środa, 2 sierpnia 2017

IV. A ty nie będziesz sama tutaj, okay?

CZAS PCHNĄĆ AKCJĘ DO PRZODU, ALE WASZE KOMENTARZE POD ROZDZIAŁAMI TEŻ BYŁYBY SPOKO XD
Także jeśli doceniasz moją pracę - czekam na jakiś znak po Twojej obecności! Enjoy! x


Sprawy miały się następująco; dobrze żyłam z ciotką, czasem zdarzały się nam jakieś sprzeczki, typu "myślałam, że cię nawrócili, dlaczego nie chcesz wstać do kościoła?!", moja praca okazała się bardzo w porządku, zarobiłam już nawet na telefon, ciotka za to zainwestowała w internet i laptop, więc miałam trochę łączności ze światem. Ludzie w Ashingdon byli raczej mili. Tylko kilka razy w piekarni usłyszałam, jak ktoś szepcze, że ja to "ta sierota, której nie chcieli", ale mój niewyparzony język jakoś sobie z nimi radził, czego nie popierała moja szefowa, Samantha. Jednak za każdym razem udawało mi się ją udobruchać. Oby tak dalej!
Jedyną bliższą osobą, którą miałam w Ashingdon był Zayn. Od spotkania do spotkania zaczęliśmy poznawać się bliżej i być może mogłabym już nazwać go swoim przyjacielem. Nie spotykaliśmy się już tylko po to, żeby objaśniał mi Biblię, czy coś z tych rzeczy. I jeśli mam być szczera, na msze przychodziłam tylko po to, by później spędzić z nim chwilę, czy dwie. Lubiłam go słuchać i cieszyłam się, kiedy wysłuchiwał mnie. Tak, zdecydowanie był moim dobrym kumplem.
I wydawałoby się, że wszystko idzie idealnie, dopóki Meredith nie zaczęła chorować. Zaczęło się od bólu w kolanach. Mówiła, że w jej wieku to normalne, ale później zaczęły boleć ją też nadgarstki, łokcie, biodra. Czasem miewała stany podgorączkowe, a ja nie mogłam pogodzić pracy z opieką nad nią. Zaczynało robić się poważnie, dlatego poprosiłam Zayna, by podwiózł nas do szpitala. Sean załatwiał jakieś interesy w Londynie i obiecał, że przyjedzie w najbliższym możliwym terminie:
- Nie denerwuj się, Li. - uśmiechnął się pocieszająco Zayn, wręczając mi kubek cytrynowej herbaty.
Siedzieliśmy właśnie w poczekalni i czekaliśmy na wyniki badań Meredith. Siedziała w gabinecie już dobre 20 minut, a ja nie mogłam nic poradzić na to, że się denerwowałam i moja prawa noga mimowolnie podskakiwała w miejscu:
- Ostatnio bardzo się męczyła. - westchnęłam, odgarniając grzywkę z oczu (była już trochę przydługa). - Boję się, Zayn.
- Nie ma czego, zobaczysz. Pewnie nabawiła się jakiegoś zapalenia stawów. Na to są leki.
- Nie wiem, czy nie zatrudnić dla niej pielęgniarki, jeśli to dalej będzie tak wyglądało. - upiłam łyk napoju i zmarszczyłam brwi. - Fuj, nie posłodziłeś jej.
- Jak to? - teraz to czoło Zayna się pofałdowało. - Nie możliwe. - zabrał mój kubek i spróbował. - Cholera, to za co ja niby zapłaciłem dodatkowe 50 pensów?! - oburzył się, a ja tylko uśmiechnęłam się na ten widok.
- Dobra, wypiję taką.
- Och, nie musisz robić mi łaski. - zaśmiał się. - Trzymaj, moja jest słodka.
Powoli popijałam "swój" napój, kiedy drzwi gabinetu się otworzyły. Wcisnęłam kubek w dłonie Zayna i szybko podbiegłam do Meredith:
- I co mówił lekarz? - zapytałam, lustrując jej twarz w poszukiwaniu jakichś emocji.
- Żebyś tak nie trzęsła gaciami. - zmarszczyła brwi i zaśmiała się po chwili. - Starość nie radość, ale jeszcze się mnie nie pozbędziesz.
- Czyli wszystko z panią w porządku? - zapytał Zayn.
- Taaa... Mam tylko jakieś. - próbowała przeczytać coś z kartki trzymanej w ręce. - Nie wzięłam okularów.
- Daj mi to. - poleciłam.- Reumatoidalne zapalenie stawów? - spojrzałam na nią pytająco, a za jej plecami zjawił się doktor.
- Witam, pani pewnie z rodziny. - kiwnął w moją stronę.
- Dzień dobry, panie doktorze. Czy mógłby pan wyjaśnić, czym jest ta choroba? I jak to dziadostwo wyleczyć.
Usłyszałam parsknięcie za plecami i od razu zganiłam Zayna wzrokiem za to. Zawsze zaczynał się śmiać, jak mówiłam coś nieodpowiedniego:
- Reumatoidalne zapalenie stawów to choroba, która wymaga natychmiastowej rehabilitacji. Wypisałem pani Taylor skierowanie do sanatorium, ale będzie się to wiązało z kosztami.
- Koszty się nie liczą, mają ją po prostu wyleczyć. - jęknęłam desperacko.
- Ej, spokojnie. - Zayn chwycił mnie za ramię w pocieszającym geście, a ja odwróciłam się, żeby zobaczyć, gdzie odstawił kubki.
Meredith spojrzała z zaciekawieniem na dłoń spoczywającą na moim ramieniu, po czym odchrząknęła:
- Skierowanie, które wystawiłem obowiązuje w dwóch sanatoriach; jedno znajduje się w miejscowości Harrogate...
- Przecież to jest na drugim końcu wyspy. - przerwał mu Zayn.
Nagle uświadomiłam sobie, że to nie będzie codzienne dojeżdżanie autobusem na rehabilitację. To będzie kilkutygodniowy, może nawet kilkumiesięczny wyjazd:
- Niestety. - lekarz wzruszył ramionami. - Drugie sanatorium znajduje się w Bath. Także i tu i tu dojazd w jedną stronę zajmie około czterech godzin. No, może Bath jest trochę bliżej, ale co prawda też na końcu wyspy. Tylko innym. - uśmiechnął się dumnie.
- Pojedziemy do Bath, prawda? - spojrzałam na Meredith.
- Lecznica w Bath jest tańsza. - znów zauważył lekarz. - Ale jeśli chodzi o jakość leczenia i warunki, polecałbym wybrać się do Harrogate. Gwarantuję, że tam rehabilitację i wszystkie zabiegi będą wykonywane przez najlepszych profesjonalistów w kraju.
Popatrzyłam na Meredith i nie wiedziałam, co powiedzieć. Wyjedzie? Tak po prostu? Dopiero wszystko zaczynałyśmy, a ja już zaczęłam się stresować, bo na mojej głowie będzie cały dom, będę martwiła się o jej zdrowie, co chwilę będę się zastanawiać, czy jest lepiej, czy gorzej. Nigdy nie byłam sama. Nie mogłam tak nagle wziąć tyle rzeczy na siebie. Zaczęłam nerwowo wyrywać nitki z rękawa swojego swetra:
- Ile potrwa taka kuracja? - zapytał Zayn.
- Od trzech tygodni do półtora miesiąca. Wszystko będzie zależało od tego, jak choroba będzie postępować. Póki co, życzę szybkiego powrotu do zdrowia. Za tydzień będą pani wyczekiwać.

