnie czarne, wąskie spodnie. Z ich czarnych nogawek wystawały urocze, czerwone skarpetki w białe kropki. Chłopak wstał z kanapy i przykucnął przy moim fotelu, a ja zabrałam nogi z podłogi i jak zwykle przyciągnęłam kolana pod brodę. Zayn chwycił mnie za kostki u stóp i powiedział:
- Cokolwiek by się nie stało, jestem jakiś kilometr stąd. Zawsze możesz przyjść i będziemy rozmawiać albo coś razem kombinować. Chcę, żebyś wiedziała, że Meredith nie będzie sama w Harrogate, a ty nie będziesz sama tutaj, okay? - chwycił moją brodę i kciukiem pogłaskał moją żuchwę.
- Okay. - odpowiedziałam nieśmiało i nie wiedzieć czemu, po prostu opuściłam nogi z powrotem i przyciągnęłam go do uścisku.
Potrzebowałam tego jak nigdy, ponieważ pomimo tego, ile spokoju próbował wtłoczyć w moją głowę, ja ciągle się bałam. Może nie samej choroby, bo wiedziałam, że ciotka jest zbyt zawzięta, by dać się jakiemuś dziadostwu. Bałam się tego, że wszystko w domu spocznie na mojej głowie. Tak nagle. W tamtym momencie Zayn prawdopodobnie stwierdził, że męczy go pół-zgięta pozycja, w jakiej nade mną wisiał, przez co jednym płynnym ruchem usadowił się na moich kolanach, wciąż mnie do siebie tuląc:
- Chryste, grubasie, złaź! - stęknęłam z wysiłku.
-Zapomnij. To za nazywanie mnie dupkiem!

---

- Poszedł już? - usłyszałam za swoimi plecami.
Oderwałam wzrok od książki i odwróciłam się w stronę Meredith:
- Ciociu, po co wstawałaś... - westchnęłam ciężko, kiedy siadała w fotelu obok.
- Przestań, nie jestem kaleką. Tylko mam trochę chore stawy. - oburzyła się.
- Przykuję Cię do łóżka, przysięgam. Dlaczego nie śpisz?
- Chciałam porozmawiać i czekałam, aż ksiądz wyjdzie.
Zmarszczyłam brwi:
- O co chodzi?
Meredith westchnęła ciężko i splotła dłonie na kolanach:
- Ja widzę, co tu się dzieje, Lydia. Trochę za dużo tego wszystkiego między wami.
- Zaczekaj... - zacisnęłam powieki. - O czym ty mówisz?
- Mówię o tobie i o księdzu, dziecko.
- Zayn jeszcze nie jest księdzem.
- O właśnie! - prawie krzyknęła. - Dokładnie o tym mówię. Mówisz do niego po imieniu, a nie powinnaś, bo to nie twój kolega, tylko duchowny.
- Meredith, co ty pieprzysz? - palnęłam, przez co zaniemówiła. - Zayn jest tylko 3 lata starszy ode mnie, przez co nie zamierzam mówić do niego per "pan" albo "ksiądz" i chcę ci tylko przypomnieć, że spędzamy ze sobą teraz więcej czasu głównie ze względu na twoją prośbę! W ogóle... Co ci przyszło do głowy? - prychnęłam.
- Dziewczyno, ja widzę! To, jak złapał cię dziś za ramię i jak na siebie popatrzyliście.
- Co? - zaśmiałam się. - Odwróciłam się, bo nie wiedziałam, gdzie dał moją herbatę! Tylko się przyjaźnimy, daj spokój! - wyrzuciłam ręce w powietrze.
- Nie wiem, Lydia. Nie podoba mi się to.
- Co ci się nie podoba? On za chwilę będzie księdzem, o co ty mnie w ogóle podejrzewasz?
- Jesteście młodzi, a on księdzem zostanie dopiero za jakiś czas. Nie chcę plotek, zrozum. - starała się uspokoić, a ja zrozumiałam, że nie powinnam jej teraz denerwować.
- Dobrze, Meredith... - westchnęłam, przecierając twarz dłońmi. - Ale błagam cię, nie każ mi zrywać z nim kontaktu, bo inaczej zwariuję. Nie mam tu nikogo poza tobą, nie widzisz tego?
- Masz jeszcze Boga, tylko módl się częściej. Bądź ostrożna, dziecko. Dobranoc.