---

- Jestem w szoku. - westchnęłam, opadając na fotel. - Jak ja mam sobie z tym poradzić?
- Oj, już nie przesadzaj. - Zayn usiadł na przeciwko, kiedy Meredith udała się na odpoczynek do swojego pokoju. - Przecież nie umiera. Potrzebuje tylko kogoś, kto porozciąga jej kości. - zaśmiał się i rzucił we mnie poduszką, kiedy zamyślona gapiłam się w drzwi tarasowe.
- Nie jestem w nastoju, przestań.
- Będziemy się za nią modlić, Lydia. - uśmiechnął się pocieszająco, a ja tylko popatrzyłam na niego jak na głupka. - Bądź pewna, że będzie nad nią czuwał w Harrogate. - zerknął w górę, na co parsknęłam śmiechem. - Jesteś okropna.
- Teraz to ty jesteś okropny.
- Ach tak? Teraz jestem okropny? - zaśmiał się.-To uważaj: "Jeśli wiernie będziesz słuchał głosu Pana, twego Boga, i będziesz wykonywał to, co jest słuszne w Jego oczach; jeśli będziesz dawał posłuch Jego przykazaniom i strzegł wszystkich Jego praw, to nie ukarzę cię żadną z tych chorób, jakie zesłałem na Egipt."*
- Chryste, skończ. - jęknęłam w poduszkę, którą dostałam w głowę.
"Błogosław, duszo moja, Panu I nie zapominaj wszystkich dobrodziejstw jego! On odpuszcza wszystkie winy twoje, Leczy wszystkie choroby twoje."**
- Zayn!
"I rzekł: Będzieszli pilnie słuchał głosu Pana Boga twego, a co dobrego w oczach jego czynić będziesz, i nakłonisz uszy ku przykazaniom jego, strzegąc wszystkich ustaw jego, żadnej niemocy, którąm dopuścił na Egipt, nie dopuszczę na cię; bom Ja Pan, który cię leczę."***
- Jesteś większym dupkiem, niż mogłam się spodziewać. - zaśmiałam się cicho.
- Och, daj spokój! Przecież uwielbiasz cytowanie Pisma!
- No tak. - teatralnie pacnęłam się otwartą dłonią w czoło. - Całkiem o tym zapomniałam!
Zayn uśmiechnął się do mnie szczerze, a ja nie mogłam nic poradzić na rumieniec, który wkradł się na moją twarz. Patrzyłam na niego chwilę i uświadomiłam sobie, że pierwszy raz widzę go w związanych włosach. W momencie, w którym o nich pomyślałam, zdjął z nadgarstka szeroką gumkę do włosów i użył jej jako opaski. Miał na sobie za duży, bordowy golf i tradycyjnie czarne, wąskie spodnie. Z ich czarnych nogawek wystawały urocze, czerwone skarpetki w białe kropki. Chłopak wstał z kanapy i przykucnął przy moim fotelu, a ja zabrałam nogi z podłogi i jak zwykle przyciągnęłam kolana pod brodę. Zayn chwycił mnie za kostki u stóp i powiedział:
- Cokolwiek by się nie stało, jestem jakiś kilometr stąd. Zawsze możesz przyjść i będziemy rozmawiać albo coś razem kombinować. Chcę, żebyś wiedziała, że Meredith nie będzie sama w Harrogate, a ty nie będziesz sama tutaj, okay? - chwycił moją brodę i kciukiem pogłaskał moją żuchwę.
- Okay. - odpowiedziałam nieśmiało i nie wiedzieć czemu, po prostu opuściłam nogi z powrotem i przyciągnęłam go do uścisku.
Potrzebowałam tego jak nigdy, ponieważ pomimo tego, ile spokoju próbował wtłoczyć w moją głowę, ja ciągle się bałam. Może nie samej choroby, bo wiedziałam, że ciotka jest zbyt zawzięta, by dać się jakiemuś dziadostwu. Bałam się tego, że wszystko w domu spocznie na mojej głowie. Tak nagle. W tamtym momencie Zayn prawdopodobnie stwierdził, że męczy go pół-zgięta pozycja, w jakiej nade mną wisiał, przez co jednym płynnym ruchem usadowił się na moich kolanach, wciąż mnie do siebie tuląc:
- Chryste, grubasie, złaź! - stęknęłam z wysiłku.
-Zapomnij. To za nazywanie mnie dupkiem!