*(Wj 15, 26)
**(Ps. 103,2-3 BW)
***(2Moj. 15,26 BG)

wtorek, 1 sierpnia 2017

III. To nawet lepsze niż wieczorna modlitwa.

Nie podobał mi się fakt rozmowy z Meredith. Chyba wolałabym, żebyśmy spokojnie żyły sobie obok i to wszystko. Nie prosiłam się o rodzinę, a mój pobyt tutaj to tylko i wyłącznie jej decyzja. No dobra, wypadałoby powiedzieć coś o sobie:
- Usiądź, dziecko.  -poleciła kobieta, a ja zajęłam jeszcze ciepłe miejsce Zayna.
- Nie wiem, czy chcę tej rozmowy. - przyznałam szczerze, przyciągając kolana do brody.
- Spokojnie, spodziewałam się tego. - zdjęła okulary i popatrzyła gdzieś w okno.- Dlatego postanowiłam, że sama to zacznę. Więc może opowiem Ci coś o twoich, dobrze?
O Boże... Nie wiedziałam, czy chcę tego słuchać. Oddali mnie i tyle. Nie chcę ich nigdy oglądać, dla mnie nie istnieją. Nawet teraz, kiedy jestem u Meredith nie raczyli mnie odwiedzić. Ja dla nich też nie istnieję. Jednak chciałam mieć to już za sobą, więc jedynie wypuściłam powietrze, które nie wiedzieć czemu dość długo wstrzymywałam i przytaknęłam:
- No dobrze. A więc... Twoi rodzice to Joshua i Grace, byli księgowymi w szpitalu. Nie wiem, jakie wyrobiłaś sobie o nich zdanie przez to, że Cię porzucili, ale chcę Ci to wyjaśnić, bo czuję, że muszę. - zmarszczyła czoło i zamyśliła się. - Chodźmy może na zewnątrz, będzie mi łatwiej.
- Ale jest zimno. - zdziwiłam się.
- To nic, weź mój płaszcz z przedpokoju. Będę na tarasie.
"Naprawdę to aż tak trudna sprawa?" pomyślałam. No ale cóż, nie znam jej. Może ma w zwyczaju przebywanie na świeżym powietrzu, nie wiedziałam tego. Zabrałam z szafy dwa płaszcze i udałam się w stronę tarasu. Na zewnątrz było naprawdę zimno, ale jednak moją uwagę przykuła starsza kobieta siedząca na środku podwórza na jednym z leżaków. Podeszłam do niej i już chciałam narzucić płaszcz na jej ramiona i wtedy zobaczyłam, że próbuje odpalić papierosa w swoich ustach:
- Ty palisz? - wykrztusiłam.
Kompletnie mi to do niej nie pasowało. Myślałam, że wyrzeka się wszystkich używek.
- Zdarza mi się. - uśmiechnęła się gorzko, wypuszczając dym z płuc. - Myślisz, że dlaczego wyglądam tak staro?
W sumie nie przyszło mi to do głowy. Wyglądała na jakieś... Może 65-70 lat.
- Mam 54 lata. - przyznała. - Palę odkąd poznałam swojego męża, Georga. - westchnęła. - Nasz ślub to nie była najlepsza decyzja, ale...
- Ale dzięki temu ma pani Seana, prawda? - wtrąciłam.
Uśmiechnęła się jedynie krzywo i uniosła brwi:
- Porozmawiajmy lepiej o Twoich rodzicach. W końcu musisz coś wiedzieć o swoim pochodzeniu. Joshua poznał Grace w pracy. Była stażystką, oboje byli młodzi. Zapraszał ją na randki w drogich restauracjach, zabierał na wycieczki za granicę... Jednak pensja księgowego nie wystarczała na wszystkie jej zachcianki. Joshua postanowił, że znajdzie inną pracę, o czym dowiedział się jego szef i od razu go zwolnił.-strąciła popiół z papierosa i zaciągnęła się ponownie. - Przepraszam, może ty też palisz?
Spojrzałam na paczkę, którą wyciągnęła w moją stronę i pomyślałam "dlaczego nie?". Wyjęłam jeden z nich i odpaliłam w swoich ustach. Dym, który wciągnęłam mocno podrażnił moje płuca, przez co zaczęłam okropnie kasłać. Meredith zaśmiała się bezgłośnie:
- Pierwszy, co?
- Przepraszam, chciałam spróbować.
- To żaden problem. - uśmiechnęła się. - Bylebyś nie paliła w domu, nienawidzę, kiedy poduszki śmierdzą tym paskudztwem. Wciągaj dym powoli, nie bierz tak ogromnych wdechów. - poleciła, a ja zrobiłam wszystko według jej wskazówek.
Wydało mi się to w porządku. Lekko zakręciło mi się w głowie, umysł zrobił się jakby jaśniejszy. Pomyślałam, że to może faktycznie dobra rzecz na stres:
- Joshua był bezrobotny, a Grace zajęła jego stanowisko. Nie byli w stanie utrzymywać siebie, a co dopiero dziecka, o którym dowiedzieli się po jakichś dwóch miesiącach. Ciągle żyli na pożyczkach ode mnie, których zresztą nie oddali i nie oddadzą już nigdy. Ale nie mam im tego za złe. Wybaczyłam im wszystko; począwszy od głupoty Joshuy, który zamiast oszczędzać, rozpieszczał tą swoją... A skończywszy na oddaniu Cię do adopcji. To była najtrudniejsza decyzja w życiu mojego brata, Grace od razu to zaproponowała. O aborcji nie było mowy w naszym domu, pochodzę z bardzo religijnej rodziny.
Zauważyłam.
- Pamiętam dzień, w którym się urodziłaś. Przyjechałam do szpitala, Joshua siedział w poczekalni. Zapytałam go, czy już po wszystkim, a on po prostu płakał i powiedział tylko, że nie chce tego widzieć. Weszłam do sali i powiedziałam, że jestem z rodziny. Rozwrzeszczana Grace zgodziła się, żebym została. Kiedy już przyszłaś na świat, pielęgniarka chciała podać cię twojej matce, ale ta odmówiła i poprosiła, żeby cię zabrali. Ja jednak wzięłam cię na ręce i przysięgam, że chciałam zrobić wszystko, żeby cię zatrzymali. Kilka razy prosiłam, żeby powierzyli mi opiekę nad tobą, dałabym radę. Joshua jednak stwierdził, że oglądanie jak wychowuje cię jego siostra, a nie on sam, byłoby zbyt bolesne. Tak właśnie prosto ze szpitala trafiłaś do ośrodka adopcyjnego w Birmingham. Często dzwoniłam, by dowiedzieć się, czy ktoś cię stamtąd zabrał, czy tkwisz tam nadal. Jednak zawsze byłaś.
- Dlaczego wzięłaś mnie teraz? - przerwałam jej ze łzami w oczach.
Zawsze czułam się niechciana, ale świadomość tego, że rodzice po urodzeniu mnie nawet na mnie nie spojrzeli, była zbyt bolesna:
- Joshua i Grace zginęli w katastrofie lotniczej dwa lata temu. - głośno przełknęła ślinę i odpaliła kolejnego papierosa.
Zastygłam.
- W końcu zaczęło im się powodzić i zdecydowali się na przeprowadzkę do Stanów, gdzie mogliby zarabiać jeszcze więcej. Grace zrobiła z mojego brata okropnego materialistę, liczyły się już tylko pieniądze. Czasem opowiadałam mu, że masz się dobrze i nadal czekasz na rodzinę. Nakłaniałam go, by cię stamtąd zabrali, bo sierociniec to nie było twoje miejsce. Joshua bał się, że nigdy mu tego nie wybaczysz. Nie potrafił na ciebie spojrzeć, dlatego po prostu zatracił się w pracy i nie chciał więcej słuchać o tobie. Dałam za wygraną. Ale teraz już mnie nie powstrzymał, teraz jest mu lepiej tam, gdzie trafił. - zgasiła papierosa, pociągając nosem.
Ja wciąż milczałam. Nie znałam ich co prawda i byłam na nich piekielnie wściekła za oddanie mnie do adopcji i nawet nie uraczenie mnie jednym spojrzeniem, ale kurwa mać! To moi rodzice. Nie znalazłam słów, których mogłabym użyć w tamtym momencie. Po prostu siedziałam z papierosem zwisającym z ust, a popiół osypywał się na płaszcz Meredith. Ta z kolei uśmiechnęła się słabo i wyjęła go z pomiędzy moich warg:
- Życie jest pochrzanione, dziecko.-westchnęła. - Ale trzeba lecieć dalej. Opowiedz mi coś o sobie.

---

Było już dobrze po 19, a ja i Meredith siedziałyśmy w salonie i gawędziłyśmy o zabawnych, dziwnych, czasem strasznych sytuacjach z jej młodości i z mojego pobytu w sierocińcu. Okazało się, że jest bardzo przyjemnym człowiekiem, tylko czasem jej odbija, ale to ponoć przez męża. Nie lubiła o nim mówić i miałam wrażenie, że prawie wymazała go z pamięci, jeśli chodzi o wspomnienia:
- Lydia, pamiętasz, jak wczoraj pytałaś mnie o pracę w mieście? - zapytała nagle.
- Oczywiście, że pamiętam. Jutro pojedziemy do miasta, prawda? Chciałabym poznać okolicę.
- Myślę, że nie będzie takiej potrzeby. Chyba, że chcesz zrobić jakieś zakupy, czy coś.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na nią pytająco.
- Spotkałam w kościele dawną znajomą, Samanthę. Prowadzi we wsi piekarnię, więc zapytałam, czy nie znalazłoby się miejsce dla ciebie. Sam powiedziała, że w tym tygodniu pracuje tam jej siostrzenica, ale za tydzień już wyjeżdża. Także w poniedziałek o 6 masz się tam stawić, nauczy cię co nieco o pieczywie i pokaże ci, jak obsługiwać kasę fiskalną, dobrze?
Otworzyłam oczy szeroko, a moja szczęka pewnie spadła gdzieś na podłogę:
- Nie ma za co, dziecko. - uśmiechnęła się ciepło i wstała. - Pójdę się położyć, zmęczyły mnie te gdybania.
Szybko poderwałam się z fotela i chwyciłam ją w objęcia od tyłu:
- Dziękuję, ciociu.