---

- Poszedł już? - usłyszałam za swoimi plecami.
Oderwałam wzrok od książki i odwróciłam się w stronę Meredith:
- Ciociu, po co wstawałaś... - westchnęłam ciężko, kiedy siadała w fotelu obok.
- Przestań, nie jestem kaleką. Tylko mam trochę chore stawy. - oburzyła się.
- Przykuję Cię do łóżka, przysięgam. Dlaczego nie śpisz?
- Chciałam porozmawiać i czekałam, aż ksiądz wyjdzie.
Zmarszczyłam brwi:
- O co chodzi?
Meredith westchnęła ciężko i splotła dłonie na kolanach:
- Ja widzę, co tu się dzieje, Lydia. Trochę za dużo tego wszystkiego między wami.
- Zaczekaj... - zacisnęłam powieki. - O czym ty mówisz?
- Mówię o tobie i o księdzu, dziecko.
- Zayn jeszcze nie jest księdzem.
- O właśnie! - prawie krzyknęła. - Dokładnie o tym mówię. Mówisz do niego po imieniu, a nie powinnaś, bo to nie twój kolega, tylko duchowny.
- Meredith, co ty pieprzysz? - palnęłam, przez co zaniemówiła. - Zayn jest tylko 3 lata starszy ode mnie, przez co nie zamierzam mówić do niego per "pan" albo "ksiądz" i chcę ci tylko przypomnieć, że spędzamy ze sobą teraz więcej czasu głównie ze względu na twoją prośbę! W ogóle... Co ci przyszło do głowy? - prychnęłam.
- Dziewczyno, ja widzę! To, jak złapał cię dziś za ramię i jak na siebie popatrzyliście.
- Co? - zaśmiałam się. - Odwróciłam się, bo nie wiedziałam, gdzie dał moją herbatę! Tylko się przyjaźnimy, daj spokój! - wyrzuciłam ręce w powietrze.
- Nie wiem, Lydia. Nie podoba mi się to.
- Co ci się nie podoba? On za chwilę będzie księdzem, o co ty mnie w ogóle podejrzewasz?
- Jesteście młodzi, a on księdzem zostanie dopiero za jakiś czas. Nie chcę plotek, zrozum. - starała się uspokoić, a ja zrozumiałam, że nie powinnam jej teraz denerwować.
- Dobrze, Meredith... - westchnęłam, przecierając twarz dłońmi. - Ale błagam cię, nie każ mi zrywać z nim kontaktu, bo inaczej zwariuję. Nie mam tu nikogo poza tobą, nie widzisz tego?
- Masz jeszcze Boga, tylko módl się częściej. Bądź ostrożna, dziecko. Dobranoc.



*(Wj 15, 26)
**(Ps. 103,2-3 BW)
***(2Moj. 15,26 BG)

1 komentarz:

  1. Świetne jak zawsze! Relacja Lydii z Zaynem �� shippuję tak bardzoo �� Zniecierpliwiona czekam na więcej! Oby tak dalej Gab! ��

    OdpowiedzUsuń