---

Następnego dnia (wieczorem) po tym, jak Meredith wytłumaczyła mi drogę do kościoła, poszłam do pokoju po cieplejsze buty i kurtkę. Na głowę założyłam kolorową czapkę, pod którą ukryłam ciemną grzywkę i owijając się szalikiem wyszłam z domu. Już jadąc tutaj z Seanem widziałam kościół po drodze, nie wydawał się być daleko. Był w tym samym lesie, w którym mieszkała Meredith i zaśmiałam się w duchu na myśl, że to pewnie jej religijność kazała jej wybudować dom jak najbliżej kościoła. Szłam sobie spokojnie ze słuchawkami w uszach i oglądałam drzewa. Nie, żebym się na nich znała, po prostu chciałam mieć jakiś punkt zaczepienia, kiedy będę wracać. Po około 10 minutach spaceru zobaczyłam biały budynek za drzewami. "Bingo", pomyślałam i zaczęłam zawijać słuchawki wokół MP3. Schowałam odtwarzacz do kieszeni i usłyszałam śpiewy w kościele, co oznaczało, że trochę się spóźniłam. Nie miałam przy sobie zegarka, więc nie tracąc czasu powoli uchyliłam drzwi wejściowe i weszłam do środka. Kilka par oczu zwróciło się w moją stronę i spoglądało z ciekawością:
- Przepraszam. - szepnęłam w ich stronę i zajęłam miejsce pod ścianą na samym końcu. Spojrzałam na ołtarz i zobaczyłam księdza wygłaszającego kazanie. Ale był to starszy mężczyzna, a nie Zayn, co trochę mnie zaniepokoiło. Zmarszczyłam brwi i zaczęłam się rozglądać po całym kościele, ale nie widziałam go wśród ludzi. Zwróciłam wzrok z powrotem na ołtarz i zobaczyłam go siedzącego obok wielkiego krzesła w czymś w rodzaju alby. Patrzył na mnie i uśmiechał się pod nosem, co nieśmiało odwzajemniłam. Zawstydził mnie fakt, że obserwował, jak poszukuję go tak zdezorientowana, ale hej... Miał odprawiać mszę. Przynajmniej tak to zrozumiałam. Nie do końca wiedziałam o czym mówił ksiądz, nie rozumiałam, dlaczego ludzie po pewnych słowach wstają, klękają, dlaczego mówią pewne rzeczy. Z jednej strony wyglądało to komicznie, a z drugiej było to ciekawe doświadczenie. Jakby nie było; jednoczyli się w tych modlitwach. Każdy przychodził tu z problemem, każdy miał swoje intencje i komuś je tutaj powierza. Ciekawe.
Msza po około 40 minutach dobiegła końca. Wszyscy zaczęli zmierzać w stronę wyjścia, a ja po prostu stałam w tym kącie i niezręcznie uśmiechałam się do wszystkich, którzy patrzyli na mnie z widocznym zainteresowaniem. To musiała być bardzo mała wioska i podejrzewałam, że wszyscy się tutaj znają. A plotki rozejdą się szybciej niż błyskawica.
Kiedy wszyscy opuścili kaplicę, z pomieszczenia obok ołtarza wyszedł Zayn. Uśmiechnął się do mnie szeroko i zauważyłam, że jest ubrany w czarne jeansy i szary, luźny sweter:
- Jednak jesteś!
- Tak jak mówiłam. - odpowiedziałam, wpychając ręce w kieszenie swojej kurtki? - Czy październik to dobra pora na paradowanie w samym swetrze?
- Och, faktycznie. - spojrzał na swój tors. - Zaczekaj chwilę, zostawiłem kurtkę w zakrystii.
- Gdzie? - zmarszczyłam czoło i uśmiechnęłam się na myśl o nazwie.
- Tam. - ze śmiechem wskazał na pomieszczenie, z którego wyszedł pół minuty wcześniej.
Po chwili znowu zjawił się przy mnie, ale tym razem w towarzystwie starszego księdza:
- Księże proboszczu, to właśnie bratanica Meredith Taylor, o której księdzu mówiłem.
- Witam, jestem Lydia Craven. - uśmiechnęłam się, wyciągając dłoń w jego stronę.
"Tak w ogóle można?":
- Ksiądz Andrew Collins, miło mi. - odwzajemnił uścisk, a ja lekko odetchnęłam z ulgą.
Jego głos był tak niski i głęboki, że czułam wibracje podłogi pod sobą:
- Lydia chciałaby dowiedzieć się czegoś o naszej wierze, dlatego zaprosiłem ją na dzisiejszą mszę.
- To bardzo miło z Twojej strony, Zayn. Ale czy nie uczyli cię w szkole religii, Lydia?
- Umm... - dłonie zaczęły mi się pocić. - Jestem z sierocińca, nie miałam możliwości. - skłamałam, na co Zayn cicho zaśmiał się pod nosem.
-Ach tak. - ksiądz zmierzył mnie wzrokiem. - Rozumiem. A więc dobrze. Cieszę się, że dołączyłaś do naszej parafii. - uśmiechnął się formalnie. - Mam nadzieję, że kazanie się podobało.
-Tak, było w porządku. Tylko myślałam, że Za... To znaczy ksiądz Malik poprowadzi mszę. - odchrząknęłam zmieszana.
Starszy jedynie zaśmiał się i popatrzył na Mulata:
- Do tego to mu jeszcze trochę brakuje. - poklepał go po ramieniu. - Zgaś światła i zamknij kościół, jak będziecie wychodzić, Zayn. Miłego wieczoru życzę. - i wyszedł.
Głośno wypuściłam powietrze, a Zayn spojrzał na mnie rozbawiony:
- No co? - zapytałam.
- Nic. Łatwo się stresujesz.
- Wcale nie. - burknęłam. - Dlaczego nie możesz odprawiać mszy?
- Bo na razie jestem tylko alumnem. - uśmiechnął się lekko.
- Kim?
- No alumnem. W sensie klerykiem.
Posłałam mu spojrzenie typu "czyli?"
- Takim jakby... Studentem! - znalazł odpowiednie słowo. - Nie przyjąłem jeszcze święceń kapłańskich, ale studiuję już czwarty rok, właściwie kończę. W piątym roku będę mógł zostać diakonem, to taki jakby awans. Później będę miał tytuł kapłana. - powiedział, patrząc na wielki krzyż na ścianie ołtarza.
- Podoba ci się to, co? - uśmiechnęłam się widząc jego wzrok.
- Co masz na myśli?
- Oczy ci błyszczą, jak mówisz o tym awansie.
- No wiesz... - podrapał się w tył głowy. - To większa rzecz. Będę mógł udzielać komunii, mieć własną parafię i takie tam.
-Kozacko. - zaśmiałam się.
-  Nabijasz się, co? - odwzajemnił.
- Nie, po prostu... Skoro to dla ciebie ważne, to trzymam kciuki.
- Dziękuję, to miłe.
- To było powołanie? - zapytałam po chwili ciszy.
- W sensie co.
- No sam fakt tego, że tu teraz jesteś. Poczułeś, że masz być księdzem? Jak to wygląda. - poprawiłam się na drewnianej ławce i podciągnęłam kolana do brody.
Zayn obserwował moje poczynania i uśmiechał się z uniesioną brwią. Takie manewry nie są zbyt łatwe w grubej kurtce. Jakbym tylko pomyślała, że to dopiero październik, a czeka mnie jeszcze zima...
- Mój tata mi to polecił.
- Słucham?
- Mój ojciec. - powtórzył. - Jakoś nie potrafiłem znaleźć dla siebie drogi. Mama mówiła "załóż rodzinę, jak masz takie dylematy", a ja odpowiadałem tylko, że jestem za młody na rodzinę. W końcu miałem tylko 20 lat, w tym wieku nie myśli się o żonie i dzieciach. Chyba. Dlatego posłuchałem ojca. Chyba nie byli za tym, żebym kształcił się na zwykłych studiach w kierunku... Bo ja wiem; informatyka, malarstwo, cokolwiek. Po szkole średniej powiedzieli: rodzina albo powołanie. Wziąłem bycie księdzem. - uśmiechnął się gorzko.
- Chcesz nim zostać? - zapytałam.
- Już teraz tak. Wcześniej olewałem to w seminarium, ale z czasem zacząłem czytać te wszystkie księgi, dowiedziałem się wielu rzeczy, zrozumiałem dużo. Wiara wcale nie jest tak czysta, jak przedstawiamy to w kościele. Są rzeczy, które się ukrywa, trzyma w tajemnicy przed światem i gdzieś w środku mnie to kręci.
Zatrzymałam powietrze w ustach, żeby się nie zaśmiać.
- O tak, śmiało. - wyrzucił ręce w powietrze. - Śmiej się do woli! Ale jakbym ci o tym wszystkim powiedział, to byłoby ci łyso!-zaplótł ręce na piersi i udawał obrażonego.
- Oj no weź. - zaśmiałam się. - Opowiadaj, co tu się przed godziną odbyło.

--

Po skończonym "wykładzie" Zayn poszedł do zakrystii i zgasił światła w kościele. Nie ukrywałam przerażenia, kiedy przez okna wpadało słabe światło księżyca i oświetlało potężny krzyż albo figury świętych. Wyglądały co najmniej upiornie.
- Lydia? - usłyszałam za plecami i wrzasnęłam przerażona.
- Kurwa, wystraszyłeś mnie! - pacnęłam go w ramię.
- Ooo, teraz będziesz na mnie kląć? - zaśmiał się i chwycił mnie za dłoń. - Chodź, wychodzimy stąd.
Nie mogłam nic poradzić na to, że całą swoją uwagę skupiłam tylko na dłoni, którą trzymałam. Skóra Zayna wydawała się bardzo delikatna, dlatego poluzowałam uścisk, żeby jej nie naruszyć. To głupie, ale naprawdę tak poczułam. Kiedy w końcu wyszliśmy z kaplicy, Zayn zamknął drzwi wejściowe na klucz i odwrócił się w moją stronę:
- Cieszy mnie, że dziś przyszłaś, wiesz? Spotkanie z Tobą... To nawet lepsze niż wieczorna modlitwa. - zaśmiał się cicho. - Poza tym w sumie nie mam tutaj nic do roboty.
- Ja wyobraź sobie też całymi dniami nie haruję w polu. - odgryzłam się. - W przyszłym tygodniu zaczynam pracę w piekarni u jakiejś Samanthy.
- Naprawdę? - słyszałam, że się uśmiecha. - Gratuluję, zaczyna się układać.
- Tak, teraz ma być lepiej. - z uśmiechem wbiłam dłonie w kieszenie kurtki.
- Już późno, Lydia. Musisz lecieć do domu. - położył dłoń na moim ramieniu i przyciągnął mnie do szybkiego, pożegnalnego uścisku. - Życzę dobrej nocy.
- Tak, dobranoc. - uśmiechnęłam się niezręcznie i odwróciłam się na pięcie.
Kiedy podeszłam do ściany lasu, przypomniałam sobie widoki z wnętrza kaplicy i coś ścisnęło moje gardło. Nie wzięłam latarki, nie pamiętam drogi do domu. Z szybko bijącym sercem odwróciłam się z powrotem:
- Zayn? - zawołałam.
Zobaczyłam, że wciąż stoi pod drzwiami kościoła i patrzy na mnie z uśmiechem, trzymając w dłoni latarkę:
- Tak? - odkrzyknął ze śmiechem.
O nie:
- Czy mógłbyś mnie odprowadzić do domu, dupku?!



UWAGA! UWAGA!
Na blogu znajdziecie 3 zakładki:
Występują - czyli jak wyglądają nasi bohaterowie,
Okolica - czyli jak wygląda otoczenie
i Informowani. Ostatnia zakładka jest dla Was! W komentarzu pod rozdziałem albo w zakładce zostawiacie nazwę swojego Twittera, a ja będę wysyłała do was powiadomienia o nowych postach ;) x